Autor zdjęcia: Adam Starszynski / PressFocus
Radosny futbol w najpiękniejszym wydaniu, chcemy więcej! ŁKS 2:0 Korona
Dla takiej gry, jaką dzisiaj zaprezentował ŁKS, ogląda się mecze, albo – przynajmniej w lepszych czasach – przychodzi na stadion. Zwłaszcza w pierwszej lidze, gdzie odprawiają z kwitkiem kolejnych rywali z dziecinną wręcz łatwością.
Oraz frajdą. Zazwyczaj terminu „radosny futbol” używa się w negatywnym kontekście, by w ten sposób nazwać idiotyczną wręcz grę obronną, przedziwne błędy defensorów czy też rzucanie się do ataku w stylu kamikadze. Łodzianie udowodnili natomiast, iż to określenie może oddawać same pozytywne cechy – dużo gry piłką, cieszenie się nią przy nodze, parę efekciarskich krótkich podań, techniczny futbol…
No aż żal, że po jednej z takich akcji nie padła bramka. Tego się nie da opisać, to trzeba zobaczyć:
Duma!!! #Łodzianie pic.twitter.com/wHL2LkjeAZ
— Tajemniczydonpedro (@Tajemniczydonp1) November 11, 2020
W chwili, gdy Hiszpanie z Łodzi w ten sposób rozklepywali kielczan prowadzili już 2:0 i nic nie wskazywało na to, aby podopieczni Macieja Bartoszka mieli im jakkolwiek napędzić stracha. Najgroźniejsze sytuacje? Przede wszystkim strzał Kiełba z rzutu wolnego w drugiej połowie. Malarz musiał udowodnić, że jeszcze nie śpi, bo wcześniej zazwyczaj bywał bezrobotny. Na nieszczęście gości jednak pozostał czujny.
Druga (a chronologicznie pierwsza) sytuacja? Pod koniec pierwszej połowy Moros zagapił się i stracił futbolówkę tuż pod własnym polem karnym. Za chwilę oglądaliśmy jak Thiakane mknie z prędkością TGV, obiegając Malarza i… Tylko fart uchronił gospodarzy przed utratą bramki. Golkiper musiał bowiem desperacko ratować błąd kolegi, a gdyby Senegalczyk dokładniej dograł do kolegi, byłby przypał. No ale jedyne co zrobił, to wyjechał z piłką na aut bramkowy. Swoją drogą to i tak było mniej komiczne, niż późniejszy popis Klimczaka, któremu szmacianka zaplątała się pod nogami i w ten sposób również wybiegł za linię. No komedia.
Chociaż to i tak nic w porównaniu z pierwszym golem dla ŁKS-u. Kozioł wyszedł tak daleko, że Trąbka spokojnie go przelobował, a Pirulo dobił piłkę do pustej siatki. Po co bramkarz to zrobił, skoro przy zawodnikach gospodarzy było jeszcze 2 obrońców i żaden nie wychodził sam na sam? Dramat. Bardziej pasowałby do niego nazwisko Osioł niż Kozioł. Nie wierzycie? Sami zobaczcie.
Natomiast na początku drugiej połowy Pirulo znakomicie podał do Corrala na początku drugiej połowy – prostopadle, dzięki czemu Samu wyszedł sam na sam z bramkarzem i pokonał go z dużym luzem. Gdyby Bartoszek miał włosy, to właśnie by osiwiał po błędzie Tzimopoulosa w ustawieniu, a tak tylko drapał się po głowie.
Chyba nie chcielibyśmy zobaczyć jego reakcji, gdyby dzisiaj ŁKS-owi wpadły jeszcze ze 2-3 gole, a przecież mogły. Klepę i kiepski finisz-podcinkę Pirulo już widzieliście, do tego jeszcze Sekulski zmarnował setkę, mimo wszystko sporo dobrego do ataku wniósł Klimczak, bo jeździł tą lewą flanką jak TGV od jednego pudła do drugiego.
Ba, dzisiaj nawet Jakub Tosik momentami bawił się zwodami z przeciwnikami, wywodząc ich w pole samym balansem ciała. Jak już chłopaki Stawowego złapią luz, to nie ma zmiłuj. Ciekawe czy 6 grudnia będą potrafili równie efektownie i efektywnie skruszyć mur postawiony z niecieczańskiego bruk-betu…
Swoją drogą – piękny prezent na mikołajki, czyż nie?
ŁKS Łódź 2:0 Korona Kielce
1:0 Pirulo 14’
2:0 Corral 54’
ŁKS: Malarz – Wolski (85’ Klimczak), Moros, Sobociński, Dankowski – Pirulo (89’ Kelechukwu), Dominguez, Tosik, Sajdak, Trąbka (72’ Nawotka) – Corral (72’ Sekulski)
Korona: Kozioł – Szarek, Tzimopoulos, Szywacz, Kordas – Podgórski (62’ Łysiak), Kaczmarski (80’ Petrović), Gąsior (80’ Basiuk), Thiakane (72’ Lisowski), Kiełb – Długosz (72’ Firlej)
Żółte kartki: Sajdak, Corral, Sobociński, Pirulo – Kordas, Tzimopoulos
Sędziował: Łukasz Szczech