Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Rafal Rusek / PressFocus

Maciej Wilusz dla 2x45: Bardzo długo nie widziałem się z rodziną. Pandemia zmieniła moje życiowe priorytety

Autor: rozmawiał Maciej Golec
2020-11-08 08:53:05

W Rosji spędził trzy lata i mógł zostać na dłużej, ale przez koronawirusa zmienił priorytety. Rodzina jest u Macieja Wilusza na pierwszym miejscu. W rozmowie z nami obrońca Rakowa opowiada między innymi o reżimie sanitarnym, jaki panował w Uralu po powrocie do grania, nielogicznym testowaniu przez polski sanepid, klubowej polityce informacyjnej w Rostowie i profesjonalizmie Rakowa Częstochowa. Zapraszamy!

***

Gratuluję pierwszej asysty w tym sezonie. Pamiętasz kiedy zaliczyłeś ostatnią liczbę w oficjalnym meczu?
Oj... W lidze rosyjskiej strzeliłem bramkę. I to było dosyć dawno.

W październiku 2017 roku ze Spartakiem Moskwa. Ten rywal chyba nie kojarzy ci się najlepiej.

Mam strasznie mieszane uczucia, bo zawsze przeciwko tej drużynie grałem dobre mecze, natomiast w trakcie zimowych przygotowań przytrafiła się kontuzja. I to jest ta ciemna strona.

Tamte pół roku przed kontuzją to był najlepszy okres w twojej karierze? Byłeś jednym z najlepszych obrońcą w lidze.

Tak, wtedy wszystko bardzo dobrze się układało, przede wszystkim dzięki mojej ciężkiej pracy. Długo dochodziłem do formy, w pewnym momencie ją ustabilizowałem i byłem zadowolony na tyle, że myślałem o kolejnym wyzwaniu, kolejnym kroku w karierze, ale w nieoczekiwanym momencie objawiła się ta gorsza strona sportu.

Szczyt formy osiągnąłeś u Walerija Karpina. Kiedyś na Weszło mówiłeś już jakie wzbudza zainteresowanie wśród ludzi. Ten autorytet miał również wśród zawodników?

W całej Rosji jest bardzo poważany jako ex-reprezentant lig zachodnich i w zasadzie jeden z nielicznych, który miał odwagę wyjechać za granicę i kontynuować tam karierę. Wśród zawodników również miał duże poważanie, to było widać, ale poza tym też swobodę. Zawodnicy wiedzieli, że mimo dużych oczekiwań trenera można było z nim normalnie porozmawiać i zawsze jest otwarty. 

Ten sam trener po kontuzji odstawił cię na bok. Portalowi Weszło mówiłeś na początku tamtego sezonu, że nie rozmawiałeś z nim o swojej sytuacji. A gdy nie podnosiłeś się z ławki przez dłuższy czas taka rozmowa miała miejsce?

Tak, miała miejsce. Widziałem, że pomijanie mnie trwa zbyt długo, więc szukałem innej opcji. Powiedziałem, że nie jestem zainteresowany siedzeniem na ławce. Chciałem grać, wrócić do formy, więc byłem otwarty na zmiany. W tamtej sytuacji dogadanie się ze mną było dosyć szybkie, bo wiedziałem, do czego dążę i stąd wynikły moje przenosiny do Urala.

To od kiedy wiedziałeś, że nie będziesz miał perspektyw do gry?

Nigdy nie można nastawiać się w ten sposób, bo wiadomo jak to bywa. W trakcie sezonu są różne sytuacje związane z kontuzjami bądź kartkami i wtedy można liczyć na występy, natomiast mnie interesowało bycie podstawowym zawodnikiem. Tuż przed przerwą zimową poprosiłem trenera o rozmowę i wtedy nie dał dobitnie do zrozumienia, że nie liczy na mnie. Powiedział po prostu, że na dzień dzisiejszy jest jak jest i raczej nic się nie zmieni, póki wszystko będzie dobrze wyglądało. Mi to wystarczyło do tego, żeby poszukać miejsca, w którym będę mógł z powrotem wskoczyć na odpowiednie obroty.

A nie było szansy, żebyś wrócił do składu po nowym roku? Z Rostowa odszedł wtedy Ragnar Sigurdsson, czyli pewniak na stoperze, więc teoretycznie otworzyły się drzwi.

Tak się złożyło - może fartownie, może nie - że gdy on odchodził, ja już byłem dogadany z Uralem. Podjąłem decyzję i nie chciałem z niej rezygnować w ostatniej chwili. 

Jak wspominasz dyrektora sportowego Aleksija Ryskina?

Bardzo dobrze. Zawsze miałem dobry kontakt z pracownikami klubu, więc między nami nie było niemiłych sytuacji. Zawsze było ciepło, po przyjacielsku. Za każdym razem, gdy czegoś potrzebowałem, wiedziałem, że mogę spokojnie się do niego zwrócić. 

Wiedziałeś wtedy, że jest kryminalistą i robi przekręty przy transferach?

Dochodziły do mnie pewne pogłoski, ale nie sugerowałem się tym, co się mówi w mediach, a raczej tym, jak to jest, kiedy ja się z nim widzę, kiedy ja z nim rozmawiam. Sam go mogę wtedy ocenić oczami i odczuciem, więc wszystko było w jak najlepszym porządku.

W listopadzie 2019 roku pojawiały się sygnały w mediach, że Karpin, Ryskin i generalnie zarząd może opuścić klub. Dochodziły do was te sygnały?

Takie sytuacje mają miejsce, ale to w większości są pogłoski medialne, którymi nie ma sensu się przejmować. Zawsze po takich informacjach, jeśli pojawiło się coś mocnego, trener zapraszał nas do sali konferencyjnej, organizował zebranie i tłumaczył o co chodzi, zapewniał, że nie należy się niczym przejmować, bo wszystko jest pod kontrolą. Wierzyliśmy mu i potem rzeczywiście okazywało się, że to prawda.

 

 

W szatni w ogóle mówi się o takich rzeczach?

Wszystko działo się bardzo szybko, wręcz na bieżąco. Jeżeli coś nowego się pojawiło, to reakcja była natychmiastowa i nie było nawet czasu na spekulacje wewnętrzne. Bywało, że jeden zawodnik przekazał coś drugiemu, ale to było na zasadzie: "w gazecie takiej i takiej napisali taką wiadomość", po czym od razu było zwoływane zebranie i wszystko nam tłumaczono. Po kilku takich sytuacjach doniesienia medialne nie robiły już na nas żadnego wrażenia.

Gdy wybuchła pandemia Ural stanął na wysokości zadania?

Tak. W takim ciężkim momencie prezes klubu umożliwił nam powrót do Polski i generalnie dzięki niemu czuliśmy się bardzo komfortowo. 

W samolocie, którym wracaliście do Polski była osoba zakażona koronawirusem i Michał Kucharczyk był objęty kwarantanną. Ty też?

To była dziwna sytuacja. Najpierw Rafał dostał telefon od sanepidu, że podróżował na pokładzie z osobą zakażoną i w związku z tym będzie testowany. Mnie i Michałowi wydawało się zatem, że dostaniemy podobny telefon, ale nic takiego się nie wydarzyło. W samolocie Michał siedział obok Rafała, ja siedziałem w drugim rzędzie zaraz obok nich, więc logika podpowiadała, że każdy z nas powinien dostać taką informację. Z drugiej strony wiem, że były to dopiero początki lockdownu i dość intensywny okres, więc trudno się do tego jednoznacznie odnieść. Byliśmy ze sobą w ciągłym kontakcie, bo każdy odbywał kwarantannę w swoim mieście. Wiem, że Michał wykonał test na własną rękę, ja jednak ograniczyłem się do kwarantanny.

Dziwne, bo wtedy obowiązywały jeszcze stary zasady testowania, a system nie był tak obciążony.

Nikt nie był na to przygotowany i nie wiedział, jak do tego podejść. To były początki, każdy badał sytuację, więc z drugiej strony nie ma sensu winić kogokolwiek. Wszyscy byliśmy zaskoczeni.

Trudny psychicznie jest taki okres kwarantanny?

Siedzenie samemu w domu przez dwa tygodnie to nie jest nic przyjemnego, ale byłem codziennie w kontakcie ze znajomymi i rodziną. Starałem się każdy dzień wykorzystać maksymalnie, żeby czymś się zająć, byle nie siedzieć z założonymi rękami, nudzić się i nie wiedzieć, co robić, bo to jest najgorsze. Zawsze byłem w ruchu i miałem zajęcie, więc wszystko sprawnie przebiegało.

Mieliście zlecane indywidualne treningi z klubu?
Akurat w tamtym okresie klub sam nie wiedział, jak to będzie wyglądać. Co chwilę władze musiały stawiać się w Moskwie na zebraniach i konferencjach na temat przyszłości w lidze rosyjskiej, a my bezpośrednio nie dostaliśmy żadnego programu do realizowania. Każdy z nas przygotowywał się na podstawie swojej wiedzy, tego co sam przeżył do tej pory i wiedział na czym powinien się skupić. Trenowaliśmy po swojemu.

RAKÓW WYGRA CZWARTY MECZ Z RZĘDU W LIDZE? ZAREJESTRUJ SIĘ W BETSSON I SPRAWDŹ KURSY

Z Polski do Rosji wracaliście razem z Kucharczykiem i Augustyniakiem jednym samolotem?

Tak, był też Othman El Kamir, który leciał z Amsterdamu do Pragi, po czym stamtąd wszyscy razem polecieliśmy do Jekaterynburga. Ural bardzo sprawnie zorganizował nam powrót.

Trener Parfenov mówił, powrót był bardzo trudny do zorganizowania.

Na początku sami szukaliśmy odpowiednich połączeń, bo dostawaliśmy takie sugestie z klubu, ale później zaproponowaliśmy pewne rozwiązania, dogadaliśmy się i szybko wszystko załatwiliśmy. Przez cały czas byliśmy na telefonie z ludźmi z Urala dogadując miejsce, z którego mielibyśmy wracać, bo wtedy samo przekraczanie granic było bardzo trudnym procesem. Trzeba było mieć pozwolenie, papiery i udokumentować pewne rzeczy. Skomplikowane, ale na szczęście się udało.

Lecieliście bez bliskich?

Bez, nikt nie brał ze sobą rodzin, bo sami nie wiedzieliśmy jak to będzie wyglądało, więc nie chcieliśmy ryzykować. Każdy wolał, żeby bliscy zostali na miejscu - to był okres, kiedy zostało nam bodajże osiem meczów ligowych i jeden pucharowy, wiedzieliśmy, że musimy dograć sezon do końca, więc uważam, że to była najlepsza decyzja. 

Sytuacja wyglądała tak, że po przylocie do Rosji od razu zostaliśmy umieszczeni w ośrodku, w którym później przygotowywaliśmy się do dokończenia rozgrywek. A gdyby przyjechały z nami rodziny, musiałyby zostać całkowicie odseparowane i zostałyby skierowane na kwarantannę, więc dla nich to również byłoby bardzo trudne i niekomfortowe. 

Walerij Karpin mówił kilka miesięcy temu w wywiadzie, że myślał nawet o rzuceniu piłki. Nie mógł znieść tej niepewności czy będzie można grać, czy może jednak nie. Z nerwów schudł 4,5 kilograma.

Trener Karpin jest osobą bardzo emocjonalną i zawsze to pokazuje. Tak samo wtedy, gdy coś mu nie pasuje - od razu o tym mówi i to przeżywa. Zdaję sobie sprawę, że to tak wyglądało, bo byłem w kontakcie z chłopakami z Rostowa, wiedziałem jakie mieli plany. Tym bardziej, że w tamtym sezonie bili się o europejskie puchary, co koniec końców im się udało, ale wtedy jeszcze nie byli tego pewni, więc ten stres cały czas się nawarstwiał.

Jak wyglądał reżim sanitarny po waszym powrocie? Jak często byliście badani?

W trakcie sezonu zawsze, trzy dni przed każdym meczem, robiono nam wymaz. Natomiast ci, którzy przylecieli do Rosji zza granicy od razu byli odseparowani i umieszczeni na tzw. "bazie" Urala w środku lasu 40 kilometrów od Jekaterynburga. Było tam boisko i coś na podobieństwo internatu ze stołówką. Przez pierwsze dni nie mieliśmy ze sobą kontaktu, robiono nam wtedy wymazy, po czym - gdy kwarantanna się skończyła - przyjechała reszta drużyny i wtedy już wszyscy przygotowywaliśmy się do dokończenia ligi. 


Po wznowieniu rozgrywek zdarzały się przypadki zakażenia?

Dochodziły do nas informacje, że w niektórych klubach zdarzają się pozytywne wyniki, ale my robiliśmy swoje, byliśmy regularnie badani, więc na szczęście u nas nic się nie działo. 

Porównując to do Ekstraklasy mam wrażenie, że to trochę niebo a ziemia.

Ciężko porównać, bo teraz mamy trochę większą wiedzę. Są inne zasady, inne reguły, inne postępowania. To już ode mnie nie zależy, ja mówię tylko, jak to wyglądało w Rosji. 

Jak odbierasz swój pobyt w Uralu? Oczekiwania chyba były większe. Mówiłeś, że chcesz zostać na dłużej.

No tak, do Urala szedłem na pół roku i to był okres, podczas którego miałem z powrotem nabrać rozpędu, wrócić do gry po ciężkiej kontuzji i dopiero później patrzeć w przyszłość. Chciałem zostać, ale sytuacja związana z koronawirusem bardzo dużo zmieniła. Zmieniły się priorytety. Nie widziałem swojej żony i córeczki przez długi czas, co nie było dla mnie łatwe. Czasami trzeba spojrzeć inaczej. 

Mówiłeś często o tym, że gra w silnej europejskiej lidze to twój cel. Po trzech latach w Rosji możesz powiedzieć że go osiągnąłeś?

Jak najbardziej, uważam, że liga rosyjska to europejski poziom. Cieszę się, że mogłem tam grać i zaliczyć bardzo udane sezony. Mimo że mówiąc o Europie każdy patrzy głównie na zachód, to ja uważam, że pobyt w Rosji dał mi bardzo wiele.

Zaczęliśmy od asysty, to może wróćmy – sytuacja jak ta po wyrzucie z autu w meczu z Górnikiem nie była przypadkowa, prawda?

Mieliśmy pewne sytuacje nakreślone przez trenera, wiedzieliśmy na co mamy zwracać uwagę. Przy tej sytuacji doskonale to wyszło i jeszcze lepiej się zakończyło.

Trener Papszun lubi wyszukiwać słabe strony rywala, a wiadomo, że Górnik gra wysoko w defensywie.

Racja, ta sytuacja bardzo dobrze pokazała, że to, o czym mówiliśmy przed meczem, się sprawdziło. 

Czym się różni system z trójką obrońców w Rostowie od tego w Rakowie?

Są inne zachowania, inne automatyzmy. Wszystko zależy od stylu gry drużyny, od nastawienia i od priorytetów, jakie ustala trener. Tak naprawdę klasyczne 4-4-2 rozgrywane przez dwie inne drużyny może się diametralnie różnic. Jeden trener uważa, że trzeba bardziej zabezpieczać środek, a inny powie, żeby zwrócić uwagę na boki. Nie ma uniwersalnej definicji żadnego systemu, on potrafi ewoluować co mecz będąc na papierze ciągle tym samym i tak też jest w Rakowie.

W Rostowie też się spotkałeś z robieniem raportów po meczach?

(śmiech) Mieliśmy dużo analiz, spędzaliśmy sporo czasu na salach konferencyjnych, ale raportów nie było.

Wielu zawodników mówi, że to rozwijające, dzięki temu inaczej oglądają mecze i patrzą na piłkę. Jak jest u ciebie?

Dla mnie to nowość, ale pożyteczna nowość, z której i sztab i my wyciągamy wiele korzyści. Dzięki temu możemy na bieżąco sami siebie kontrolować i oceniać sytuacje, które miały miejsce w trakcie meczu. Da się na tym tylko zyskać.

Co wpisałeś w raporcie po meczu z Legią? 

Oj, już nie pamiętam. Ale nie mogłem napisać zbyt dużo, bo grałem tylko jedną połówkę. 

Czerwona kartka w debiucie. Wejście mogłoby być lepsze. Dostałeś suszarkę w szatni?

Czy suszarkę... Trener powiedział przy wszystkich parę ważnych słów w moim kierunku, ale nie były to słowa, które miały mocno mnie zganić. Konkretnie, merytorycznie zgłosił swoje uwagi i tyle.

Rok temu powiedziałeś, że w Rosji różnicy nie robi tempo gry, a jej organizowanie. Mam wrażenie, że w Rakowie jest to połączone – poza rozbudowaną organizacją na boisku, w której każdy zawodnik ma więcej niż jedno zadanie i w zależności od wyniku koncepcja się zmienia, potraficie też podkręcić tempo jeśli jest taka potrzeba i to bardzo wam pomaga.

No tak, organizacja gry jest na bardzo wysokim poziomie. Zresztą, bardzo duże oczekiwania są też co do zachowań każdego z osobna, przez co intensywność gry zawsze jest spora. Udaje nam się dopełniać oba elementy w taki sposób, żeby każdy z nich traktować równie poważnie. 

 

 

 

Jakub Łabojko mówił niedawno na portalu laczynaspilka.pl, że każdemu nowemu zawodnikowi Rakowa zajmowało sporo czasu, zanim zrozumiał styl tego szkoleniowca. Tobie ile zajęło?

Trzeba by było zapytać trenera.

Na pewno masz jakieś odczucia.

Uwagi dostaję bez przerwy, więc zawsze jest coś do poprawy. 

Któraś z nich szczególnie ci zapadła w pamięć?

Nie, nie ma w nich niczego specjalnego. Są raczej przekazywane na bieżąco i dotyczą tego, co trzeba poprawiać, typu ustawienie się w jakiejś konkretnej sytuacji A uważam, że zawsze jest coś, co można zmienić na lepsze.

Załapałeś już wszystkie ponad 100 warianty stałych fragmentów gry?

Tak. Pracujemy nad nimi w ciągu tygodnia, więc to, co jest nakreślone trzeba po prostu przyswoić i zapamiętać swoją rolę w każdy kolejnym stałym fragmencie, by wszystko poszło zgodnie z planem. 

Po transferze w wywiadach dużo mówiłeś o tym, że przekonał cię profesjonalizm. Czym ten profesjonalizm w Rakowie się objawia?

Szczegółowością. Słowo klucz. 

Ze strony klubu czy trenera?

Całego sztabu i trenera. Dużo czasu spędzamy w klubie i nie mam tu na myśli wyłącznie analiz czy zebrań, ale też pracę nad indywidualnym rozwojem.

Mówi się, że trener Papszun jest profesjonalny aż do bólu – dyscyplina u niego to świętość.

Tak, bardzo ceni sobie porządek.

Czyli na treningach nie ma śmieszkowania. 

Też są momenty, w których można pożartować, natomiast zawsze trzeba być skupionym i wykonywać swoją pracę, bo każda chwila dekoncentracji jest wychwytywana i wtedy nie ma powodów do śmiechu. Luz luzem, ale robota musi być wykonana.

Z czego wynika taka forma Rakowa? Już nawet nie chodzi o pozycję lidera, ale po prostu na boisku wyglądacie, jakbyście grali ze sobą nie dwa miesiące, a ze dwa lata. Dla porównania Legia, mająca indywidualnie lepszych piłkarzy, miała od początku sezonu problemy, choćby z Górnikiem, którego pokonaliście.

Ciężka praca. Każdy z nas daje z siebie wszystko, wie jakie ma zadania, stara się z nich wywiązywać. Na to składa się też walka jeden za drugiego, odpowiednie podejście, świadomość i fakt, że jesteśmy dobrze prowadzeni.

Mówiąc o dobrym prowadzeniu masz na myśli dietę?

Nie tylko. Oczywiście, klub dba o to, żebyśmy po każdym meczu i treningu się odpowiednio odżywili, ale raczej chodziło mi o prowadzenie przez sztab szkoleniowy, ciągłe uwagi i permanentną kontrolę na boisku. Wszystkie błędy są momentalnie wytykane, nic nie umknie uwadze.

 

Czujecie niedosyt po tych 7 kolejkach [rozmowa po meczu z Górnikiem – przyp. red.]? 

Niedosyt?

Tak.

(cisza) Nie zastanawiam się nad tym, patrzę w przód.

Marek Papszun powiedział, że czuje niedosyt i że według niego gra jest lepsza niż wynik.

Wszyscy bardzo przeżywaliśmy mecz z Cracovią. Wydawało nam się, że zasłużyliśmy na zwycięstwo aż tu nagle dostajemy bramkę w ostatnich sekundach... Straszny ból i złość. Więc patrząc w przeszłość to może faktycznie jest niedosyt, bo w z Krakowa powinniśmy wywieźć komplet punktów. A gdyby nie moja czerwona kartka w meczu z Legią mam wrażenie, że wszystko też mogłoby się inaczej potoczyć.

Jak to jest wrócić do Bełchatowa w roli gospodarza po 6 latach?

Dosyć ciekawe, sentymentalne uczucie. Miłe wspomnienia wróciły, ale mam nadzieję, że już niedługo będziemy mogli grać u siebie w Częstochowie. 

To może powiększmy skalę. Jak to jest zmienić prawie 1,5-milionowy Jekaterynburg na prawie 3 razy mniejszą Częstochowę?

(śmiech) Akurat to mi przyszło z łatwością! W Uralu trafiłem na okres koronawirusa, więc z miasta nie za często korzystałem, bo mieliśmy różne ograniczenia. Ale tak jak mówię, mam nadzieję, że wreszcie przyjdzie czas, że nie będziemy musieli opuszczać miasta, by jechać na mecz domowy. 


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się