Autor zdjęcia: Piotr Matusewicz / PressFocus
Adamski: Ligę dogramy, jeśli nie będzie lekceważącego podejścia do procedur [KOMENTARZ]
Często zdarza mi się nie zgadzać ze Zbigniewem Bońkiem, ale muszę mu przyznać rację, że plan powrotu Ekstraklasy do gry w reżimie sanitarnym był bardzo dobry. Generalnie się sprawdza, dzięki niemu nawet przy około 20 tysiącach zakażonych dziennie można w teorii w miarę bezpiecznie grać. Można, jeśli przestrzegane są wymogi. Problem jednak w tym, że niektórzy podchodzą do tego reżimu dosyć olewczo.
Można spojrzeć na sprawę w szerszym kontekście i powiedzieć, że w całej Polsce nie ma już takiej mobilizacji w walce z pandemią jak jeszcze w marcu czy kwietniu. Pewnie nawet nam ona zobojętniała. Nie ma jednak wielu branż, w których jest więcej pieniędzy do stracenia niż w piłce nożnej, dlatego wszystkie zainteresowane nimi osoby powinny robić, co się da, by szansy zarobku nie zaprzepaścić. A nie każdy robi wszystko w tym kierunku.
Ten plan powrotu naszej ligi piłkarskiej w reżimie sanitarnym w teorii wyglądał naprawdę dobrze. Ale, niestety, tylko w teorii. Szybko zaczęło się jakieś wichrzenie: a to Arka trenowała po kryjomu, a to Wisła Płock wypuściła do zajęć grupowych zawodników bez testów, a to zawodnicy Śląska postanowili sobie pobalować w klubie, ale takim nocnym. Georgij Żukow grał zaś w jednym z meczów z gorączką za przyzwoleniem sztabu szkoleniowego. I mimo że to już się zdarzyło jakiś czas temu, zostało napiętnowane, to sytuacja się powtarza, tylko w innym klubie.
MECZE LEGII W EKSTRAKLASIE MOŻECIE OBSTAWIAĆ U NASZEGO PARTNERA BETSAFE
Tym razem lekceważąco do objawów koronawirusa podeszła Legia.
Nieszczególnie ma tu znaczenie, że testy Tomasa Pekharta i Igora Lewczuka ostatecznie wyszły negatywnie. Tym razem szczęśliwie udało się uniknąć konsekwencji, ale wina stołecznego klubu była bezsporna. Nie jestem ekspertem medycznym, z branżowych tytułów kiedyś zdarzyło mi się czytać tylko Men’s Health, ale, hm, jeśli są tak jednoznaczne objawy jak gorączka (lub stan podgorączkowy) czy utrata węchu, to na moje zawodnicy natychmiast powinni zostać odizolowani od drużyny. W Legii postawili jednak dobro drużyny nad dobro indywidualne i złamali tym samym zasady. Wszystkie wytyczne Zespołu Medycznego zostały olane. Po co więc – zapytuję - one zostały stworzone, skoro niektórzy je całkowicie lekceważą?
Naprawdę poważnie się zastanawiam, czy to już nie jest odpowiedni czas na wlepianie prewencyjnych kar. Oczywiście, koronawirusa można złapać wszędzie, nikt za sam ten fakt rzecz jasna nie każe osądzać. Obok lekceważenia tak jednoznacznych objawów nie można jednak przejść obojętnie, nawet jeśli koniec końców tym razem zawodnik okazał się zdrowy. Same upomnienia chyba nic nie dają, skoro co jakiś czas sytuacja się powtarza. Kwestią otwartą pozostaje jednak, jak takie kary miałyby wyglądać. Jedyną opcją jest chyba grzywna, ale czy to coś da? Czy nie sprawi, że efekt będzie odwrotny, bo kluby będą twierdziły, że nie mają przez to kasy na testy? Sytuacja naprawdę jest patowa, ale na pewno same nawoływania do przestrzegania procedur niewiele dają. Potrzeba rygoru.
W całej tej historii polsko-czeskiej zdumiewający jest fakt, że ta aferka wyszła z samej Legii, ustami Czesława Michniewicza podczas konferencji prasowej po meczu z Wartą Poznań. Wychwalał Lewczuka, że ten zgodził się zagrać z gorączką, bo Michniewicz nie miał żadnego innego stopera. Aż dziw bierze, że tak obyty medialnie szkoleniowiec, równie bezmyślnie chlapnął jęzorem. Jeśli już doszło do takiej sytuacji, to powinien robić wszystko, by sprawa nie wyszła poza klub. Tymczasem, hurr durr, przyszedł na konferencję i od tego w zasadzie rozpoczął wypowiedź. Chcąc podkreślić jak trudną miał sytuację kadrową, wytworzył aferkę, która może spowodować ruch domina, bo już sprawą w Legii zainteresowała się Komisja Ligi. Być może ją w jakiś sposób ukarze.
To, co wydarzyło się później, czyli lekarz Legii prostujący słowa Michniewicza i w końcu Michniewicz nie zgadzający się ze słowami Michniewicza brzmi groteskowo. Mówiąc wprost, te tłumaczenia są po prostu idiotyczne. W rozmowie ze sport.tvp.pl Filip Latawiec przekonywał, że kluczowym jest fakt, że Pekhart nie prezentował żadnych objawów związanych z Covid-19, jednocześnie przyznając, że miał zaburzenia powonienia. Trener Legii wyjaśniał zaś, że tak naprawdę to ta temperatura wynosiła mniej więcej 37 stopni. A poza tym, to jaka gorączka i czego ode mnie chcecie.
Nie dziwi mnie wcale, że oburzona była Warta Poznań. Sam bowiem, jak zdecydowana większość obserwatorów, byłem spieniony. Warta jednak szczególnie może mieć pretensje, bo ona w podobnej sytuacji miesiąc temu zachowała się jak należało – zgłosiła problem, mecz został przełożony, wszystko odbyło się fair. I to mimo że straciła finansowo, bo jeszcze wtedy mogli być kibice na trybunach, oraz sportowo, bo Legia była świeżo po klęsce z Karabachem, co powodowało, że miałaby większe szanse na korzystny wynik niż teraz.
Legia w jakiś sposób twarz uratowała tylko tym, że wyniki testów Pekharta i Lewczuka były negatywne. Jeśli byliby „pozytywni”, to mielibyśmy do czynienia ze skandalem, z którego trudno byłoby się jakkolwiek uratować. Tak pozostał – nomen omen – niesmak. Oby jednak ta aferka, która wytworzyła się wokół tej sytuacji, sprawiła, że w Legii w końcu będą bardziej przezorni. Bo, jak wynika z dzisiejszego artykułu Przeglądu Sportowego, Komisja Medyczna ma już dość ich kolejnych niedopatrzeń.
Jeśli takie nieodpowiedzialne zachowania powtarzałyby się, moglibyśmy mieć zaraz całkowicie stoperdowaną ligę. Trzeba je maksymalnie ukrócić, bo tylko rygor pozwoli nam dograć sezon. Terminów dostępnych jest sporo, nie ma wielkiego zagrożenia, ale słowem klucz jest „jeszcze”. Już powoli robi nam się taki kalendarz, w którym nie połapałby się zaraz nawet papież Grzegorz XIII, a obecnie nic nie wskazuje na to, by było lepiej. Już nie raz okazywało się, że naszym klubom trzeba dać bat nad głowę. I to już chyba na ten bat jest odpowiedni moment.