Autor zdjęcia: Piotr Matusewicz / PressFocus
Jak nie grać w piłkę – prezentują łodzianie. Górnik 2:0 ŁKS
Miał być wielki mecz. Piąteczek zaczęty od piłkarskiego, pierwszoligowego święta. ŁKS i Górnik Łęczna mknący do Ekstraklasy! Po końcowym gwizdku czujemy się oszukani, szczególnie postawą łodzian.
Otóż czujemy się, jakbyśmy naszykowali się na imprezę. Fryzjer, gajerka, bajerka. Aż doszliśmy do klubu i okazało się, że jest zamknięty. Okazało się oczywiste, bo do nowej rzeczywistości pandemicznej powinniśmy być przyzwyczajeni jak do tego, że piątkowe mecze w I lidze nie zachwycają. A jednak liczyliśmy na zaskoczenie.
Znacie nas. Wiecie, że nie lubimy pisać relacji na bazie tego, że jedna z drużyn nie potrafiła wymienić pięciu podań, a druga nie miała ochoty powalczyć jakby ani w ataku, ani z tyłu. No to taki właśnie był to mecz. Partido! Zamiast Corrala lub Sekulskiego w ataku ŁKS-u Wojciech Stawowy zdecydował się na eksperyment. W zasadzie los zdecydował za niego, bo obaj napastnicy wypadli nieoczekiwanie, ale jednak postawić tam Tomasza Nawotkę? Prawego obrońcę, który może być ustawiony na prawej pomocy, ale co najwyżej w głowie trenera ŁKS-u? A jednak. Jak się domyślacie, eksperyment się nie udał. Jak cała pierwsza połowa jego piłkarzom. Jak i zawodnikom z Łęcznej…
Spodziewaliśmy się, że w drugiej połowie więcej będzie dziać się pod bramką Macieja Gostomskiego. Jednak presja na ŁKS-ie była spora, a golkiper Łęcznej jest w niesamowitej formie, to zdecydowanie wraz z doświadczonym blokiem defensywnym opoka zespołu Kamila Kieresia. Jednak to interwencje Arkadiusza Malarza były częściej pokazywany przez kamery.
Najpierw Karol Struski chciał zaskoczyć byłego golkipera Legii Warszawa groźnym strzałem, ale Malarz był na posterunku. Później ten sam Struski namącił w polu karnym rywali, aż czując - no właśnie, zapewne po prostu oddech obrońcy - padł na ziemię i choć karnego nie wywalczył, to piłka trafiła pod nogi Adriana Cierpki. Ten strzelił blisko słupka, ale Malarz odbił piłkę.
Czy możemy napisać, że ŁKS próbował? Może podkreślimy strzał Trąbki? Taki sobie, ale warto o nim wspomnieć, bo na wiele więcej piłkarze z Łodzi się nie zdobyli. Aż się doigrali…
Tomasz Tymosiak dośrodkował piłkę z lewej strefy boiska, a dobrze bita wrzutka została przecięta główką jego imiennika Tomasza Midzierskiego. Kogo winić za bramkę? Wydaje się, że więcej zrobić mógł Maciej Dąbrowski, który wyglądał trochę jak dziecko we mgle, ale oddajmy Tymosiakowi i Midzierskiemu, że piłka była naprawdę dobrze dograna, a doświadczony obrońca idealnie wyczuł timing, by wbiec w pole bramkowe.
Czy ŁKS rzucił się do ataku? Tak jakby nie… Za to Cierpka popędził prawym skrzydłem, dograł piłkę, Paweł Wojciechowski nabiegał na bliższy słupek i skierował ją do bramki. Obrona łodzian, tym razem bez wyjątku, zapomniała na czym polega defensywa. I po zabawie.
Wielkie brawa dla Górnika, bo piłkarzom Kieresia po prostu się chciało. Chociaż koncertu to nie zagrali. Za to ŁKS w ostatnich trzech meczach to dwie porażki, remis z Puszczą i bilans bramkowy 4:7. Jakby nie patrzeć - dla wicelidera to wstyd. Czas się ogarnąć, panie Stawowy i drodzy piłkarze.
Górnik Łęczna 2:0 ŁKS Łódź (0:0)
1:0 – Midzierski 72’
2:0 – Wojciechowski 84’
Górnik: Gostomski – Sasis, Midzierski, Baranowski, Leandro, Tymosiak, Cierpka, Struski (90’ Goliński), Kalinkowski (72’ Wojciechowski), Krykun, Śpiączka (90’. Stasiak)
ŁKS: Malarz – Dankowski, Dąbrowski, Moros, Klimczak – Rozwandowicz (69’ Tosik) – Pirulo, Dominguez, Sajdak (55’ Gryszkiewicz), Trąbka (69’ Srnić) – Nawotka
Źółta kartka: Dąbrowski