Autor zdjęcia: Własne
Mecz to pretekst, czyli jak futbol stał się przyczynkiem do wybitnego zbioru reportaży o historii współczesnej z piłką w tle
Najpierw piąta część "Kopalni", a chwilę później wspólne dzieło Anity Werner i Michała Kołodziejczyka, to najlepsze dowody, że wybitne lektury na temat piłki nożnej wykorzystują tę dyscyplinę jedynie jako punkt wyjścia.
Biografie sportowców, wszelakie roczniki czy historie klubów potrafią oczywiście być świetne, oddajemy im miejsce na naszych łamach regularnie. Krokiem do literackiej nieśmiertelności jest jednak pójście krok dalej. Chodzi o stworzenie treści, których nie znajdziesz w internecie. Takie, co wnika w różne światy, stara się w jakimś stopniu przybliżyć nam historię z nieznanej dotąd perspektywy i jeszcze wywołuje głębokie emocje.
Niby brzmi prosto, niby próby podejmowane są regularnie, ale z efektami - jak to w życiu - bywa różnie. Bo chodzi również o to, aby to się jednocześnie po prostu dobrze czytało. Żeby było napisane z szacunkiem do czytelnika, z biglem i sprawiało przyjemność, zamiast męczyć.
Wspólne dzieło Anity Werner i Michała Kołodziejczyka “Mecz to pretekst” spełnia wszystkie wymienione wcześniej warunki. Wystarczy zanurzyć się w początkowe fragmenty pierwszego z sześciu rozdziałów, by wiedzieć, że wpadliśmy na dobre i od przygody z lekturą nic i nikt nas nie oderwie.
Dziennikarze zabierają nas do Jerozolimy, Bośni, Bilbao, Belfastu, Kosowa i Tyraspola. Wychodząc od wątków piłkarskich opowiadają nam historię ostatnich kilkudziesięciu lat w najbardziej gorących, wciąż ociekających krwią, wspomnieniami zamachów czy okrucieństwem wojny rejonów. Poznajemy ludzi, którzy futbol kreują, opłacają, opisują, którzy w niego grają, ale i tych, którzy poprzez piłkę chcą łączyć ludzi, sprzeciwiać nienawiści. Werner, Kołodziejczyk i ich rozmówcy rozdrapują rany, sypią je solą, nie wstydzą się łez, bo doskonale wiedzą, że często to jedyna droga do wyjścia na prostą.
Autorzy odbyli dziesiątki podróży, setki godzin rozmów, żebyśmy my mogli w wieczór albo dwa przenieść się myślami do skąpanego w słońcu Izraela, wiecznie pochmurnego czy obskurnego Belfastu podzielonego murem. Schodzimy do piwnic pogrążonej w wojnie Bośni, czujemy emocje towarzyszące meczowi Kosowa z Anglią, przypominamy sobie nagłówki prasy donoszące o kolejnych zamach ETA, by na koniec dowiedzieć się, ile zarabiają ligowcy w Mołdawii i dla ilu widzów grają kluby w tamtejszej lidze. Przeżywamy przy tym prawdziwy rollercoaster emocji, dotykamy każdej struny naszej wrażliwości.
Siłą książki są opowieści ludzi, których z jednej nazwiska ogromnej większości z nas mówią niewiele albo nic. Z drugiej jednak, połączone z reportażowymi historiami, po prostu poruszają.
“Kiedy mówimy, że w ciągu tygodnia obejrzymy trzy mecze ligi izraelskiej, Ouriel Daskal [ceniony dziennikarz piłkarski tamże - od red.] ostrzega: Możecie dostać raka oczu” - czytamy. Tenże Daskal okazuje się faktycznie świetnym rozmówcą, czytając jego wypowiedź zdajemy sobie sprawę, że problemy z atmosferą i wybrykami na trybunach są… Takie same pod każdą szerokością geograficzną.
“Problemy na stadionie to oznaka problemów w społeczeństwie. Nie da się rozwiązać tylko tych na stadionie bez próby uzdrowienia społeczeństwa. Teraz mamy premiera, który zachowuje się jak rasista. Netanjahu jest pierwszym rasistą, propaguje rasizm i głosi rasistowskie hasła. Mówi, że Arabowie chcą zniszczyć Żydów. To cyniczne, on w to nie wierzy, ale mówi tak do milionów swoich zwolenników i podgrzewa emocje”.
Kilkadziesiąt stron później przenosimy się do Irlandii Północnej. Ten rozdział pozwala nam w pełni zrozumieć, dlaczego w tym niewielkim państwie najwięcej emocji wzbudza rokrocznie mecz Celticuz Rangersami. Nie żaden mecz reprezentacji, nie żadna potyczka w tamtejszej lidze, ale właśnie mecz szkockich gigantów.
Autorzy przypominają wydarzenia, o których świat już zapomniał, a lokalnie wciąż stanowią historię żywą, bolesną. Takie jak tragiczne zajście 18 czerwca 1994 roku, gdy w przerwie meczu Irlandii z Włochami na amerykańskim mundialu, “(...) dwadzieścia mil na południe od Belfastu, w miejscowości Loughininisland do baru The Heights weszło dwóch mężczyzn ze strzelbami. Zabili sześć osób oglądających mecz Irlandii w telewizji, ranili pięć. Strzelali ludziom w plecy, a kiedy uciekali, słychać było ich śmiech”.
Choć książka zdominowana jest przez treści raczej smutne, by nie rzec dołujące, nie brakuje w niej i momentów niosących optymizm, nadzieję na lepsze jutro, a nawet czystego humoru sytuacyjnego. Ot chociażby opis rywalizacji na ligowym szczycie w Mołdawii. Do Suruceni zawitał Sheriff Tyraspol!
“O tym, że piłkarze z Tyraspola są już w szatni, świadczy pusty autokar próbujący zawrócić na polnej drodze. Wielki żółty mercedes na naddniestrzańskich numerach rejestracyjnych i z namalowaną z boku gwiazdą szeryfa ledwo mieści się między drewnianymi płotami a kapliczką. Cofając, kierowca cały czas kontroluje sytuację w lusterkach, miejscowi wyglądają przez okna i znudzeni obserwują, czy mu się uda (...) W klubowym budynku z wizerunkiem świętego Jerzego na ścianie szatnie znajdują się na parterze. Piętro wyżej, na tarasie, umieszczono kamerę, a na dostawionych krzesłach siedzi trzech dziennikarzy (...) Za jedną z bramek jest boisko treningowe, za drugą parking, na którym obok samochodów pasą się gęsi - jedynie przy pomalowanym na seledynowo budynku klubowym postawiono kilka paneli z plastikowymi krzesełkami w trzech rzędach. Pierwszą połowę meczu, w którym zmierzą się dwie najlepsze drużyny trwającego sezonu, obejrzy 27 kibiców”.
Nie będę dalej wybierał pojedynczych cytatów, wyróżniał rozdziałów czy akapitów, bo to zwyczajnie nie ma sensu - “Mecz to pretekst” pożera się w całości, zdanie po zdaniu. To lekcja historii współczesnej, w której futbol jest punktem wyjściem i spoiwem całości. Nienachalnie łączy kropki, stawia liczne znaki zapytania, a przede wszystkim przypomina, że nasza pasja pisze niesamowite historie nogami i głowami ludzi, których często różni w zasadzie wszystko, ale łączyć powinno zawsze człowieczeństwo.