Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Piotr Matusewicz / PressFocus

Leszek Ojrzyński dla 2x45: Gdzie są dziś byli właściciele Arki, którzy mnie zwolnili? To pokazuje czy ich decyzja była dobra

Autor: rozmawiał Mariusz Bielski
2020-11-29 09:00:20

Jak jego syn radzi sobie w Liverpoolu? Jak poradził sobie z rodzinną tragedią? Dlaczego nie wrócił do Arki i czy ma żal do poprzednich właścicieli? Czemu nie dogadał się z Widzewem? Czy przeszkadza mu łatka trenera-strażaka? Co jest najtrudniejsze w tej roli? Czy czuje się niedoceniany? Dlaczego w polskiej piłce nie można wybrzydzać? Jaka była największa prowizorka, z którą spotkał się w Ekstraklasie? Czy właściciele klubów są zbyt mało wyrozumiali? Co musi jak najszybciej poprawić w grze Stali? Czemu polski trener nie może się bać?

Zapraszamy do lektury rozmowy z Leszkiem Ojrzyńskim!

***

Co słychać u młodego Ojrzyńskiego?

Chyba w porządku! Ostatnio pracował z pierwszym zespołem, miał bodajże 7 takich treningów. Niestety w ubiegły weekend nie grał w żadnym meczu, był za to w rezerwie drużyny U23. Powoli się rozwija, miejmy nadzieję, że wszystko idzie w dobrym kierunku.

Skoro pana syn szybko wyjechał z Polski, to jedno pytanie nasuwa się samo - czy taka droga jest lepsza dla młodego piłkarza niż mozolne przebijanie się w Ekstraklasie i wyjazd mając np. 21 wiosen na karku?

Bramkarze mają o tyle dobrze, że posiadają swoich trenerów. Gdyby w Polsce analogicznie wyspecjalizować szkoleniowców również dla obrońców, pomocników i napastników pewnie też lepiej by to działało. Dlatego praca z golkiperami w naszym kraju jest taka dobra i doceniana na zachodzie. Ogólnie jednak każdy przypadek jest inny, nie ma co generalizować.

Po mojego syna zgłosił się Liverpool, a takim markom się nie odmawia. No chyba że chcą wpakować cię do juniorów, to wtedy można. Kuba jednak poszedł tam i szybko dostał szansę trenowania z pierwszą drużyną, przedstawiono nam cały plan rozwoju, bardzo o niego zabiegano. Głupio byłoby stwierdzić: "sorry, wolimy Legię". Zresztą, przeprowadzkę Kuby i tak przeciągaliśmy przez rok, żeby mógł się do tego wyjazdu spokojnie przygotować. Mój syn w ogóle jest kibicem Liverpoolu od małego, więc to dla niego spełnienie marzeń. Fakt, że pojechał z nimi na tournee na okres przygotowawczy świadczy o tym, iż przedstawiciele The Reds nie rzucali słów na wiatr. Oczywiście to jeszcze nic nie znaczy, czeka go mnóstwo ciężkiej pracy. On wiedział na co się pisze - że też czekają go lata wyrzeczeń.

Panu się udało odbyć w Anglii jakiś staż?

Niestety Jurgen Klopp akurat nie chciał nikogo przyjmować, ponieważ był bardzo zafiksowany na mistrzostwo i całą energię oraz uwagę skupiał tylko na tym. Poza tym gdyby przyjął mnie, to musiałby również wielu innych. Umówmy się, pewnie w ogóle byłbym daleko w kolejce, wszak na pewno ma mnóstwo zaprzyjaźnionych kolegów-trenerów z Niemiec, którym chciałby pomóc w pierwszej kolejności. Nie pchałem się, ale jemu też się nie dziwię w ogóle. Później z kolei zaczęła szaleć pandemia i teraz praktycznie nikt nikogo nie przyjmuje na staże. Ja miałem załatwiony w Manchesterze City, lecz COVID storpedował te plany. Jeździłem tylko na mecze, dopóki to było możliwe.

Niecały rok temu zmarła pana żona... Ten wyjazd do Anglii pomógł panu jakoś otrząsnąć się po tragedii?

To był mój obowiązek, aby tam być z synem, ponieważ jeszcze jest nieletni. Tym bardziej sam tak chciałem po tej sytuacji, która nas spotkała... A czy pomogło, czy przeszkodziło? Co za różnica. Musiałem przez ten okres przejść jak każdy. Teraz już mam głowę zaprzątniętą głównie nową pracą, jestem też bliżej córki, która mieszka w Warszawie. 

Mnóstwo osób ma tak, że w tych najgorszych momentach w życiu rzuca się w wir pracy. Pan niestety nie mógł tego zrobić...

Do tego jeszcze ta pandemia - poprzednie święta Wielkanocne były trudne, akurat trwał lockdown, nie był to czas sprzyjający spotkaniom rodzinnym. Pierwszy raz spędzałem Wielkanoc bez żony, z którą przeżyłem 20 lat... Albo ostatnio święto zmarłych, gdy zamknięto cmentarze. We mnie to uderzyło podwójnie. Nie było łatwo i jeszcze chwilę potrwa całkowity powrót do normalności. Zwłaszcza że zaraz Boże Narodzenie. W ogóle zapowiada się przecież kolejne obostrzenia w Polsce, spekuluje się o ograniczonej możliwości poruszania się, nie jest więc pewne czy Kuba będzie mógł do nas przylecieć z Liverpoolu.

Nie ukrywam jednak że teraz praca pozwala mi trochę zająć myśli. Nawet teraz, gdy pan zadzwonił, akurat oglądałem mecz, powtórkę spotkania Motoru z Hutnikiem. Zbliża się okres transferowy, więc może wypatrzę kogoś dobrego w niższej lidze? Staram się dać z siebie maksimum i być kołem napędowym.

Był jakiś taki punkt zwrotny, że wyraźnie poczuł pan: "Okej, teraz już chcę wrócić do pracy"?

Nie wydarzyło się nic specjalnego. Jak to mówią - czas leczy rany i w końcu doszedłem do tego momentu. Pierwsza propozycja przyszła już parę miesięcy temu, na poważnie rozważałem każdą z nich, ale dogadałem się dopiero ze Stalą. Poza tym musiałem znaleźć w sobie pozytywną energię, aby potem móc ją przekazać piłkarzom. Niektórym to przychodzi szybciej, innym wolniej. Ja wiem, że ode mnie ludzie oczekują też tego, iż podbuduję zespół mentalnie. Gdybym nie był gotowy, to nie miałbym problemu, aby odmówić, bo to jeszcze nie ten moment. Ale byłem.

Parę miesięcy temu pojawiły się informacje, że był pan blisko powrotu do Arki. Jak blisko?

Trudna sprawa. Gdybym wówczas przejął drużynę z Gdyni, zanim bym do niej dołączył, musiałbym odbyć dwutygodniową kwarantannę po przyjeździe z Anglii. Byłem do tego nastawiony sceptycznie. Wchodzisz do zespołu i pierwsze co to nie spotykasz się z nim, nie możesz porozmawiać z każdym na spokojnie, tylko wisisz na telefonie przez dwa tygodnie i wydajesz polecenia zdalnie. Okej, można zorganizować telekonferencję przez internet, ale to zupełnie nie to samo. Nie czuję tego, nie lubię półśrodków. Tak naprawdę to moi asystenci prowadziliby ekipę, a nie ja. Ufałbym im, oczywiście, ale nie chciałem polegać głównie na ich intuicji. Osobiście zawsze możesz dostrzec o wiele więcej, masz lepszy pogląd do podejmowania decyzji i tak dalej... Jakby tego było mało, końcówka mojej ewentualnej kwarantanny wypadałaby tak, że za 2 dni gralibyśmy z Lechią, a wiemy jak prestiżowe są spotkania z Lechią.

I jakie konsekwencje ponosili inni trenerzy Arki, gdy zbliżał się pojedynek z lokalnym rywalem.

Biorąc pod uwagę to wszystko o czym wspomniałem, ostatecznie odpuściłem. To nie są warunki pracy, jakie mi odpowiadają. Jarosław Kołakowski też spojrzał nieco inaczej na sprawę i wziął Ireneusza Mamrota. Fajnie, kibicuję mu i całej Arce. Przeżyłem tam cudowne chwile, spotkałem świetnych ludzi i zawsze będę wracał do Gdyni i tamtych wydarzeń z uśmiechem na ustach. Miejmy nadzieję, że Arka nie utknie w I lidze, teraz są tam znacznie lepsze warunki do pracy niż za moich czasów, również pod kątem infrastruktury. 

A nie czuł pan żadnego żalu do Arki za to jak potraktowali pana jej byli właściciele?

Po prostu nie przedłużono ze mną kontraktu.

Owszem, lecz argumentacja była mocno naciągana. Zrobił pan historyczne wyniki, a narzekano na brzydki styl, jakby oczekiwano że drużyna nagle zacznie grać tiki-takę. 

Cóż, zobaczmy w takim razie gdzie są dzisiaj ci panowie, którzy podjęli tę decyzję. Niech po czasie odpowiedzą, czy ich argumentacja była słuszna! 

Pierwsze zapytanie o mój powrót do ekipy z Trójmiasta przyszło jeszcze za czasów, gdy to Midakowie prowadzili klub. Byłem wtedy w Polsce, nawet poszedłem na mecz z Piastem. Chciałem najpierw w ogóle zobaczyć co tam się dzieje, zobaczyć grę na własne oczy. Ale to nie od Midaków wyszła inicjatywa, lecz od pracowników klubu. Takie podchody - że może fajnie by było i w ogóle. A przecież prezes Arki był jeszcze z nadania byłych właścicieli. Nie miałem ochoty to wnikać. 

Ja nie jestem człowiekiem zaciekłym, pamiętliwym. Rozumiem, że czasem można podjąć błędną decyzję, nie ma ludzi nieomylnych. Moim zdaniem jednak wówczas dalibyśmy radę się dogadać i pracować dalej. Ze strony Midaków nie było zainteresowania takim rozwiązaniem. Mieli prawo, aby tak postąpić jako właściciele - patrzeć w inną stronę. 

No dobrze, ale nie czuł pan, że to było na maksa nie fair wobec pana?

Widocznie nie pasowało im, że wtedy Arka wygrała 5:0 z Sandecją, 4:0 z Termalicą, 4:1 z Jagiellonią. Za moją koncepcją gry szły wyniki, to są fakty. Jak ktoś stawia przede mną określone cele, to ja wiem co powinienem zrobić, aby spróbować to osiągnąć z takim materiałem osobowym, który akurat mam. Myśmy wtedy, przed przerwą zimową, zajmowali bodajże 5. miejsce w Ekstraklasie, dopiero później się to rozmyło. Jeśli ktoś wymaga pięknej gry po ziemi, budowania akcji od tyłu, tiki-taki, a my jednocześnie nie mamy gdzie się tego uczyć, ponieważ boiska po zimie są w opłakanym stanie... Tak się nie da. 

Ponadto tamtej zimy zarząd nie spełnił obietnic, które zadeklarował. Miały być trzy mocne transfery, ostatecznie przeprowadzono tylko jeden. I ten piłkarz później niestety zawiódł. O dwóch pozostałych chyba w ogóle zapomniano. Gdyby tu wyszło inaczej, reszta sezonu mogłaby wyglądać lepiej. 

No ale, jak wspomniałem, nie obrażam się. Przecież gdy niedawno szedłem do Wisły Płock to też nie byłem pierwszym wyborem, tylko drugim. A pamiętajmy w jakich okolicznościach rozstawałem się z Nafciarzami - była mocna krytyka, robiono różne afery, atmosfera była gęsta. Po latach znów spotkałem się tymi ludźmi i potrafiliśmy się dogadać. Nie czułem żalu, bo rozumiem, że na pewne sprawy można patrzeć zupełnie inaczej. Zawsze staram się postawić na miejscu tej drugiej strony. Gdy byłem młodszy podchodziłem do tego inaczej, ale teraz uważam, ze tak jest lepiej. Nie ma co się ujmować honorem.

Ostatnio negocjował pan z Widzewem. Czemu nie udało się dogadać?

To w sumie jest bardziej pytanie do działaczy RTS-u. Ja postawiłem twarde warunki wobec wizji gry, celów, kształtu sztabu szkoleniowego, co powinno się dziać z drużyną po awansie. Wziąłem pod uwagę każdy scenariusz. Niestety najwidoczniej się ta moja koncepcja nie spodobała. Z tego co wiem w Widzewie kilka osób podejmuje takie strategiczne decyzje i zapewne nie było co do mnie jednorodnej opinii. Nie było odzewu dlaczego właśnie tak zdecydowano, a ja nie dzwoniłem, nie dopytywałem.

Pojawiły się plotki, że jak nie wiadomo o co chodzi, to o pieniądze. Czyli że miał pan zbyt duże wymagania co do pensji - na poziomie 80 tysięcy złotych miesięcznie.

To znów nie do mnie. Ja powiedziałem ile chcę zarabiać i była to niższa kwota. Nie wiem skąd media wzięły tę sumę. Myślę, że jest tam wielu zawodników, którzy mieliby znacznie większe pensje od tej zaproponowanej przeze mnie. 

Żałuje pan tego Widzewa? Wspominał pan w Kanale Sportowym, że dobrze byłoby pracować w klubie z takim potencjałem, bo można byłoby zrobić tam coś fajnego, utworzyć drużynę dominującą w I lidze itp.

Zgadza się, ale ja mocno wierzę w Boga i opatrzność, więc może tak po prostu musiało być, iż to nie pisane dla mnie. Po co gdybać i żałować? Lepiej skupić się na tym co jest. Równie dobrze można byłoby rozmyślać, że gdybym akurat wtedy jechał do Łodzi, to miałbym wypadek śmiertelny i co wtedy? Nie no, bez sensu. Nie żałuję, chociaż zdaję sobie sprawę z wielkości tego klubu. Samo to ile karnetów sprzedają rokrocznie świadczy o jego randze, jest gigantyczne zainteresowanie ludzi, a Łódź to fajne miasto. Nie było mi dane teraz, może jeszcze kiedyś?

Wcześniej już wspominaliśmy o kwestii stylu gry. Co pan sądzi o tej łatce trenera, który lubi prosty, wręcz toporny futbol?

A to w ogóle kwestia warta poświęcania czasu? Niech sobie ludzie mówią co chcą. Ja siebie znam i jestem od realizowania określonych celów, co zazwyczaj mi się udaje. Do tej pory prawie nikt się nie zawiódł. W Górniku tylko nie dano mi popracować do końca, a potem zabrzanie spadli z ligi. Opierajmy się na faktach, które są takie, że zazwyczaj przejmowałem jednej z najsłabszych drużyn w Ekstraklasie, z najmniejszymi budżetami. Potem zaś sprawiałem, że część z nich grała w Pucharze Polski na Narodowym, w lidze zaś rywalizowały jak równy z równym z najmocniejszymi ekipami. W CV mam na przykład 6 wygranych meczów z Legią tymi moimi biednymi drużynami. Nie wiem czy jest drugi trener, który tak sobie z nią pogrywa (śmiech). Nie chcę się tutaj wywyższać...

... a może czasem trzeba?

Nie, nie sądzę. Pracuję tylko z tymi, którzy mi w pełni ufają. Jak do tej pory zazwyczaj przejmowałem te najsłabsze ekipy, będące akurat w kryzysie, bez ligowych gwiazd. Zawsze wiem na co się piszę i zdaję sobie sprawę z ciśnienia, które w takich sytuacjach panuje w klubach oraz wśród kibiców. Taki kraj, chociaż ostatnio trendy się nieco zmieniają i prezesi bywają bardziej cierpliwi. Niektórzy szkoleniowcy zostawali w swych ekipach nawet po spadku z Ekstraklasy. Kiedyś to by było nie do pomyślenia!

Dlatego, reasumując, ja się żadnymi łatkami nie przejmuję. Gdyby tak było, to by mi już wszystkie włosy z nerwów powypadały, ale czy takie opinie o mnie w ogóle coś zmieniają? Skupiam się wyłącznie na rzeczach, na które mam wpływ.

Nie był pan sfrustrowany faktem, że nawet po wielkich sukcesach z Arką nie dostał pan oferty z klubu bijącego się o jakieś wyższe cele? Zamiast tego była Wisła Płock i kolejna misja ratownicza, bo spadek był bardzo realny. Mi się wydaje, że jest pan mocno niedoceniany.

Jestem raczej szczęśliwy z faktu, że na przestrzeni tych wszystkich lat cały czas mogę pracować w Ekstraklasie. Może to jeszcze przede mną, aby objąć jakąś czołową ekipę i grać o najwyższe laury? Pracuję na to i mam pewne "argumenty". Wspomniałem o tych statystykach z Legią, a na przykład ten sam Lech, który najpierw zlał Arkę 3:0 w lidze, potem przegrał z nią w finale Pucharu Polski. 

Oczywiście, że jestem ambitny i gdzieś wyżej też bym chętnie popracował, aczkolwiek nie użalam się i doceniam to co mam teraz. Mam wielu kolegów trenerów, którzy na niższych szczeblach wykonywali świetną robotę, poświęcają mnóstwo energii na rozwój osobisty, a nigdy nawet nie dostali małej szansy w Ekstraklasie. Dlatego trzeba się cieszyć z tego co jest i wszystko przyjmować z pokorą. Gdyby w końcu zdarzyło się tak, że na najwyższym poziomie już mnie nie chcą i muszę zejść do niższej ligi - w porządku. Trzeba to przyjąć na klatę, zakasać rękawy i zrobić wszystko jak najlepiej, by powrócić. 

Czyli co, w polskiej piłce nie można wybrzydzać?

Zawsze znajdzie się ktoś, by zająć twoje miejsce. Są szkoleniowcy zagraniczni albo ci dopiero rozpoczynający swe kariery szkoleniowe... Bodajże w poprzednim sezonie było tak, że mieliśmy aż 7 debiutantów. Właściciele klubów coraz częściej szukają nowych rozwiązań. Trudno utrzymać się na karuzeli. Proszę spojrzeć - co roku kursy kończy 20 osób, czyli wchodzi 20 trenerów na rynek. Dlatego faktycznie nie należy wybrzydzać, nawet jeśli czasem cie doceniają, a czasem nie.

Regułą jest zatrudnianie pana w trakcie sezonu, gdy trzeba ratować zespół. A czy Leszek Ojrzyński kiedykolwiek dostał od przełożonych sygnał, że będzie mógł też zbudować w końcu zbudować coś swojego?

W większości klubów było trudno. W Koronie mieliśmy fantastyczny pierwszy sezon, ale później trzeba było przebudować drużynę i działaczom nie spodobało się, że zajęliśmy niższe miejsce. Nie wzięli pod uwagę, że niektórzy z nowych zawodników nigdy nie występowali w Ekstraklasie, ale jakoś sobie radziliśmy. Miał przyjść Robak, miał przyjść Lewczuk, były rozmowy o budowaniu silnej Korony, ale nic z tego nie wyszło. 

W Arce schemat był podobny, wspominałem już o tych transferach. Może ludzie sobie nie zdają sprawy, ale takie rzeczy naprawdę robią sporą różnicę. Jeden człowiek potrafi czasem odmienić zespól, a co dopiero 2-3. Ponadto przeważnie nie zapewniano nam odpowiednich warunków do treningów w trakcie zimy... Takich rzeczy w ogóle nie brano pod uwagę. Gorszy wynik i do widzenia. To faktycznie jest niesprawiedliwe. 

Właściciele dużo wymagają, ale nie są wyrozumiali.

Na szczęście coraz rzadziej. Bardzo pozytywnym zjawiskiem jest Raków. Właściciel, Michał Świerczewski, wierzy w Marka Papszuna niezmiennie i gdzie dzisiaj są? Albo Krzysztof Brede - można byłoby go zwolnić po pierwszym sezonie, gdy Podbeskidziu nie udało się awansować. Pozwolono mu jednak popracować dłużej i osiągnął cel. To jest mądre.

Wspomina pan o tych niekorzystnych warunkach infrastrukturalnych do pracy. Jaka była największa prowizorka, z którą się pan spotkał?

Obóz przygotowawczy za czasów pracy w Górniku. Trudno to oddać słowami, absolutny hit. Zawodnicy musieli stołować się na mieście, bo tego co nam serwowano nie dawało się jeść. O warunkach w pokojach lepiej nie wspominać. Boiska nie nadające się do gry... I samolotu na powrót nie mieliśmy, a z zarządem klubu nie dało się skontaktować. Wielokrotnie wtedy dzwoniłem do działaczy, a oni nie odbierali telefonów. Przecież nie mogłem wyłożyć ze swoich za kilkadziesiąt osób! Jak zobaczyłem to wszystko, chciałem wracać jeszcze tego samego dnia. Dramat. Nie powiem na co mi się zbiera, kiedy o tym myślę.

MECZE STALI MIELEC I INNYCH DRUŻYN EKSTRAKLASY MOŻESZ OBSTAWIAĆ U NASZEGO PARTNERA BETSAFE! SPRAWDŹ OFERTĘ!

Co jest najtrudniejsze w pracy trenera-ratownika?

Oglądasz mecze w telewizji, analizujesz je, masz mnóstwo danych, bo też dostęp do nich w ostatnim czasie znacznie się zwiększył. Wyrabiasz sobie opinię, tworzysz obraz. A potem wchodzisz do szatni i nagle twój odbiór drużyny zmienia się diametralnie. Decydujesz się na pewnie zmiany, ale zawsze coś dzieje się kosztem czegoś. Nie da się inaczej. Okej, można od razu mieć fajny wynik w najbliższym, meczu, lecz to w sumie żadna sztuka. Tą są dwa-trzy dobre mecze z rzędu od razu po przejęciu zespołu. 

Na pewno nigdy nie jest tak, że poszczególne ekipy znajdują się na dnie tabeli przez przypadek. Zawsze istnieje drugie dno i czasem dochodzenie do odpowiedniej dyspozycji trwa nawet kilka tygodni. Na przykład w Górniku nie od razu wszystko zagrało, trzeba było cierpliwości, dopiero po miesiącu udało się odbudować drużynę. Potem mieliśmy taki miesiąc, że robiliśmy jedne z lepszych wyników w Ekstraklasie, biorąc pod uwagę ten okres - trzy wygrane, dwa remisy. Później jednak przyszła zima, był ten wspomniany obóz... To nas rozbiło, a mi podziękowano już po 4 meczach. W grudniu odbierał statuetkę najlepszego trenera danego miesiąca, a potem takie błyskawiczne zwolnienie. Gdyby nam chociaż załatwili odpowiednie warunki i mimo doskonałego okresu przygotowawczego nie byłoby wyników, wtedy nawet byłbym w stanie to zrozumieć. 

Teraz do Mielca przyjechał pan własnym samochodem czy wozem strażackim?

(Śmiech). Samochodem, ale może to dobry pomysł! 

Cóż, nie ukrywam, że jest tu dużo pracy...

To moje następne pytanie - gdyby miał pan wskazać, co w Stali trzeba poprawić najpilniej, co by to było?

Praktycznie wszystko. Musimy wypośrodkować akcenty, zwłaszcza że ten sezon jest krótszy o 7 kolejek, a 1/3 sezonu już minęła. Ba, może okazać się, iż tego w ogóle nie dogramy. Równie dobrze pandemia może sprawić, że skończymy sezon po 20 kolejkach. Wobec tego nie mogę czynić zbyt dalekich planów na zasadzie: "Okej, teraz może mi się jeszcze nie udać, ale za 4 mecze będzie dobrze". Teraz trzeba wszystko układać tak, aby punktować już od najbliższego meczu. Nie wiesz co się spotka za tydzień.

Tym większa presja na panu ciąży.

Owszem, nieporównywalnie, ale co zrobić? Ja to w ogóle żałuję, że kibiców nie ma, wtedy presja byłaby jeszcze większa, lecz taką to akurat lubię! Jesteśmy już po pierwszym meczu i muszę przyznać, że dziwnie się czułem. Prawie jak na sparingu, ale na szczęście pamiętamy o rzeczywistej stawce. Teraz łatwiej jest podpowiadać piłkarzom, bo zawsze usłyszą, a takie coś może okazać się najważniejsze w meczu!

Przychodząc do Stali nie obawiał się pan, że to może być niezbyt stabilne miejsce pracy? Jakkolwiek spojrzeć jest pan jej trzecim trenerem w ciągu ostatnich pięciu miesięcy...

W tym zawodzie jest tak, że jeśli czujesz pewne obiekcje, boisz się, to nie baw się w to, nie podpisuj kontraktu. Trzeba wierzyć w siebie i to, że wspólna przyszłość będzie udana. A potem zrobisz wszystko co potrafisz, aby tak się stało. Nie ma innej drogi. 

Swego czasu w jednym z klubów przebrał pan kierownika drużyny w znacznik treningowy i wziął do gierki, manifestując w ten sposób konieczność zrobienia paru transferów. Będzie powtórka w Stali?

Na spokojnie podchodzę do tej kwestii. Najpierw należy zobaczyć co będę w stanie zrobić z tymi ludźmi. Nadchodzące mecze są najważniejsze, później można reagować. Prezes zdaje sobie sprawę, że czasem przydałby się lepszy piłkarz, ale realia ograniczają. Trzeba się rozglądać za wzmocnieniami, aczkolwiek znamy swoje miejsce w szeregu. Nie każdy będzie chciał do nas przyjść, czekając na ewentualne lepsze oferty. Póki co jednak koncentruję się na codziennej pracy i nadciągających meczach.

Współczuję wam terminarza. Było Zagłębie, była Jagiellonia, Pogoń, Legia, Lech. Niezły maraton!

Fajne mecze! Dla takich spotkań się pracuje i trenuje. Oby naszym zawodnikom dopisywało zdrowie. Wszystko jest możliwe. 

Prywatnie uwielbiam starcia z Legią, chociaż jedziemy na Łazienkowską, a dobre wyniki z nią osiągałem jednak w roli gospodarza. Chyba z nikim innym nie mam tak dobrych statystyk. Mogłaby codziennie do mnie przyjeżdżać, żebym ją ogrywał (śmiech)! Mnie to raczej cieszy niż smuci. Na początku wiosennej rundy znów zagramy z pozostałymi zespołami, nic nie jest stracone. Dopiero pod koniec znów będzie maraton, ale wtedy część ekip też przyjedzie do nas. Dlatego trzeba jak najszybciej zbierać punkty, przydałby się ich zapas, co nie będzie łatwe do osiągnięcia. Wierzę, że nam się uda. Kiedyś Podbeskidzie przejąłem na ostatnim miejscu, a zakończyliśmy sezon na 10. lokacie - najwyższej w historii klubu. 

Jest zatem pewne napięcie, stres czy i tym razem się uda. Wcześniej było mi o tyle łatwiej, że miałem żonę, która mi kibicowała i zawsze mogłem z nią porozmawiać. Sama też uprawiała sport, była trenerem, różne tematy i cenne spostrzeżenia przewijały się w naszych rozmowach. Nawet pod takim kątem zadania dotyczące utrzymania Stali jest dla mnie zupełną nowością. 

Czy obawia się pan, że jeśli w tych paru kolejkach nie sprawicie paru niespodzianek, to pana praca zostanie oceniona niesprawiedliwie? Ktoś powie: "Przyszedł Ojrzyński, ale tylko przegrywa". No ale biorąc pod uwagę rywali przecież nie można was będzie stawiać w roli faworytów poszczególnych starć.

Zdawałem sobie z tego sprawę. Gdybym się bał takich potencjalnych reakcji, to nie podjąłbym się misji ratowania Stali. A co będą mówić? Niech mówią, po to każdy człowiek ma język (śmiech). Przypomniało mi się jak kiedyś miałem ofertę z pewnego zagranicznego klubu, lecz ostatecznie nie zatrudniono mnie, bo jeden z działaczy stwierdził, że mam zbyt niską średnią punktów na mecz. Nie wziął jednak pod uwagę okoliczności - jakie drużyny prowadziłem, jakie cele były przed nami stawiane, na co było stać poszczególne zespoły. Czasem jak wyciągałeś średnią powyżej 1 punktu na mecz to i tak wystarczało, by uratować ekipę przed spadkiem i w klubie odpalali szampany z radości. Nie można patrzeć na statystyki bez żadnego kontekstu. Po tym wspomnianym wyciągnięciu Podbeskidzia prezes powiedział mi, że uchronienie przed spadkiem smakowało mu jak Liga Mistrzów (śmiech). Zresztą, nie tylko on się cieszył, w paru innych klubach na koniec moich misji też byli zadowoleni. 

Teraz niestety pierwszy mecz nam się nie udał, fatalnie zaczęliśmy jeśli chodzi o bilans bramkowy. Na szczęście chłopaki pokazali charakter i wyciągnęli remis.

Swoje zrobił błysk Forsella. Sprawienie, żeby teraz był równie skuteczny co na wiosnę w Koronie będzie jednym z pana ważniejszych zadań.

Liczę na niego bardzo. To, że ostatni rozpoczął mecz na ławce nie oznacza, że w przyszłości nie będzie jednym z naszych najważniejszych zawodników. Poszukamy wszystkich możliwych sposobów, by przechytrzyć kolejnych przeciwników. Koniec końców na tym ta praca polega.

Na pana korzyść doskonale świadczy fakt, że w tym sezonie spada tylko jedna drużyna.

To jest złudne i podchwytliwe. Każdy w takim razie myśli sobie, iż to na pewno nie będzie on. Nie można usypiać własnej czujności i wywierać presję na siebie - by jak najlepiej wypaść w najbliższym meczu - i na innych.

To spróbujmy. Kto w takim razie spadnie, jeśli nie Stal?

Nie chciałbym nikogo skrzywdzić w ten sposób, nikogo nie degraduję.

Ach, nie dał się pan podpuścić!


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się