Autor zdjęcia: Łukasz Laskowski / PressFocus
Kilku to znaczy ilu? Dziwna polityka informacyjna klubów Ekstraklasy
Czas pandemii to nie tylko ciągły niepokój o dokończenie ligi, zdrowie zawodników i prawidłowe przestrzeganie procedur. Ważna jest też strona informacyjna, szczególnie dla kibiców oraz mediów, a z tym w każdym klubie jest inaczej. Powiedzielibyśmy, że czasem nawet skrajnie różnie.
Świetnym przykładem jest porównanie dzisiejszych informacji o zakażeniach koronawirusem. Wejdźcie najpierw na oficjalną stronę Górnika Zabrze i newsa „Raport medyczny”, a później to samo zróbcie z Lechią Gdańsk. W obu komunikatach są punkty styczne, czyli informacje o tym, że klub wdrożył procedury wymagane przepisami sanitarno-epidemiologicznymi, a osoby z pozytywnym wynikiem są odizolowane od reszty drużyny. Z tym że, co do meritum, jeden klub podał konkretne informacje, a drugi – wręcz przeciwnie.
No bo co ma wnieść komunikat typu: „Pomimo stosowanych środków ostrożności ostatnie badanie przyniosło kilka wyników pozytywnych. Osoby z dodatnim wynikiem czują się dobrze i zostały odizolowane od reszty zespołu. Obecnie pozostają w domu, gdzie przechodzą kwarantannę”? Kilka to znaczy ile? Trzy? Dziewięć? Piłkarze są zakażeni? A może trenerzy lub sztab szkoleniowy? A jeśli piłkarze, to ci z pierwszego składu? Żadnych, totalnie żadnych informacji na ten temat. Nawet nie wspominamy o nazwiskach, ale podawanie liczby chyba nie powinno stanowić kłopotu.
MECZE EKSTRAKLASY MOŻECIE OBSTAWIAĆ W BETSSON!
Tego samego dnia Lechia poinformowała, że liczba pozytywnych przypadków wzrosła do 20, w tym koronawirusa stwierdzono u 13 piłkarzy i 7 członków sztabu szkoleniowego.
- Praktycznie połowa zawodników pierwszego zespołu jest zakażona. W tej grupie znajdują się m.in. powołani na zgrupowania swoich reprezentacji Dusan Kuciak (Słowacja) oraz Kristers Tobers (Łotwa) i Karol Fila (Polska U-21). Szczęście w nieszczęściu, że w większości przypadków przechodzimy chorobę łagodnie. Cieszy też ozdrowienie zawodników, którzy wcześniej byli zakażeni, w tym Jaroslava Mihalika, który został powołany na najbliższe zgrupowanie kadry Słowacji – powiedział na oficjalnej stronie klubu Arkadiusz Bruliński, rzecznik prasowy Lechii Gdańsk.
Ale żeby być sprawiedliwym musimy napisać, że kilka dni wcześniej Lechia zrobiła dokładnie ten sam numer zamiast liczby podając „kilku”. Nie rozumiemy, po co bawić się w niedomówienia, zwłaszcza gdy kibice na kolejnej galerii zdjęć z treningów wyłapią, kogo nie ma. Tylko po co jesteśmy zmuszani do zabawy w detektywa? Mamy liczyć piłkarzy, żeby dojść do wniosku, że zarażonych jest jednak dziewięciu, a nie trzech i że wobec tego dany mecz Ekstraklasy jest zagrożony? W obecnej sytuacji to i tak częściej nie gramy niż gramy, ale takie podejście nie zaczęło się wczoraj.
Wisła Płock podaje tak: „Wynik dodatni otrzymało kolejne 19 osób: ośmiu piłkarzy pierwszego zespołu, jeden zawodnik rezerw, trzech członków sztabu szkoleniowego oraz łącznie siedmiu pracowników administracji”. Stal Mielec informuje o sześciu zakażonych, Jagiellonia publikuje komunikat, który ma… dwa zdania. Serio. Dwa zdania, które brzmią tak: „Drużyna i sztab szkoleniowy Jagiellonii są po kolejnych testach na obecność wirusa COVID19 Informujemy, że przeprowadzone badania wykazały dwa wyniki pozytywne. Obie osoby trafiły do izolacji”.
Najlepsze w tej kwestii jest jednak Podbeskidzie, które nawet nie opublikowało na stronie internetowej informacji o tym, że ktoś jest zarażony. Pojawiła się ona w słowach trenera Krzysztofa Bredego podczas konferencji prasowej, ale jeśli ktoś nie jest biegły w obsłudze social mediów i nie odpala sobie konferencji na YouTube, to bardzo możliwe, że przeoczył fakt, że dwóch piłkarzy Podbeskidzia ma koronawirusa. Ale to, że mecz z Zagłębiem Lubin został przełożony z powodu pozytywnych przypadków w ekipie rywali, już wie, bo taki news się pojawił na oficjalnej stronie klubu.
W niższych ligach też zdarza się, że nie ma informacji co do liczby zakażonych, tak jak było ostatnio w Widzewie. Komunikat o tym, że są wyniki pozytywne i wsio. Nawet nie kilka! I weź tu kibicu czegoś się dowiedz. Na zachodzie podawanie imion i nazwisk jest już normą. Gdyby nie to, nie wiedzielibyśmy, że Standard Liege przyjedzie do Poznania bez kilku obrońców. Napoli poinformowało o przypadku Zielińskiego, Juventus o Cristiano Ronaldo i tak dalej. U nas – poza kilkoma osobami z Lechii – w otwarte karty gra tylko PZPN, który nie krył zarażenia Jerzego Brzęczka i Zbigniewa Bońka. Zresztą, sam prezes wypowiedział się dość krytycznie na temat zatajania danych osobowych.
- Proszę się nie wstydzić... COVID-19 może dopaść każdego.... nie podawanie nazwisk piłkarzy, którzy chorują to błąd i niepotrzebne spekulacje... – napisał na Twitterze. W dyskusji często pojawia się kontrargument o ewentualnym szykanowaniu z powodu potwierdzonego przypadku, ale bądźmy poważni. Dziś mamy 27 tysięcy zakażeń dziennie, większość z nas zna kogoś, kto przeszedł lub przechodzi COVID-19, ludzie nie robią już z tego tematu sensacji w przeciwieństwie do sytuacji z wiosny, kiedy faktycznie można było zostać napiętnowanym. Ale teraz realia są inne.
Zatajanie liczby i nazwisk można również stosować w celach taktycznych, choć nie sądzimy, by ktokolwiek teraz działał w ten sposób, bo wystarczy chwila i zaraz informacja zostanie zweryfikowana. Dlatego apelujemy, drogie kluby, nie bawcie się w ciuciubabkę i nie każcie sięgać po głuchy telefon. Rozumiemy prywatność zawodników, czy nawet naciągane posługiwanie się RODO. Ale chyba nic nie kosztuje wpisać do panelu odpowiednią cyferkę?