Autor zdjęcia: Lukasz Sobala / Press Focus
Cała: Od przypadku do przypadku, czyli jak ważnym graczem w świecie piłki stał się COVID-19 (komentarz)
Wiele osób ze zdumieniem przeciera oczy, widząc tabele rozgrywek w Anglii, Włoszech, Hiszpanii czy nawet Polsce. Nie do końca rozumie, skąd tak duża liczba niespodzianek, tak zaskakujące wyniki, wahania formy drużyn. No hejże, chyba nie sądziliście, że piłka z koronawirusem w zestawie będzie identyczna jak wcześniej?
Od wielu miesięcy tkwimy w pewnej bańce. Świat się raz zatrzymuje, raz przyspiesza, kolejne kraje wprowadzają godziny policyjne, mniej lub bardziej całkowite lockdowny, ale piłka wciąż się jakoś przed tym broni. Z wielu stron słychać, że ponowne zamknięcie rozgrywek sportowych byłoby odebraniem ludziom ostatniej deski nie ratunku, lecz rozrywki, jakiegoś oddechu w tych popieprzonych czasach.
Nie wiem czy macie podobne odczucia ale robi się coraz mniej optymistycznie. Zachorowania, zgony, coraz gorsza sytuacja gospodarcza, coraz bardziej depresyjnie. Jedynie zawodowy sport daje nadzieję. Dlatego nie wolno tej nadziei zniszczyć.
— Michał Świerczewski (@MichalS1978) November 6, 2020
W stu procentach zgadzam się z opinią właściciela Rakowa Częstochowa. Piłkę należy za wszelką cenę zachować przy życiu, i nie chodzi wcale o pieniądze z transzy telewizyjnych i pakietów reklamowych, ale właśnie o kwestię emocji, dostarczenia nam pożywki do dyskusji, sporów. Krótko mówiąc – psychicznej higieny widzów.
Wiadomym jednak było, że w świecie pandemicznym świat futbolu będzie wyglądał inaczej i znacznie trudniej będzie o wszelkie pewniaki. W sytuacji, gdy kadra drużyny może się posypać w dosłownie dwa dni jak domek z kart, gdy - nomen omen - karty rozdają sanepidy, a do tego skrajnie inaczej wygląda kwestia atutu gry na własnym stadionie. Trudno czasem oprzeć się wrażenie, iż gramy od przypadku do przypadku.
Tyle że przypadki często rodzą bohaterów.
Dynamo Kijów jeszcze dzień przed meczem na Camp Nou w Lidze Mistrzów, nie wie w ogóle, czy zostanie do niego dopuszczone. Sprawa wisi na włosku, a dokładniej na szali jednego testu. Udało się. I nagle skazywani na pożarcie, powrót na Ukrainę z bagażem goli zawodnicy rozgrywają świetną partię. Konia z rzędem temu, kto postawił na to, iż graczem meczu będzie ter Stegen, a nie Messi, Fatu czy Griezmann. Barcelona ostatecznie wygrała, ale napracowała się nie lada.
Nie była to pierwsza taka sytuacja, na pewno nie ostatnia, bo mamy tutaj - tak mi się wydaje - kilka istotnych elementów. Faworyci, którzy dotąd wygrywali tak w Europie, jak i swoich ligach, zdecydowaną większość meczów niemal z marszu, nie są w stanie utrzymywać równej formy przy tak dużym natężeniu spotkań i regularnych osłabieniach kadr. Dodajmy bowiem przecież, że te ekipy w większości wydają reprezentacjom narodowym potężną grupę zawodników. W efekcie do części swoich potyczek podchodzą może nie tyle na pół gwizdka, co z ciut mniejszą koncentracją. A i organizmów nie oszukasz, no nie da się, za cholerę.
Nie ma w tym tak naprawdę nic dziwnego, szokującego - to wypadkowa sytuacji, w jakiej się znaleźliśmy.
Wiele osób się co prawda obrusza, że skala przypadkowości jest za duża, że niejednokrotnie sens rozgrywania pojedynczych meczów jest wręcz wypaczony, z czym ja z kolei się nie zgadzam. Decydując się na to, aby sezon się toczył mimo wszystko, z góry wiedzieliśmy, jakie okoliczności będą temu towarzyszyły. A jeśli ktoś się nie spodziewał, to po prostu należy go uznać za naiwniaka.
Piłka w okresie pandemii jest odbiciem świata, w jakim przyszło nam teraz żyć. Albo bierzemy ją z dobrodziejstwem inwentarza i mimo licznych problemów, albo nie będzie jej wcale. Tutaj nie ma środka.