Autor zdjęcia: Mateusz Czarnecki
W rywalizacji o największą głupotę miesiąca Brzęczek ponownie na prowadzeniu
Kiedy już myśleliśmy, że nic gorszego od oglądania popisów reprezentacji Polski z Włochami nas nie spotka, to wjechał ON. I to jeszcze cały na biało. Jerzy Brzęczek zabrał głos przed meczem z Holandią i ponownie gadał same głupoty.
Wtorkowa konferencja przed meczem z Holandią rozpoczęła się z grubej rury. Jerzy Brzęczek już na początku otrzymał pytanie o wypowiedź Roberta Lewandowskiego odnośnie planu na Włochy, a selekcjoner odpowiedział tak:
„Każdy był rozczarowany wynikiem meczu z Włochami. Nie tylko Robert, my wszyscy również odczuwaliśmy frustrację. To zachowanie Roberta Lewandowskiego było troszeczkę niefortunne, zwłaszcza że jest kapitanem drużyny. Ale mogę to zrozumieć, patrząc na przebieg spotkania. Z drugiej strony, Robert nie brał udziału w dwóch pierwszych dniach zgrupowania, kiedy mieliśmy dwie jednostki treningowe, co stanowczo praktycznie 50% jednostek podczas zgrupowania. Pewnie gdyby był z nami od początku, to odbierałby to nieco inaczej. Powiem tak: rozmawialiśmy, temat jest zamknięty. Przynajmniej dla mnie”.
Kapcie nam w tym momencie pospadały, bo przecież Lewy ewidentnie powstrzymywał się przed powiedzeniem prawdy, a niefortunnie byłoby w momencie gdyby kapitan biało-czerwonych nazwałby selekcjonera amatorem. Druga kwestia to tłumaczenia Brzęczka, który twierdzi, że Robert nie wiedział co powiedzieć, bo stracił dwie – zapewne niezwykle ciekawe i wartościowe – jednostki treningowe. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie to, że cały zespół biało-czerwonych nie wiedział co ma grać. W dodatku totalny piach przeciwko poważnemu przeciwnikowi zaprezentowaliśmy już nie po raz pierwszy.
W niezwykle zaawansowanej taktyce Brzęczka, opartej na zamurowaniu bramki i wywalaniu piłki na oślep, połapałaby się nawet Rachel Green z „Przyjaciół”.
Idźmy dalej, bo nadal jest ciekawie.
„Pod moją wodzą rozegraliśmy 23 spotkania. Z tych 23 mieliśmy tylko pięć spotkań towarzyskich. Pięć. Oprócz tego dziesięć meczów eliminacyjnych i osiem w Lidze Narodów. Nie ma czasu na to, żebyśmy mogli dawać szanse młodym tylko w meczach towarzyskich. Oni są sprawdzani w meczach o punkty (..). Czas naszych zwycięstw jeszcze przyjdzie. Bądźmy realni w ocenach reprezentacji i tego, co już osiągnęliśmy. Z mojego punktu widzenia najważniejsze są awanse i spełnione cela. Prezes Zbigniew Boniek postawił przede mną trzy zadania: awansować na Euro, ogrywanie młodzieży, utrzymanie w grupie A Ligi Narodów. Euro? Jest. Liga Narodów? Utrzymaliśmy się w trudnej grupie. Wprowadzanie młodzieży? Robiliśmy analizę ostatniej dekady i wyszło nam, że za mojej kadencji wprowadziliśmy największą liczbę młodych graczy do reprezentacji i musimy ich przygotować, bo zbliża się wymiana pokoleniowa. Potrzeba czasu”.
Słuchając tych zdań dosyć długo zastanawialiśmy się, czy selekcjoner nie za mocno bierze sobie do serca słowa swoich doradców, pani Domagalik i członków sztabu, bo Brzęczek wyszedł w tym momencie co najmniej na gościa totalnie oderwanego od rzeczywistości. I to w ujęciu mocno kurtuazyjnym.
Po pierwsze opiekun biało-czerwonych w ogóle nie rozumie, o co ma się do niego pretensje. Przecież nikt nie polemizuje z tym, że awansował na mistrzostwa Europy. Media biją na alarm, bo styl jaki reprezentacja zaprezentowała na tle przeciętnych rywali był bardzo słaby. W grze naszej drużyny nie widać postępów, jest natomiast systematyczny regres. I dlatego pojawiła się krytyka.
Po drugiej: celowo powyżej pogrubiliśmy słowo czas, bo o jego braku Brzęczek mówił wielokrotnie. A my się zapytamy: zaraz, zaraz, o co tu chodzi? Jeśli pamięć nas nie myli, kontrakt trenera z PZPN-em obowiązywał do końca czerwca 2020 roku, czyli do zakończenia mistrzostw Europy. Na ten turniej selekcjoner miał awansować (co się udało) i na tę imprezę (czyli na czerwiec 2020) miał zbudować drużynę. Oczywiście, zdajemy sobie sprawę z pandemii i jej konsekwencji (w tym przedłużenia umowy do końca 2021 roku), ale jeśli logicznie do tego podejdziemy, to ten zespół powinien być w tym momencie gotowy. Tak jak przez ten czas przygotowani są Włosi.
Powyższe tłumaczenia selekcjonera odbieramy w kategoriach robienia z kibiców idiotów. Przecież gdyby wszystko odbyłoby się normalnym trybem, to Brzęczek nie miałby już czego budować, bo po wpadce na EURO szukałby pracy w Ekstraklasie lub I lidze.
Dalej kolejna już sprawa, która budzi nasz niesmak. Tłumaczenia odnośnie stylu i potencjału.
„Nie zgodzę się, że słabo gramy przeciw wszystkim topowym rywalom. Pytanie, czy my jesteśmy w tym momencie jesteśmy na poziomie reprezentacji Włoch?”
Wracamy zatem do starej śpiewki o wszechmocnych przeciwnikach, którzy są totalnie poza naszym zasięgiem, a nasza jakość jest tak słaba, że musimy zamknąć się we własnym polu karnym i czekać na baty. Każdy ma prawo do własnej opinii, nie mamy zamiaru bronić komuś oglądania meczów Polski przez różowe okulary. Nasze zdanie znacie: reprezentacja gra fatalnie przeciwko topowym rywalom i nawet jeśli biało-czerwoni nie są światową potęgą, nie jesteśmy nawet na poziomie Włoch, ale nie można nas – przynajmniej na papierze – zaliczyć do piłkarskich dziadów.
Dlatego wymagamy od kadry przynajmniej prób walki z przeciwnikiem. A tych w ostatnim czasie nie widzieliśmy.
„Rozumiem frustrację Roberta. Jeśli zawodnik takiej klasy nie strzela bramki, nie ma sytuacji, to jest zdenerwowany. Ale kadra musi przez to przejść. To będzie nasza odpowiedź, czy potrafimy pokazać jakość, którą mamy. Ta jakość w naszym wypadku będzie funkcjonować, jeśli cała jedenastka będzie w stu procentach w swojej dyspozycji fizycznej i piłkarskiej, bo to jest naszą siłą”.
Typowy casus Brzęczka, czyli najpierw dogłębne wyjaśnienie, jakim to słabym zespołem jesteśmy na tle topowych przeciwników. Normalnie druga Estonia czy Litwa, a w dalszym części gadanie o pokazaniu jakości, która w tym zespole drzemie. Może warto po tych dwóch latach się zdecydować? Czy do groma jasnego Polacy mają jakąś jakość (jeśli tak, to niech ją pokażą), a jeśli nie, to otwarcie nazwijmy siebie dziadami.
Jedyną rzeczą, z którą się zgadzamy z selekcjonerem, to ostatnie zdanie. Cała drużyna musi przez 90 minut pracować na 110 %, aby z topowymi przeciwnikami spróbować powalczyć. Problem, panie selekcjonerze, leży mianowicie w osobie… selekcjonera. To pan musi wybrać odpowiednich zawodników, podpiąć ich do prądu, natchnąć, odpowiednio ustawić, aby oni sami widzieli w tym wszystkim sens. Dziennikarze tego za pana nie zrobią.
***
Jakiś czas temu cieszyliśmy się, że mówiącego w kółko to samo Nawałkę zastąpił gość, który jest otwarty na media i stara się odpowiadać na pytania. Dzisiaj widzimy w tym broń przygotowaną na samego siebie. Brzęczek w swoich tłumaczeniach wygląda nam na gościa, który w głębi serca może nawet myśli dokładnie tak jak dziennikarze, ale na zewnątrz będzie robił wszystko, aby nie przyznać im racji.
Dlatego konferencje prasowe po meczach z topowymi zespołami zawszą są jedną, wizerunkową katastrofą.