Autor zdjęcia: Lukasz Sobala / Press Focus
Ekspresowy nie tylko na boisku. Kadrowa szansa Płachety wypracowana sprintem
Polską reprezentację na mistrzostwach świata w Rosji oglądał jako zawodnik pierwszoligowej Pogoni Siedlce, w której przez trzy miesiące tylko w jednym meczu zaliczył jakiekolwiek liczby. Minęły dwa lata z hakiem i Przemysław Płacheta z przeciętniaka, o którym raczej niewielu wówczas słyszało, może dzisiaj stać się debiutantem dorosłej reprezentacji.
Najwidoczniej nastały wreszcie czasy, w których nie potrzeba nie wiadomo jakiego doświadczenia i nie wiadomo jakiego okrzepnięcia, by wejść w poważną piłkę z buta. Płacheta wcale nie jest pionierem tak błyskawicznego rozwoju, w samej kadrze Brzęczka znajdziemy kilka nazwisk, które przeszły podobną drogę. Będący ostatnio na świeczniku Jakub Moder oraz nieobecni akurat na tym zgrupowaniu z powodów zdrowotnych, aczkolwiek powołani Jakub Kamiński i Michał Karbownik. Oni wszyscy za batuty Brzęczka byli jeszcze na peryferiach futbolu, a za chwilę mogą stanowić o sile dorosłej reprezentacji.
Tym, co pchnęło karierę Przemysława Płachety niewątpliwie był transfer do Podbeskidzia w lipcu 2018 roku. Do drużyny, która sezon wcześniej skończyła w środku tabeli I ligi i od spadku z Ekstraklasy nie mogła wejść na oczekiwany poziom, ale przede wszystkim do drużyny dużo bardziej znanej i medialnej niż Pogoń Siedlce, mającej trenera pracującego w przeszłości choćby w Lechii Gdańsk, więc też łatwiejszej do wypromowania się. Sześć goli i dwie asysty na przestrzeni sezonu może nie są znakomitym dorobkiem, ale w połączeniu z zaletami dostrzegalnymi gołym okiem (szybkość, swego rodzaju uniwersalność) i wejściem do Ekstraklasy przepisu o obowiązkowym młodzieżowcu stały się punktem zaczepnym dla wieeeelu klubów.
Wisły Płock, Legii, Jagiellonii, Cracovii, Wisły Kraków... Możemy psioczyć, że przepis ten nie jest idealny, że powoduje marnotrawstwo innych młodych, którzy zamiast siedzenia na ławce klubu Ekstraklasy mogliby ogrywać się w niższych ligach, ale trzeba też przyznać, że wypromował wielu świetnych piłkarzy. Czy Płacheta miałby w innym wypadku podobne branie? Czy w Śląsku zagrałby tyle, ile zagrał? Mamy poważne wątpliwości, a tak jest dzisiaj w samym środku europejskiej machiny futbolu z perspektywami na dalszy rozwój.
Przeglądając piłkarskie CV piłkarza Norwich w oczy rzuca się jeszcze jedna rzecz. Od powrotu z Niemiec do Polski Płacheta nie zagościł nigdzie na dłużej. Ostatni pobyt we Wrocławiu był tym najdłuższym, a ledwo udało mu się wówczas przekroczyć barierę roku. Trochę, jak w przypadku Ricardo Sa Pinto, który nawet tyle szczęścia nie miał, by posiedzieć na jednej ławce trenerskiej 365 dni. Tylko że powodów u Polaka trzeba szukać zupełnie gdzie indziej – w odwadze.
W Siedlcach miał półtoraroczny kontrakt. W rundzie wiosennej zagrał 11 meczów, mógł zostać i ograć się jeszcze bardziej? Pewnie, że tak i nie byłoby w tym nic dziwnego. W Bielsku-Białej dwa lata umowy – trzeba było już po pierwszym roku odchodzić wyżej? Pewnie, że nie, mimo że to naturalna kolej rzeczy. Wówczas 20-letni skrzydłowy nie mógł przewidzieć, czy nie utonie jeden stopień wyżej. I w końcu transfer do Norwich – również po roku gry. Gdyby 22-latek został we Wrocławiu, nie wywołałby ogólnopolskiego szoku pod tytułem: „DLACZEGO PŁACHETA MARNUJE SWÓJ TALENT?”. Taki ekspresowy przeskok nie jest mimo wszystko czymś oczywistym. Jesteśmy bardziej skłonni przyznać, że argument mówiący o tym, że Płachecie przydałby się drugi równie dobry sezon zanim zdecyduje się wyjechać zostałby przyjęty ze zrozumieniem i pewnym zobojętnieniem. A tu proszę, znów, rok i go nie ma.
Co prawda Jerzy Brzęczek powołał go awaryjnie, ale czy to coś zmienia? Podchodząc do tematu na chłodno i pragmatycznie, obecność Płachety na zgrupowaniu jest łatwiejsza do uargumentowania niż ta Kamila Grosickiego. Bo chyba nie mamy wątpliwości, że 9 meczów Championship stoi wyżej od jednego spotkania rozegranego dwa miesiące temu z czwartoligowcem w Pucharze Ligi Angielskiej? Oczywiście nie skreślamy Grosika od razu, za dużo wnosi do tej kadry, by ot tak z niego zrezygnować, pokazujemy jedynie, że Brzęczek nie wyciągnął Płachety z kapelusza. Zdziwimy się, jeśli nie dostanie przynajmniej niewielkiego kredytu zaufania z Ukrainą tak, jak miesiąc temu Walukiewicz, czy Karbownik. Może pójdzie ich śladem i momentalnie rzuci przed nos selekcjonera kilka argumentów na swoją korzyść? Bo kto jak nie on zna się lepiej na sprinterskim (dosłownie i w przenośni) udowadnianiu swoich możliwości.