Autor zdjęcia: Rafal Rusek / PressFocus
Bielski: Ekstraklasie łatwiej byłoby walczyć z COVID-em, gdybyśmy grali systemem wiosna-jesień! (komentarz)
Skoro w ostatnim czasie przeprowadziliśmy tyle reform Ekstraklasy – w większości durnych – to czemu by nie zastanowić się nad jeszcze jedną? A mianowicie nad przejściem na system wiosna-jesień.
Nie ukrywam – koronawirus skłonił mnie do takiego przemyślenia. Mało przyjemnym nawykiem stało się bowiem codzienne sprawdzanie twitterowego profilu Ministerstwa Zdrowia, gdzie codziennie pojawia się informacja o liczbie nowych zakażeń z ostatnich 24 godzin.
5.11 – 27143 przypadki
4.11 – 24692
3.11 – 19364
2.11 – 15578
1.11 – 17171
31.10 – 21897
30.10 – 21629
29.10 – 20156
28.10 – 18820
27.10 – 16300
Ponad 200 tysięcy w ciągu ostatnich 10 dni. Zaraz ktoś powie, że sieję defetyzm. Moim zdaniem to jest raczej sianie faktów, a też już zdążyliśmy doskonale przekonać się, iż piłkarze to grupa zawodowa będąca integralną częścią społeczeństwa. Żadne tam wyjątkowe środowisko. Jakkolwiek byśmy się zarzekali, że są tak doskonale wyizolowani, odpowiedzialni i w ogóle to chodzące zestawy cnót… No czasem się nie da. Pójdziesz odebrać dziecko z przedszkola, po zakupy do marketu i przy odrobinie pecha już wracasz z COVID-em. Trudne czasy, absurdalne czasy.
A potem wchodzisz do szatni i zarażasz. Następnie czytamy komunikaty: ponad 30 przypadków w Pogoni Szczecin, podobna liczba w Wiśle Płock czy Zagłębiu Sosnowiec, kilkanaście przypadków tu i ówdzie, pojedyncze zaś praktycznie w każdym zespole. Przy realnym problemie długiego oczekiwania na wyniki testów – przeważnie po 3 dni – kompletne obronienie się przed koronawirusem zwyczajnie jest niemożliwe.
I tylko meczowy kalendarz robi się posiekany niczym warzywa do obiadu. Choćby ostatnio z 1/16 Pucharu Polski odwołano większość spotkań. Z 9. kolejki Ekstraklasy planowo odbędą się 4 starcia + 2 zaplanowane awansem. Natomiast z 10. serii gier na 9 meczów ogółem rozegrano 2. Dramat. Momentami aż trudno się połapać w tym wszystkim, sam momentami miałbym z tym problem, gdyby nie nasz program tv publikowany co piątek…
Nie dziwię się wcale, że w co drugim wywiadzie, jaki czytam w ostatnich dniach, dosłownie wszyscy – od piłkarzy, przez trenerów, po działaczy – pytani są, czy w ogóle jest szansa, aby dograć ten sezon w pełni. Wróżenie z fusów, chociaż ja, będąc urodzonym sceptykiem, pesymistą, fatalistą uważam, że od pewnego czasu zdecydowanie nie zmierzamy w tym kierunku. Z drugiej strony Marcin Stefański mówi, iż kolejna większa przerwa w rozgrywkach nie jest brana pod uwagę. Nawet ze względów na… Psychikę kibiców oraz widzów. Siedzisz na kwarantannie i umierasz z nudów, trzeba czymś zająć głowę, tak po prostu. Zbigniew Boniek z kolei zauważa, że drugi lockdown na 2-3 miesiące zniszczyłby większość klubów i pewnie ma rację. Z trzeciej strony – w regulaminie rozgrywek 2020/21 pojawił się zapis, iż jest możliwość rozstrzygnięcia sezonu już po 15 kolejkach, w połowie.
Najpierw jednak wypadałoby do tej połowy jakkolwiek dociągnąć.
No i pomyślmy – czy nie byłoby pięknie (no dobrze, po prostu lepiej, wygodniej), gdybyśmy teraz właśnie finiszowali sezon Ekstraklasy? Gdyby do końca rozgrywek zostało 4-5 kolejek, a nie 21? Obecnie jesteśmy ledwo w 1/3 i zaraz może okazać się, że niewiele więcej będziemy w stanie wyciągnąć. Od dłuższego czasu trudno bowiem dostrzec jakąkolwiek poprawę w środowisku piłkarskim pod kątem radzenia sobie z koronawirusem. Jedni zdrowieją, zaczynają chorować drudzy. Jedni odwalają cyrki w tym tygodniu niczym gracze Śląska swego czasu, drudzy nieco później, jak Remy. I tak się kręci to koronabingo. A skoro cały czas słychać o nowych zakażeniach w poszczególnych drużynach, to znaczy, że przyjęty system raczej nie działa zbyt dobrze.
OBSTAWIAJ WSZYSTKIE MECZE EKSTRAKLASY U NASZEGO PARTNERA BETSAFE!
Zastanawiam się w tym wszystkim ile czasu będziemy żyć z koronawirusem. Czy rzeczywiście uda się go wyplenić w ciągu roku? A może historia się powtórzy – wiosną trochę się to unormuje, latem luzik, a jesienią, kiedy łatwo pomylić COVID z przeziębieniem, ponownie zmierzymy się problemem w skali takiej jak obecna? Co w sytuacji, gdy przez następnych 5 lat nie będzie można normalnie funkcjonować? Tego typu okoliczności chyba też trzeba brać pod uwagę, mając na względzie… Ach, lepiej nie wchodźmy w politykę.
Wydaje mi się, że taka zmiana układu sezonu w Ekstraklasie mogłaby polskiemu futbolowi pomóc. Pod względem logistycznym głównie, choć oczywiście jeszcze faza przejściowa mogłaby rodzić pewne kłopoty. Niemniej cel tego jest całkiem prosty – gramy powiedzmy od marca do listopada, w pozostałych miesiącach robimy przerwę i tym samym omijamy ten najgorszy dla chorób wszelakich sezon. Oczywiście nie wyeliminowałoby to kłopotu w 100%, nawet o tym nie marzę, ale jestem w stanie wyobrazić sobie, iż w ten sposób przynajmniej znacznie by się go zminimalizowało.
Być może nawet pod innymi kątami takie rozwiązanie okazałoby się zasadne. Przede wszystkim – konflikt terminarzowy z Ekstraklasą raczej nie byłby wielki względem mistrzostw Europy czy Świata. ZNawet jeśli się na któreś dostaniemy, to przecież nie zawodnicy z naszej ligi tworzą trzon reprezentacji. Ilu graczy by ubyło? Z 5 łącznie z całej Esy? O niższych poziomach nawet nie ma co mówić. Obcokrajowcy? Tu również nie ma o czym gadać. Może czasem wyjechałby jakiś Bośniak, Węgier czy Słowak, lecz też nie hurtowo. Oczywiście zakładając, że UEFA czy FIFA nie miałyby nic przeciwko.
Często też narzekamy, iż przystępujemy do rywalizacji w europejskich pucharach na zbyt wczesnym etapie lata. Trzeba rozgrywać wstępne rundy z ekipami z Gibraltaru czy innego San Marino, gdy w poważnych ligach wciąż trwają urlopy, a w Polsce okres przygotowawczy. I męczymy się z tymi półamatorskimi ekipami, nie ma o czym gadać. Później zaś słuchamy tłumaczenia, że jeszcze nie jesteśmy w rytmie, jeszcze nie osiągnęliśmy odpowiedniej dyspozycji fizycznej… A tak, na tym samym etapie rozgrywek polskie drużyny byłyby już w grze, dawno rozpędzone. Robią tak Szwedzi czy Białorusini i bez wątpienia ich zespoły zachodzą dalej w pucharach niż nasze Lechy, Legie, Piasty, Cracovie.
W końcu może wreszcie też udałoby się nam uniknąć kłopotów z murawami. Rokrocznie w wielu klubach Ekstraklasy – a niżej to aż szkoda gadać, zwróćcie uwagę na to podczas Pucharu Polski – boiska zimą czy wczesną wiosną są dramatyczne. Albo skostniałe mimo pomp podgrzewających, albo w sekundę robi się na nich błoto, albo trawa jest na tyle niezadbana, że wygląda niczym klepisko u mnie za blokiem. Dramat spotykany tym częściej w I czy II lidze. Spytajcie piłkarzy, czy lubią grać na czymś takim. Czy lubią trenować, bo tu problemy bywają jeszcze większe. Zresztą, nie bez powodu 95% polskich klubów zimą wybywa do Turcji czy na Cypr, aby przeprowadzić sensowny okres przygotowawczy.
Jako kibic natomiast dużo chętniej poszedłbym na stadion w czerwcu, lipcu, sierpniu, niż w grudniu czy lutym. Możecie mnie wyzywać od pikników, ale zwyczajnie nie lubię gdy pizga. Koniec, kropka. Zresztą, przypomnijcie sobie jak w te zimne miesiące wygląda frekwencja na stadionach – w wielu miejscach to jest po prostu jakaś masakra.
Zbierając powyższe do kupy uważam, że takie rozwiązanie ma zdecydowanie więcej plusów niż minusów. Choć jeśli uważacie inaczej – chętnie zapoznam się z kontrargumentami. I nawet gdyby ostatecznie nie zdecydowano się na wprowadzenie tak daleko idącej zmiany, to może warto byłoby chociaż je rozważyć. Wziąć pod lupę, rozważyć wszystkie „za” oraz „przeciw”. Tylko tyle i aż tyle, zwłaszcza w tych trudnych czasach.