Autor zdjęcia: Rafal Oleksiewicz / PressFocus
Michniewicz ugasił pożar w Legii Warszawa
Gdyby nie katastrofalny występ przeciwko Karabachowi Agdam, początek pracy Czesława Michniewicza w stołecznym klubie należałoby określić wybornym. O meczu tym zapomnieć jednak nie sposób, co nie oznacza, iż nowy trener nie zasłużył na kilka ciepłych słów. Zasłużył jak najbardziej!
Kiepski początek sezonu, wstydliwe wpadki, niewyraźny styl i zmiana trenera, żeby ratować rozgrywki w europejskich pucharach albo już tylko te krajowe - ten scenariusz w Warszawie przerabiany jest zatrważająco często. W tym roku miało być inaczej. Aleksandar Vuković nie mógł narzekać na znaczące osłabienie kadry. Wprost przeciwnie - Legia została wzmocniona i od początku rozgrywek trener mógł korzystać z licznej grupy naprawdę niezłych piłkarzy. Wyszło jak wyszło.
21 września nowym trenerem Legii został Czesław Michniewicz, który na początku dzielił pracę pomiędzy Warszawą (w zasadzie Książenicami, gdzie siedzibę ma Legia Training Center) a… całą Polską i nie tylko. Chodzi oczywiście o to, że mistrzowie Polski podebrali szkoleniowca kadry U-21, która miała przed sobą niezwykle ważne eliminacyjne spotkania z Serbami i Bułgarami.
Przełom września i października był dla polskiego Mourinho tragiczny - nie udało mu się w szybkim czasie uzdrowić sytuacji w Legii, a skład, który wystawił w decydującym o jesiennych losach klubu spotkaniu z Karabachem Agdam zdumiał wszystkich. Końcowy efekt zresztą też, ale tylko dlatego, że chyba nikt nie spodziewał się, iż Legia może dostać aż takie baty. Porażka na Łazienkowskiej z Azerami 0:3, gdy najlepszym piłkarzem Wojskowych był Boruc - to mówi samo za siebie. Na domiar złego fatalnie wypadło pożegnanie Michniewicza z młodzieżówką, która zaprzepaściła świetną okazję do wyjścia z grupy eliminacji Młodzieżowych Mistrzostw Europy po porażce z Serbią i remisie z Bułgarią. Jednym słowem: dramat.
Siłą rzeczy od połowy października Michniewicz mógł skupić się już tylko na pracy w Legii. Jej efekty widać będzie niestety tylko w lidze oraz pucharze Polski, ale trudno zrzucać na trenera za to pełną odpowiedzialność - to nie on odpowiadał za przygotowania do sezonu, za transfery, selekcję piłkarzy. Można było się łudzić, że samo doświadczenie, świetne umiejętności w zakresie rozpracowania rywala oraz tzw. efekt nowej miotły przyczynią się do uratowania europejskiej przygody stołecznej drużyny - nic z tego.
screen via 90minut.pl
Ligowy bilans Czesława Michniewicza w Legii jest co najmniej przyzwoity. Biorąc pod uwagę, w jak trudnym momencie przejął drużynę i że jeszcze ani razu nie mógł wystawić optymalnego składu, są to wyniki naprawdę dobre. Tym bardziej, że Legia grała w tym czasie m.in. na wyjeździe z Wartą, ogrywając ją bez żadnych problemów 3:0, u siebie w niezwykle prestiżowym spotkaniu z Lechem, wyciągając wynik na 2:1 w ostatniej akcji, a do tego wywożąc remis ze Szczecina i cenną wygraną w Krakowie z ekipą Probierza.
Legia nie gra może wielce efektownie, nie miażdży rywali, ale w żadnym wypadku nie można powiedzieć, iż punkty za Michniewicza zdobywa na farcie.
W oczy rzuca się przede wszystkim kapitalna praca obrony. Pod wodzą Michniewicza w lidze legioniści stracili tylko trzy gole - raz po karnym, raz po samobóju, a raz po tragicznym błędzie Jędrzejczyka. W tych sześciu spotkaniach rywale oddali na bramkę Boruca czy Miszty tylko 17 celnych strzałów - niespełna trzy na mecz.
W każdym z tych spotkań mistrzowie Polski mieli wyższe procentowo posiadanie piłki od rywali - w spotkaniach z Zagłębiem czy Pogonią było to aż 58%. Legia rozpoczyna pressing wysoko pod bramką przeciwnika, nie daje mu rozwinąć skrzydeł i przez spore fragmenty meczów ze Śląskiem, Wartą czy Lechem robiło to świetne wrażenie optyczne.
Nie sposób powiedzieć, iż Legia Michniewicza nastawiona jest tylko na kontry, zamęczenie rywala i wyczekiwanie na jego błędy, a do szkoleniowca właśnie taka łatka była przyklejona. Biorąc pod uwagę, że warszawska drużyna cały czas zmaga się z problemami kadrowymi, które najmocniej dotknęły zawodników środkowej linii, dotychczasowe rezultaty oraz sam sposób grania pod skrzydłami nowego szkoleniowca są z pewnością obiecujące.
Co istotne, obrońcy tytułu nie są już skazani na gole Pekharta i… nic poza tym. Czech niezmiennie jest piłkarzem podstawowej jedenastki (o ile pozwala mu zdrowie), niezmiennie jest też liderem klasyfikacji strzelców, ale od pewnego czasu znacznie częściej wychodzi przed pole karne. Okazuje się, że trzydziestojednoletni wieżowiec nadaje się również do gry kombinacyjnej, a nawet potrafi skutecznie uderzyć z dystansu!
Ogromną rolę u Michniewicza odgrywają też boczni obrońcy - Juranović i Mladenović. Obaj i strzelają i asystują, ale co jeszcze bardziej istotne świetnie wyłączają boczne korytarze rywali. Oczywiście pomimo ich klasy, zdarza im się przysnąć, pójść na raz czy zagotować, ale to między innymi dlatego grają w Legii, a nie Lille czy Leicester. Jak na warunki PKO Ekstraklasy to piłkarze klasowi.
Czesław Michniewicz opanował pożar w Legii, ale to dopiero początek wyzwań, jakie czekają go w stolicy. Jest to początek obiecujący, natomiast prawdziwą weryfikacją będzie nawet nie tyle runda wiosenna, co europejskie puchary. Kolejne miesiące muszą upłynąć trenerowi na dalszym cementowaniu bloku defensywnego (a poprawa już jest widoczna) i przede wszystkim wypracowaniu jak największej liczby schematów gry ofensywnej. Bez tego kibiców Legii jesienią przyszłego roku znów największe emocje będą czekać przy okazji dyskusji o tym, kto będzie nowym trenerem.