Autor zdjęcia: Paweł Andrachiewicz / PressFocus
Wynik mówi wszystko - umęczyło nas to spotkanie niemiłosiernie... Śląsk 0:0 Górnik
Gdy spojrzeliśmy przed tym spotkaniem na składy obu drużyn, to na faworyta wskazalibyśmy Śląsk Wrocław. Górnik Zabrze był przetrzebiony koronawirusem w zespole, miał zaledwie sześciu zawodników na ławce rezerwowych, a i tak jeśli któraś z tych drużyn starała się grać w piłkę, to wskazalibyśmy na gości. Remis generalnie zasłużony, ale raczej taki, po którym oba zespoły wielu powodów do optymizmu nie mają.
Patrzymy w statystyki i wyglądają one naprawdę nieźle. W sumie 31 strzałów, nawet 7 celnych. Po przewertowaniu suchych danych można dojść do wniosku, że mimo iż bramek we Wrocławiu nie było, to było to przyzwoite spotkanie.
Nic bardziej mylnego.
Dobra, może nie był to najgorszy mecz tego sezonu, ale nie będziemy ukrywać, że męczyliśmy się przy nim sakramencko. Jakości piłkarskiej praktycznie nie było, jakichś pięknych uderzeń także, o bramkarzach zmuszonych do wielkich poświęceń nie wspominając. Po prostu kopanina, którą z reguły rządził przypadek.
Śląsk w ofensywie nie miał wiele do zaoferowania. Desperacko z trzydziestu metrów próbowali strzelać Erik Exposito czy Mateusz Praszelik, ale te uderzenia były tak lekkie, że Martin Chudy łapał je bez żadnych problemów, czekając na nie kilka sekund na leżąco. Jak już podopieczni Vitezslava Lavicki pojawiali się w okolicach pola karnego przyjezdnych, to najczęściej byli nieporadni. A to Praszelik zmarnował wrzutkę Exposito, a to Pich skiksował po niezłej akcji Musondy.
Gdy Górnik zobaczył jak niezdarni tego dnia są gospodarze - którzy przecież jeśli gdzieś straszą, to najczęściej u siebie - przystąpił do ataku. W końcówce pierwszej połowy przejął inicjatywę i skutkiem tego były trzy niezłe okazje. Najpierw po kontrze z ostrego kąta uderzał Alex Sobczyk, ale Matus Putnocky odbił piłkę, a potem Giannis Massouras dwukrotnie uderzał nad bramką. Raz dogrywał mu Michał Rostkowski, który zaliczył przyzwoity debiut w Ekstraklasie.
Swoją drogą, sądziliśmy, że bardziej zadowolony z tego ewentualnego jednego punktu będą przetrzebieni przez koronawirusa zabrzanie, tymczasem mogą czuć mały niedosyt. To oni stwarzali sobie lepsze okazje w drugiej odsłonie. W poprzeczkę strzelił Piotr Krawczyk, z woleja wprost w Putnocky'ego uderzył Sobczyk, a Adam Ryczkowski z ostrego kąta posłał piłkę w boczną siatkę. Jak na fakt, że nie było choćby Jesusa Jimeneza oraz trzech podstawowych obrońców, w tym Erika Janży, to gracze Marcina Brosza wyglądali naprawdę przyzwoicie.
Bardziej ganilibyśmy za to spotkanie zawodników Śląska, którzy nie mieli w zasadzie pomysłu na sforsowanie eksperymentalnej defensywy z Zabrza. Przycisnęli mocniej tylko w końcówce, ale Martin Chudy jak wcześniej uprzedził Praszelika wychodzącego sam na sam, tak teraz to samo uczynił w pojedynku z Robertem Pichem. Nawet po stałym fragmencie niewiele WKS-owi wychodziło. Centry nie były może złe, ale brakowało egzekutora. Już w doliczonym czasie jedno z takich dośrodkowań nad bramkę posłał Fabian Piasecki.
Generalnie najchętniej w ogóle nie wybieralibyśmy po tym spotkaniu najlepszego gracza, ale w sumie żadnych zastrzeżeń nie mamy do Martina Chudego. Musimy jednak wystosować apel do panów piłkarzy: jak najmniej takich "widowisk".
Śląsk Wrocław - Górnik Zabrze 0:0
Śląsk: Putnocky (6) - Celeban (4), Puerto (6), Tamas (5), Pawelec (5) (83' Cotugno - bez oceny) - Mączyński (4), Sobota (4) (75' Pałaszewski - bez oceny) - Musonda (3) (68' Pawłowski - 4), Praszelik (3) (83' Lewkot - bez oceny), Pich (2) - Exposito (3) (75' Piasecki - bez oceny).
Górnik: Chudy (6) - Wiśniewski (6), Paluszek (5), Evangelou (6) - Masouras (5) (69' Ściślak - 3), Prochazka (5), Manneh (5) (86' Bainović - bez oceny), Nowak (4), Rostkowski (4) (69' Wojtuszek - 4) - Sobczyk (3) (63' Ryczkowski - 4), Krawczyk (3) (86' Michalski - bez oceny).
Sędzia: Paweł Raczkowski (Warszawa)
Nota: 5
Żółte kartki: Piasecki, Puerto, Mączyński - Manneh, Wojtuszek
Piłkarz meczu: Martin Chudy