Autor zdjęcia: Rafał Oleksiewicz / PressFocus
Jaka jest hierarchia lewych obrońców? Minęły ponad dwa lata i nie wiemy nic
Za nami w tym roku już siedem meczów reprezentacji i ani razu się nie zdarzyło, by na lewej obronie przynajmniej dwa razy z rzędu zagrała ta sama osoba. Jest ciągłe kręcenie, szukanie kwadratowych jaj, a jasnego określenia hierarchii nie widu, nie słychu.
Przez większość czasu mieliśmy wrażenie, że Bartosz Bereszyński miejsca na lewej obronie nie odda. To znaczy, pewnie bardzo chciałby, tak jak i my, ale inne zdanie miał na ten temat Jerzy Brzęczek już po kilku pierwszych spotkaniach za swojej kadencji. Wbił sobie do głowy, że piłkarz Sampdorii nadaje się na tę pozycję zaraz po tym, jak sprawdzony został Arkadiusz Reca, który wówczas – pisząc dość eufemistycznie – tłumów nie porwał. W każdym z trzech spotkań (dwukrotnie z Włochami i Irlandią) był jednym z najgorszych piłkarzy na boisku tylko raz osiągając u nas ocenę wyjściową - najlepszą z trzech.
I od tego czasu z Bereszyńskim się wymieniają. Do przerwy spowodowanej pandemią koronawirusa Reca na lewej obronie grał przez 620, a Bartosz Bereszyński 630 minut, do tego można zaliczyć epizodyczne występy odstawionego Macieja Rybusa. Rozumiemy, że selekcjoner chce sprawdzać, testować, miał na to czas. Ale on szybko upłynął i już nie zostanie cofnięty. W tym roku doszła kolejna alternatywa w postaci Michała Karbownika, były dwa sparingi, ale nadal nie mamy zielonego pojęcia, kto u Jerzego Brzęczka jest w hierarchii pierwszy, a kto ostatni.
W tym roku na lewej stronie obrony zagrali kolejno:
- Bereszyński (Holandia)
- Rybus (Bośnia)
- Karbownik (Finlandia)
- Bereszyński (Włochy)
- Reca (Bośnia)
- Rybus (Ukraina)
- Reca (Włochy)
Dwa razy Bereszyński, dwa razy Reca, dwa razy Rybus, raz Karbownik. I to w tak pomieszanej kolejności, że żaden z piłkarzy nie zagrał dwa razy na tej pozycji na jednym zgrupowaniu, a co dopiero w deóch kolejnych meczach. Trudno zatem postawić tezę, że piłkarz X bądź Y jest na dziś pewniakiem do składu. Taka jest dziś rzeczywistość, że możemy włożyć te kilka nazwisk do komory losującej. Dobra, a jak w tych meczach sobie chłopaki radzili? Może dzięki temu drogą eliminacji dojdziemy do sensownego rozwiązania?
Arkadiusz Reca w drugim meczu z Bośnią wyglądał nieźle, ale gdyby nie czerwona kartka dla rywali, mogłoby być z nim krucho, bo na początku jego strona boiska przeciekała niczym durszlak. Tym niemniej nie ma co chłopaka besztać. Co innego za spotkanie z Włochami, z którymi zagrał katastrofalnie, totalnie zawieszając koncentrację i kręcąc się jak na karuzeli.
Maciej Rybus, podobnie jak Reca, zaliczył dwa bardzo spolaryzowane występy. O ile w pierwszym spotkaniu przeciwko Bośni był jednym z najlepszych piłkarzy na boisku, zaliczył piękną asystę do Grosickiego, miał stuprocentową skuteczność pojedynków, a celność podań w zasadzie bez zarzutu to z Ukrainą… bezbarwny. Niewidoczny z przodu, z tyłu za to trochę zarobiony, ale też niczym się nie wyróżniający.
Bartosz Bereszyński w pierwszym meczu z Holandią koncertowo złamał linię spalonego przy bramce na 0:1 i generalnie im dalej w mecz, tym bardziej nie radził sobie ze skrzydłowymi rywali, a miesiąc później przeciwko Włochom? Cóż, gdyby Chiesa w 10. minucie wykorzystał patelnię, to Polak byłby głównym winnym. Jeśli jednak patrzeć na całe spotkanie, to wyglądał już znacznie lepiej, ale skoro na pomeczowe pytanie od dziennikarza, czy polubił już grę na lewej obronie odpowiada: „pomidor”, to mamy sprawę jasną – nie czuje się tam dobrze. I to widać.
Michał Karbownik z Finlandią pokazał się z bardzo dobrej strony, ale właśnie, to tylko drugi garnitur Finlandii w meczu towarzyskim. Zresztą, trudno na ten moment stwierdzić, że piłkarz Legii jest drugim albo nawet trzecim wyborem Jerzego Brzęczka, jest to w sumie nieweryfikowalne, tym bardziej, że na trwające zgrupowanie przyjechać z powodów zdrowotnych nie mógł.
Do jakiego wniosku na tej podstawie możemy dojść? Chyba w zasadzie tylko do jednego. Jerzy Brzęczek, poza tym, że już sam nie do końca wie, jak i kim chce grać, nie dostaje od piłkarzy jednoznacznych sportowych sygnałów, że ci mają formę ustabilizowaną. Inna sprawa, że na podstawie dwóch meczów to sobie można ocenić co najwyżej fryzurę piłkarzy.
Jutro gramy ostatni mecz w tym roku, a później – w marcu – zostają nam już prawie same bardzo istotne spotkania – eliminacji do Mistrzostw Świata w Katarze. Eliminacji, z których awans uzyskają tylko zwycięzcy grup, a zespoły z drugich miejsc będą musiały przejść dwuetapowe baraże. Tu już nie będzie takiego spacerku, jak to miało miejsce w eliminacjach do Euro. Tym bardziej, że będziemy losowani z drugiego koszyka, dlatego wypadałoby mieć już wszystko poukładane nie tyle co na same Mistrzostwa Europy, ale na wiosnę.
Pójście po trupach do celu jest w piłkarskiej rzeczywistości bardzo ryzykowne, zwłaszcza gdy wszelkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że cel, jakim jest dobry wynik na Euro, raczej się oddala niżeli przybliża, więc ryzykowanie tego marcowymi trzema meczami eliminacyjnymi, które przy pesymistycznym scenariuszu mogą już nam na dobrą sprawę zamknąć drogę do mundialu, nie jest warte świeczki. Czas na testowanie i przygotowanie był w tych 13 nieeliminacyjnych meczach, teraz – naszym zdaniem – powinniśmy dążyć do ujednolicenia składu. A czy to będzie kompetencja Jerzego Brzęczka czy innego trenera, to prawdopodobnie powie nam jutrzejszy mecz z Holandią.