Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: commons.wikimedia.org

Mecz tysiąclecia, klątwa Jelcyna i czary zza bramki. Jak Andrij Szewczenko wpędził Rosję w żałobę

Autor: Karol Bochenek
2020-11-11 16:30:59

Andrij Szewczenko strzelił w karierze dużo goli, które u rywali i ich kibiców zostawiły rany długo pulsujące nieznośnym bólem. Z czasem jednak przechodziło, a po bólu pozostawały jedynie smutne widma. Wyjątkiem, który od 21 lat nie chce się zabliźnić, jest bramka „Szewy” z Rosją w eliminacjach Euro 2000. Bramka o znaczeniu sportowym, politycznym i społecznym, która zniszczyła sportowe życie Aleksandra Filimownowa, a całej Ukrainie pozwoliła poczuć smak zwycięstwa nad największym wrogiem.

Do Europy, ale nie na Szewczence

Indywidualnie eliminacje Euro 2000 były dla „Szewy” nieudane. Co z tego, że zagrał we wszystkich meczach, skoro na listę strzelców wpisał się tylko raz. Nawet jeśli nie zawiódł w najważniejszym momencie, to jego występy musiały budzić niedosyt. W końcu w trakcie eliminacji dla Dynama Kijów, a później Milanu trafiał na wszystkich frontach - w lidze, pucharze kraju i Lidze Mistrzów. Z jakiegoś powodu w reprezentacji ewidentnie mu nie żarło. Od sierpnia 1998 do października 1999 roku zaliczył wstydliwą serię 10 spotkań bez gola w narodowych barwach. Słabo, jak na cenionego snajpera o uznanej marce. 

Na szczęście wyraźnie lepiej na eliminacyjnym froncie radziła sobie reprezentacja Ukrainy prowadzona przez Jożefa Sabo. W niełatwej grupie z Rosją, a przede wszystkim Francją, aktualnym mistrzem świata, Ukraińcy nie byli faworytami, ale pozycja underdoga wyraźnie im służyła. Zmagania rozpoczęli od ważnej domowej wygranej ze „Sborną”, która wówczas zmagała się z poważnymi problemami wewnętrznymi. Trener Anatolij Byszowiec nie mógł skorzystać z piłkarzy Spartaka Moskwa ze względu na prywatny konflikt ze szkoleniowcem moskiewskiego klubu, Olegiem Romancewem - Spartak po prostu odmówił zwolnienia swoich zawodników. Jeszcze więcej nerwów Byszowcowi dostarczył lot do Kijowa wstrzymany na kilka godzin ze względu na długi sponsora kadry wobec lotniska Wnukowo i przecieki o rzekomym sprzedaniu spotkania przez czterech zawodników jego reprezentacji. Te informacje nigdy nie zostały oficjalnie potwierdzone, ale trener Rosjan nie potrzebował dowodów, by węszyć spiski i przekonywać wszystkich wkoło, że ktoś na pewno zdradził rywalom jego plany na mecz. 

Ukraińcy do ważnego spotkania przygotowywali się w dużo lepszej atmosferze. Mobilizacja była tak wielka, że trener Sabo decyzje kadrowe konsultował z Walerijem Łobanowskim. Skład, który wybiegł na murawę Stadionu Olimpijskiego, był w zasadzie ich wspólnym dziełem. Z wyjątkiem Serhija Popowa, którego Łobanowski radził zostawić na ławce, ale uparty Sabo w tej kwestii postawił na swoim. Po meczu nie żałował, bo Popow strzelił gola, który otworzył wynik, a Ukraina na oczach ponad 80 tysięcy kibiców wygrała 3:2. Po meczu w szatni gospodarzy pojawił się Rinat Achmetow, zaczynający wówczas budować potęgę Szachtara Donieck, i zostawił pękatą papierową torbę. Zawodnicy dostali do podziału 100 tysięcy dolarów. - Decyzję podjąłem jeszcze przed meczem, a piłkarze o niej wiedzieli. Z całych sił kibicuję naszej drużynę, wierzę w nią i chcę, żeby reprezentanci wiedzieli, jak bardzo potrzebujemy zwycięstw - tłumaczył swoją hojność oligarcha. 

Kolejne mecze - z Andorą i Armenią - Ukraińcy wygrali z dużą łatwością. Pierwszą część eliminacji zakończyli z kompletem punktów na pierwszym miejscu w tabeli. Za nimi plasowali się Francuzi i Islandczycy. Rosjanie, którzy ostrzyli sobie zęby na awans, po trzech dotkliwych porażkach zamykali stawkę. Anatolij Byszowiec, który kadrę objął na życzenie zawodników i miał poprowadzić ją do sukcesów, w fatalnych okolicznościach pożegnał się z posadą. Wakat po nim wypełnił Romancew, który szybko odbudował zespół. „Sborna” pod jego wodzą wygrała sześć kolejnych spotkań, co przy stracie punktów przez Ukrainę i Francję, przed ostatnią koleją ustawiło ją w roli faworyta do wygrania grupy. Aby tak się stało, wystarczyło zrewanżować się ekipie Szewczenki za porażkę w pierwszym meczu. 

Problemy w ataku i żelazna obrona

Choć Ukraina do decydującego starcia przystępowała jako lider tabeli, to do bezpośredniego awansu - tak jak Rosja - potrzebowała zwycięstwa. Jednocześnie porażka, przy zwycięstwie Francji, mogła oznaczać, że znajdzie się za burtą. Mistrzowie świata nie mogli jednak liczyć na spacerek, bo Islandia, z którą grali w ostatnim meczu, wciąż miała szansę na baraże. Do osiągnięcia celu potrzebowała wygranej z „Les Bleus” i porażki Rosji w rozmiarach, które przełożyłyby się na lepszy bilans bramkowy. Kocioł, w którym na finiszu eliminacji znalazły się aż cztery reprezentacje, najlepiej przedstawia tabela grupy 4 po 9 meczach. 

Ukraińcy, którzy nie przegrali ani jednego meczu, mogli uniknąć nerwowej końcówki, ale w spotkaniach z teoretycznie słabszymi rywalami nieoczekiwanie pogubili punkty. Remisy z Islandią u siebie, a przede wszystkim z Armenią na wyjeździe były dużym rozczarowaniem. W obu spotkaniach zawodnicy trenera Sabo wyraźnie przeważali, tworząc dużo klarownych sytuacji, lecz w najważniejszych momentach zawodziła ich skuteczność.

Problem ze zdobywaniem bramek męczył ukraińskich zawodników przez całe eliminacje. Aż 6 z 10 eliminacyjnych meczów kończyli z pustym kontem lub raptem jednym strzelonym golem. Łącznie zdobyli w tych spotkaniach tylko 8 na 18 możliwych punktów. Straty nadrobili w pozostałych meczach, ale na koniec i tak mieli czego żałować. Gdyby strzelali celniej, zapewne już w 2000 roku reprezentacja Ukrainy pierwszy raz w swojej krótkiej historii, zagrałaby na dużej imprezie. 

W eliminacjach najlepszym strzelcem „żółto-błękitnych” był Serhij Rebrow, autor 4 goli. Jeśli jednak odejmiemy trafienia z rzutów karnych, dorobek byłego snajpera Dynama Kijów i Tottenhamu zmniejszy się o połowę. Tyle samo bramek w eliminacjach zdobyli defensywny pomocnik Andrij Husin, środkowy obrońca Serhij Popov i napastnik Serhij Skaczenko, który - w przeciwieństwie do Rebrowa i Szewczenki - nie zagrał we wszystkich meczach. Sabo łapał się przeróżnych praktyk i pomysłów, by pobudzić swoją ofensywę. Zdarzało się, że w wyjściowym składzie upychał tercet napastników Rebrow-Szewczenko-Skaczenko, zdarzało się, że jako wsparcie dorzucał im jeszcze skrzydłowego Witalija Kosowskiego. Kolejne warianty i rotacje nie przyniosły jednak oczekiwanego efektu. Ofensywa Ukraińców kipiała talentem, ale była po prostu nieskuteczna. 

Skuteczności nie można było za to odmówić obrońcom, którzy do straty gola dopuścili raptem 4 razy. Ukraińskiego bloku defensywnego pod dowództwem Popowa dwukrotnie nie zdołali złamać Francuzi, co było najlepszym certyfikatem jakości. Dodatkowo defensorzy potrafili zaznaczyć swoją obecność pod bramką rywala. Popow, poza golem strzelonym Rosji, do siatki trafił też z Andorą. Inny obrońca, Władisław Waszczuk, zdobył ważną bramkę w spotkaniu z Islandią. Jedno trafienie zanotował też prawy obrońca Jurij Dmitrulin. 

Styl gry, którego podstawą była żelazna defensywa, Sabo wypracował już w eliminacjach mundialu w 1998 roku. Ukraińcy, którzy trafili do grupy z Niemcami i Portugalią, w 10 meczach stracili tylko 6 goli, mniej od Niemców i tylko o 2 więcej od Portugalczyków. Znamienne jest, że w tamtych eliminacjach do siatki trafiali jeszcze rzadziej niż podczas kampanii, której stawką był awans na Euro 2000. W 10 meczach strzelili 10 goli, ale ponad połowa tego dorobku była autorstwa Rebrowa i Szewczenki, który do reprezentacji dołączył dopiero w 4. kolejce - obaj napastnicy trzykrotnie wpisywali się na listę strzelców. Dwa lata później trafień tego drugiego brakowało najbardziej. 

Mecz tysiąclecia

Mundial we Francji ostatecznie odbył się bez Ukraińców, którzy eliminacje zakończyli na drugim miejscu - kluczowe punkty stracili, remisując z Armenią - a w barażach byli gorsi od Chorwacji. Walcząc o awans na Euro, Sabo i jego zawodnicy mieli w pamięci niedawne niepowodzenie, ale jednocześnie zdawali sobie sprawę, jak trudne zadanie czeka ich w ostatnim meczu. Rosjanie prowadzeni przez nowego trenera szli jak burza. W trzech pierwszych meczach pod jego wodzą: z Armenią, Andorą i Francją, strzelili aż 12 goli, 3 z nich wbili mistrzom świata na Stade de France. W kolejnych spotkaniach radzili sobie równie dobrze, pokonując Islandię oraz po raz drugi outsiderów z Andory i Armenii. Awans, który był już w zasadzie przegrany, nagle znalazł się na wyciągnięcie ręki. 

Decydujące starcie z Ukrainą reklamowano jako „mecz tysiąclecia”. Ogromny ładunek emocjonalny niosły nie tylko kwestie stricte sportowe, ale też historyczne, polityczne i społeczne. Po rozpadzie ZSRR rywalizacja na linii Moskwa-Kijów trwała w najlepsze, a Rosjanie nie potrafili sobie wyobrazić, że mogą być gorsi od Ukraińców. Porażka na otwarcie eliminacji, w pierwszym oficjalnym meczu między oboma zespołami, nie miała już żadnego znaczenia. Najważniejszy był rewanż i jego skutki, które dla jednej ze stron mogły być równoznaczne z klęską. 

Atmosferę przed meczem podgrzewały rosyjskie media, mocno bijące w Ukraińców. „Komsomolskaja prawda” nabijała się z Szewczenki, publikując taki żart: - Podchodzi Romancew do Szewczenki i mówi: „Andriej! Życzę ci, żebyś strzelił dziś gola. Honorowego!

Jeszcze dalej poszła rosyjska telewizja państwowa, która na okrągło puszczała kontrowersyjny animowany film, który Ukraińców przedstawiał jako - mówiąc delikatnie - chłopów oderwanych od pługa. Z kolei „Sowiecki Sport” z okładki wzywał piłkarzy – Dmitrija Chochłowa, Dmitrija Chliestowa i Aleksandra Filimonowa – do obrony kraju. Bo przecież wielka i potężna Rosja nie mogła być gorsza od swojej młodszej, mniej utalentowanej siostry. 

Ukraińcy do kluczowego starcia szykowali się w spokojniejszym klimacie i bez narastającej presji. Kraj żył meczem, ale też nadchodzącymi wyborami prezydenckimi. Sukcesem reprezentacji byli żywo zainteresowani wszyscy kandydaci, którzy liczyli, że dzięki temu ugrają coś dla siebie, jednak trener Sabo konsekwentnie unikał wikłania się w politykę. W zaciszu swojego gabinetu dopracowywał ultradefensywną taktykę 1-5-2-3, szukając najlepszych rozwiązań osobowych. W tym czasie w mediach przewijał się niezbyt optymistyczny przekaz. Dziennikarze znali potencjał ukraińskiej kadry, ale jednocześnie doceniali klasę rywala, a wynik inny niż zwycięstwo Rosji przedstawiali jako mało prawdopodobną sensację. 

Klątwa Jelcyna i uścisk ręki Putina

Mecz, który ściągnął na Łużniki 84 tysiące kibiców, od początku toczył się pod dyktando gospodarzy. Rosjanie dominowali i tworzyli sytuację za sytuacją, ale piłka za nic nie chciała wpaść do siatki. Wspomniany na okładce „Sowieckiego Sportu” Chochłow już na początku spotkania w sytuacji sam na sam uderzył prosto w Szowskowskiego. Panow, po kapitalnym dośrodkowaniu Tichonowa, z kilku metrów nie trafił do pustej bramki. W zamieszaniu pod bramką w słupek strzelił Onopko. Wyglądało to tak, jakby presja narzucona przez media i opinię publiczną po prostu przerosła zawodników Romancewa. 

Wielka ulga przyszła dopiero w 75. minucie, tuż po tym, jak Rosjanie dostali rzut wolny na wprost bramki Szowkowskiego. Ukraiński golkiper ustawił mur, a dodatkowo przy lewym słupku nakazał stać Waszczukowi. Walerij Karpin, który wziął na siebie odpowiedzialność, huknął jednak tak mocno i precyzyjnie, że ani Szowkowski, ani Waszczuk nie zdążyli zareagować. W tamtym momencie Rosjanie trzymali w garści bezpośredni awans na Euro. Uradowany premier Putin bił brawo. Wystarczyło tylko utrzymać wynik. 

Ukraińcy po stracie gola nie mieli pomysłu na to, jak odrobić straty. Ich pojedyncze ataki skutecznie neutralizowali rosyjscy defensorzy, którzy na przestrzeni całego meczu kompletnie wyłączyli z gry Szewczenkę. Gwiazdora „żółto-błękitnych” i jego partnerów z ataku krępowały więzy ofensywnej bezradności. W tych okolicznościach jedyne, na co mogli liczyć, to cud w postaci błędu któregoś z Rosjan. I taki błąd w 88. minucie przydarzył się bramkarzowi Filimonowowi, który zrobił bohatera z bezbarwnego tego wieczoru Szewczenki. To właśnie napastnik Milanu kopnął z rzut wolnego spod lini bocznej boiska zbyt mocno, by któryś z Ukraińców mógł oddać strzał, ale Filimonow, zamiast popisać się pewnym chwytem, po prostu wrzucił sobie piłkę do bramki. Pięć minut później było już po wszystkim. Rosja, w obliczu zwycięstwa Francji, płakała po zajęciu 3. miejsca. Ukraina cieszyła się z wejścia do baraży. 

Zaraz po meczu winnymi porażki obwołano... ukraińskich guślarzy rzekomo odprawiających czary za rosyjską bramką, oraz nieszczęsnego Filimonowa, któremu wyciągnięto nawet to, że przed meczem odmówił udziału w cerkiewnym nabożeństwie. Golkiper Spartaka Moskwa do końca kariery na wszystkich stadionach w kraju słyszał obraźliwe hasła. Przez lata musiał też znosić oskarżenia o sprzedanie meczu. 

UKRAINA CZY POLSKA? OBSTAW DZISIEJSZY MECZ NA BETSAFE

Kiedy w 2001 roku Filimonow przeniósł się ze Spartaka do Dynama Kijów, złość kibiców tylko się spotęgowała. Mówiono, że pojechał do swoich, że kontrakt dostał w ramach rozliczeń za bramkę Szewczenki. Błąd z Ukrainą nigdy się od niego nie odkleił, choć z czasem wyjaśniło się, że słabsza dyspozycja była zapewne efektem prywatnych problemów. Kiedy Rosja szykowała się do meczu, Filimonow był w trakcie rozwodu, słabo radził sobie w lidze i nie gwarantował niezbędnej w bramce pewności. Romancew uparł się jednak, że zagra i zwyczajnie się pomylił. 

W obronie bramkarza stanęli oczywiście zawodnicy z pola, którzy winę za brak awansu wzięli na siebie. Po prostu powinniśmy więcej strzelić - to hasło do dziś przewija się we wspomnieniach pamiętnego meczu. Z kolei zwolennicy teorii spiskowych odpowiedzialność przelewają na… Borysa Jelcyna, który już w 85. minucie domagał się ogłoszenia „Sbornej” zwycięzcą meczu i w ten sposób ściągnął na nią klątwę. - Pięć minut przed końcem, kiedy wciąż prowadziliśmy 1:0, zadzwonił do mnie Siergiej Miedwiediew, rzecznik prasowy Jelcyna i powiedział: „Borys Nikołajewsz prosi, żeby spiker pogratulował rosyjskiej drużynie wygranej i awansu na mistrzostwa Europy”. Zdziwiłem się, przecież mecz ciągle trwał, i odpowiedziałem, że tak nie można i żeby odpuścić. „Nie, Jelcyn chce, że zrobić to właśnie teraz” - rzucił Miedwiediew, a ja zapewniłem, że spróbuję się dodzwonić do komentatora. I kiedy dzwoniłem, Filimonow zrobił to, co zrobił - opowiadał na łamach portalu snob.ru Konstantin Ernst, były dyrektor Pierwszego Kanału telewizji rosyjskiej. 

(źródło: commons.wikimedia.org)

Więcej klasy od Jelcyna okazał za to Putin, który tuż po meczu zszedł z trybuny, udał się do ukraińskiej szatni i osobiście pogratulował każdemu zawodnikowi. Na dłużej zatrzymał się przy Szewczence. Kiedy upewnił się, że to właśnie ten zawodnik pokonał Filimonowa, uśmiechnął się krzywo, pogratulował raz jeszcze i rzucił, że go zapamięta. 

Stracona szansa

„Szewa” o bramce zdobytej na Łużnikach opowiadał wielokrotnie, utrzymując, że strzelał, bo takiego rozwiązania FIlimonow spodziewał się najmniej. Niewątpliwie był to strzał rozpaczy, ale na końcu liczy się przecież efekt. W najważniejszym momencie najlepszy ukraiński zawodnik był tam, gdzie być powinien. 

Zwycięskiego remisu na Łużnikach nie udało się jednak przekuć w bardziej znaczący sukces. W barażach Ukraina trafiła na Słowenię i uchodziła za wyraźnego faworyta, choć ekipa Zlatko Zahovicia według Jożefa Sabo była najgorszym z możliwych rywali. - Doskonale wiedziałem, że kraje, które powstały po rozpadzie Jugosławii, mają swoich ludzi w FIFA i UEFA. Bywałem na różnych konferencjach i spotkaniach organizowanych przez obie federacje i widziałem, jak ich tam witają i jak się do nich odnoszą. Właśnie dlatego mówiłem, że mam obawy […]. Pamiętacie, co zrobili w pierwszym meczu w Lublanie? W pierwszej połowie gola strzelił Szewczenko, a w przerwie zmienili sędziego na rezerwowego! Tego głównego rzekomo bolała głowa. Później z boiska wyrzucili Parfionowa i Husina. A na koniec fatalny błąd popełnił Szowkowski - tłumaczył swoje stanowisko Sabo. 

Błąd Szowkowskiego to idealny dowód na przewrotność losu - Ukraińcy swoją szansę przegrali w taki samo sposób, w jaki ją dostali. Z drugiej strony, brak awansu na Euro nie sprowadza się wyłącznie do dwóch bramkarskich wpadek. Ukrainie zabrakło przede wszystkim goli Szewczenki, który w kadrze rozstrzelał się dopiero w następnych latach. Eliminacje mistrzostw świata 2002 z 10 golami zakończył jako król strzelców strefy UEFA, 6 trafień zaliczył w meczach o kolejny mundial, na który jego reprezentacja wreszcie się zakwalifikowała, dochodząc na niemieckich boiskach aż do ćwierćfinału. 

Czy jednak któryś z tych goli znaczył tyle, co gol z Rosją? Szewczenko, jak przystało na snajpera wybitnego, ma na koncie mnóstwo kapitalnych goli o wielkiej wadze. Ale z wielu względów to właśnie farfoclowata bramka zdobyta na Łużnikach do dziś uchodzi za jedną z najważniejszych nie tylko dla Szewczenki, ale dla całej ukraińskiej piłki.


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się