Autor zdjęcia: Michal Kosc / PressFocus
Jagiellonia Zająca, czyli kiedy wypadkiem przy pracy są zwycięstwa…
Oczywistym było, że wieloletni współpracownik Adama Nawałki będzie go bardzo przypominał w wielu aspektach. Ale chyba nie takich podobieństw spodziewano się po Bogdanie Zającu…
Zacznijmy może od konferencji prasowych. Te w wykonaniu selekcjonera najpierw były równie ciekawe co patrzenie jak schnie farba na ścianie. Później zaś, na samym finiszu, trener uciekał do strasznych pierdół, samemu gubiąc się we własnych zeznaniach. Teraz, patrząc na białostoczan, mamy do czynienia z podobnym schematem. W wersji mini, krótszej, z szybszymi zmianami krajobrazu.
Żebyśmy się tylko dobrze zrozumieli – nie wróżymy Zającowi rychłego zwolnienia.
Natomiast skłamalibyśmy pisząc, iż w Jagiellonii dzieje się dobrze. No nie. Pytanie czy szkoleniowiec to dostrzega? Czy w ogóle chce dostrzegać?
Zerknijmy na dzisiejszą konferencję prasową w jego wykonaniu... – Jestem przekonany, że taka wpadka, jak w Szczecinie, już się nie powtórzy. Pojedziemy do Krakowa zagrać dobre spotkanie, ale należy też pamiętać, że po drugiej stronie jest przeciwnik i boisko wszystko weryfikuje. Musimy być przygotowani na to, żeby też oddawać ciosy, a nie tylko przyjmować (…) Nie było prawdą to, że graliśmy trójką środkowych obrońców, jak niektórzy sugerowali. Bogdan Tiru był prawym defensorem, zabezpieczającym tą strefę boiska. Nie możemy patrzeć przez pryzmat tego, kto grał, tylko na to, że przegraliśmy mecz. Kto wychodzi na boisko, ten bierze odpowiedzialność za zespół. Tego wymagam od zawodników i tego oczekuję w starciu z Cracovią. Nie ukrywam, że dla mnie jako trenera, zawsze są ważne też zmiany. Każdy z kadry meczowej musi być gotowy na to, żeby pomóc zespołowi w trudnej sytuacji. O tym, kto znajduje się w kadrze meczowej, decyduje forma zawodników. W każdym tygodniu pracujemy, obserwujemy i na podstawie tego podejmujemy decyzje dotyczące kadry – opowiadał szkoleniowiec.
Oczywiście oglądaliśmy spotkanie z Pogonią (0:3 w plecy) i przez jego pryzmat kompletnie nie kupujemy perspektywy Zająca. Nie ma tu co rozstrzygać czy on sam sobie wierzy, czy po prostu próbował przypudrować rzeczywistość przed mediami. Fakty są jednak takie, że ten występ Żółto-czerwonych był tragiczny. Zacytujmy fragment pomeczówki:
„Od pierwszej do ostatniej minuty Portowcy kontrolowali przebieg wydarzeń i gdyby nie dobra postawa Damiana Węglarza, białostoczanie zostaliby rozniesieni na stadionie im. Floriana Krygiera (…) Goście wyglądali na zespół, który kompletnie nie wie co ma robić na boisku, a Pogoń Szczecin zauważyła to od pierwszej minuty. Po 120 sekundach szczecinianie mogli mieć już dwa gole na swoim koncie (…) Generalnie znów potwierdziło się, że jeśli trzeba zaproponować coś więcej w grze niż defensywę i wyprowadzanie kontr, to Jaga nie za bardzo ma argumenty. Przeciwko niej stanął prawdziwy zespół, w którym trudno wskazać jakikolwiek słaby punkt.”
Ewentualnie dałoby się napisać znacznie krócej: żenada.
Żenada wynikająca głównie z eksperymentów na bazie widzi-mi-się szkoleniowca. Zerkamy w XI na mecz z Pogonią i widzimy zestawienie pasujące idealnie pod 3-5-2, nigdy wcześniej nie stosowane przez ten zespół. I może chociaż gdyby tak wyszło w praktyce, Jaga zachowałaby jakąkolwiek płynność. W praktyce jednak:
- Tiru grał na prawej obronie (ocena 2);
- Olszewski został skrzydłowym (ocena 4);
- po drugiej flance hasał Twardek (ocena 2);
- Imaz musiał wcielić się w rolę środkowego napastnika (ocena 3);
- a za jego plecami ustawiono Ferrana Lopeza (ocena 4).
No nie, to po prostu nie miało prawa działać. Jasne, zdajemy sobie sprawę z faktu, że Zając nie mógł ostatnio skorzystać z wielu podstawowych/teoretycznie graczy, takich jak Makuszewski lub Czernych. Jednocześnie na ławce siedzieli Bida, Puljić, Mystkowski czy Wdowik. Niby żadni zbawcy, ale jesteśmy w stanie postawić dolary przeciwko orzechom, że w nimi w składzie oraz Imazem na swojej pozycji białostoczanie jednak potrafiliby skleić parę sensownych akcji. Skoro jednak trener Zając jasno mówi „dla mnie ważne są też zmiany” i jednocześnie stwierdza „o występie decyduje forma danego zawodnika”, to… Po pierwsze sam sobie zaprzecza. Po drugie żaden z tych jego alternatywnych wyborów dyspozycją się nie obronił.
Panie Bogdanie – niech pan spojrzy w lustro. To nie była żadna jednorazowa wpadka, lecz spodziewany efekt szukania kwadratury koła. I na pewno nie jednorazowy. No bo jak to – spotkań ze Śląskiem (0:1) czy Zagłębiem (0:1) wcale nie rozegrano? Były iluzjami? Chyba że szkoleniowiec był zadowolony z tych popisów, co jednak nie świadczyłoby zbyt dobrze o jego ambicjach.
Wręcz przeciwnie, często trudno nie odnieść wrażenia, że to te dobre mecze wychodzą Jagiellonii z przypadku. Zasłużone zwycięstwo? Jedynie to z Lechem, wówczas naprawdę zapracowała na te trzy oczka. Poza tym zaś nawet do różnych wygranych można mieć sporo „ale”. Z Legią dwie szybkie sztuki załatwiły sprawę, lecz przez godzinę ekipa z Podlasia broniła się rozpaczliwie. Z Piastem też mogłoby wyjść kiepsko, gdyby nie przebłysk Imaza. Nawet gliwiczanie potrafili momentami docisnąć Jagę. Mało tego – w obu tych starciach drużynę Zająca ratowało obramowanie bramki…
Szczerze powiedziawszy z perspektywy czasu nie widzimy żadnego progresu tego zespołu względem kadencji Iwajło Petewa. Zmieniły się personalia, zmienił się szkoleniowiec, a Jagiellonia nadal dryfuje… W sumie nie wiadomo dokąd. Na pewno jednak z obecnej pozycji bliżej jej do ekstraklasowej mielizny niż bezpiecznego portu w czubie tabeli.