Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: PressFocus

Z czym do ludzi?

Autor: Maciej Kanczak
2020-11-16 14:20:50

Oczami wyobraźni już widzieliśmy reprezentację Polski w Final Four Ligi Narodów. Zastanawialiśmy się, na jakich stadionach w październiku 2021 roku odbywać się będą decydujące mecze, zaś „Przegląd Sportowy” pokusił się nawet o wyliczenie wszystkich profitów, wynikających z triumfu w tym turnieju. A tymczasem nasz występ z Włochami można podsumować, parafrazując słowa Adasia Miauczyńskiego z nieśmiertelnego „Dnia świra” - dwa lata gry i wszystko jak krew w piach.

Przy okazji niedzielnego spotkania, nie dało się nie wracać pamięcią do debiutanckiego starcia kadry Jerzego Brzęczka z Italią we wrześniu 2018 roku. Bo też obie reprezentacje, były mniej więcej, w podobnej sytuacji i podobnym miejscu. Biało-czerwoni lizali rany po katastrofalnym mundialu w Rosji i musieli odnaleźć się w nowej, poNawałkowej rzeczywistości. Włosi z kolei, po raz pierwszy od 60 lat, w ogóle nie zakwalifikowali się na MŚ. PZPN na selekcjonera wybrał człowieka, który może się pochwalić jedynie zajęciem 5. miejsca z Wisłą Płock w Ekstraklasie, FIGC na opiekuna kadry narodowej wybrał Roberto Manciniego. Szkoleniowca, który co prawda nie miał ostatnio dobrej passy, ale sukcesów z przełomu dekad z Lazio, Interem Mediolan i Manchester City absolutnie nikt mu nie zabierze. Pierwszy do dziś nie wie co grać ma jego zespół, drugi sprawił, że Italia podchodzi poważnie do wszystkich spotkań, a nie jak było wcześniej, tylko wybranych. Historia z brakiem awansu do wielkiej imprezy już się nie powtórzyła, bo Squadra Azzurra w wielkim stylu zapewniła sobie promocję na EURO 2020.

Mając w pamięci buńczuczne zapowiedzi, że z potwornie przetrzebionymi Włochami mamy szanse na korzystny wynik, tym smutniej oglądało się nasze poczynania w Reggio nel`Emilia. Rywale mieli pomysł, koncepcje, byli zorganizowani od A do Z. Było miejsce zarówno na grę zespołową, jak i indywidualne popisy. Nietaktem było sądzić, że osłabieni Włosi będą łatwym celem. Pomijając aspekt zgrania, tam od miesięcy każdy gra o życie (czytaj o miejsce w kadrze na ME). U Manciniego nie ma świętych krów, nikt nie gra za nazwisko. Każdy za to jest świadom, że aby otrzymać nominacje na czempionat Starego Kontynentu będzie musiał wylać jeszcze tysiące litrów potu i łez, o krwi nie wspominając.

A my? Wróciliśmy na ziemię. Entuzjazm po październikowych meczach wyparował. Owszem, już potyczka z Ukrainą, choć wygrana, była znakiem ostrzegawczym, bo jednak był to rezultat, patrząc na postawę obydwu drużyn, ze wszech miar niesprawiedliwy. Co do gry jednak, to zdawaliśmy sobie sprawę, że w takim zestawieniu już więcej nie zagramy, więc słusznie chwaliliśmy Brzęczka za odważne eksperymenty. Wszak aż do czerwca 2021 takich okazji praktycznie już nie będzie. Wczoraj to nie było starcie dwóch reprezentacji w dywizji pierwszej, a bardziej mecz 8A-1B. Starszacy z nudów chcieliby sobie pokopać, a dla dzieciaków to była nobilitacja. Zatem jedni grali, drudzy biegali. Z Polaków na wysokości zadania stanął tylko Wojciech Szczęsny, który dwoił się i troił, aby nie doszło do kompromitacji. No i patrząc na suchy wynik, faktycznie nie doszło.

To jest zresztą znak rozpoznawczy tej drużyny, że obojętnie jak słabo by się nie spisywała, nigdy nie dostaje „w trąbę”. 2:3 z Portugalią, 0:1 z Włochami, 0:1 z Holandią, 0:2 z Włochami. Gdyby ktoś patrzył tylko na rezultaty biało-czerwonych, nie zagłębiając się w szczegóły, pomyślałby, że Polacy z europejskimi gigantami rywalizują jak równy z równym, wkrótce pewnie osiągając ich poziom. Tylko my wiemy, jak dalekie od prawdy jest to stwierdzenie.

Trudno grać i wygrywać, gdy w zespole nic nie funkcjonuje, poza pewnym bramkarzem. W środku pola brakowało kreatywności, defensywni pomocnicy byli zagrożeniem dla zdrowia rywali, zaś skrzydłowi snuli się jak duchy po bokach pomocy. Sam Robert Lewandowski niewiele mógł zrobić, podobnie zresztą jak we wcześniejszym starciu z Włochami w Gdańsku, czy wrześniowej rywalizacji z Holandią w Amsterdamie. Na murawie Lewy był bezradny, ale już w pomeczowym wywiadzie dla TVP rzucił trochę światła na organizację kadry. Wymowne milczenie na pytanie o pomysł na mecz z Włochami, to w rzeczywistości krzyk rozpaczy kapitana, który w chwili obecnej, niczym Patrick Swayze, ma swój time of my life, i chciałby go spożytkować także w reprezentacji. A obecny selekcjoner mu w tym nie pomaga.

Środowy mecz z Holandią urasta więc do rangi starcia roku 2020. Czy znowu jedni będą grać z klepy, a drudzy tylko biegać? Czy w meczu z klasowym rywalem w końcu będziemy godnym przeciwnikiem i żaden Memphis Depay już nam nie zarzuci, że w ogóle nie przejawialiśmy ochoty do gry? Jeżeli znów powtórzy się sytuacja z wczoraj czy z września, PZPN i selekcjoner Brzęczek powinni podać sobie ręce i rozejść się każdy w swoją stronę? Bo jeżeli chcemy się zdecydować na to najbardziej radykalne rozwiązanie, to jest właśnie ten moment.  


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się