Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Adam Starszynski / PressFocus

Wizja i plan rozwoju, czyli coś co w polskiej piłce raczej nie istnieje

Autor: Marcin Łopienski
2020-12-02 12:00:24

Chcielibyśmy w końcu pochwalić polskie kluby za zarządzanie i organizacje, ale ludzie na najważniejszych stanowiskach systematycznie dostarczają argumentów obalających tezę, że znają się na tym co robią.

Zbigniew Boniek latem 2018 roku, tuż po tym jak z europejskich pucharów odpadły Górnik Zabrze, Jagiellonia Białystok, Lech Poznań oraz Legia Warszawa w rozmowie z WP Sportowe Fakty poruszył kilka ważnych kwestii. Głównie mówił o problemach w naszej piłce, a te według niego są od lat takie same:

„W polskiej piłce problem jest ten sam. To problem ludzki. Za mało osób zaangażowanych w nią zna się na futbolu. Byłem niedawno w Chorwacji. Jest tam ogromny bałagan, ale przynajmniej ludzie znają się na piłce. Żyjemy pewnymi sztampowymi hasłami. Że Lech słynie ze sprzedaży piłkarzy. A co by było, gdyby grał tam Kownacki, Linetty czy Bereszyński? Wartość drużyny byłaby większa. Ale taką kluby mają politykę: sprzedają, żeby funkcjonować. I są z tego zadowolone. Denerwuje mnie narzekanie, że nie mamy systemu. Jeżeli mówimy o szkoleniu, to musimy poczekać 8, 10 lat, żeby ci chłopcy wyrośli”.

Chociaż rzadko zgadzamy się z prezesem Bońkiem, to niestety trudno jest nam nie przyznać mu racji. Historia pokazuje, że ludzie rządzący polskimi klubami systematycznie dorzucają argumentów jego tezie. Nie trzeba przecież robić jakiegoś specjalnie obszernego researchu, spójrzmy na nazwy klubów, które jeszcze w tym sezonie zmieniły trenerów. 

Legia Warszawa: 21 września Michniewicz zastępuje Vukovicia

Stal Mielec: 11 listopada Ojrzyński zmienia Skrzypczaka

Wisła Kraków: 28 listopada Skowronek traci pracę

Co jeszcze je łączy? Fakt, że w lipcu z obecnie bezrobotnymi szkoleniowcami kluby podpisały nowe umowy. Od tego czasu minęło około pięć miesięcy, a to wystarczyło na zmianę koncepcji. Pytanie tylko, czy takie funkcjonowanie można nazwać pomysłem na rozwój przedsiębiorstwa? Jakąś wizją? W polskich klubach zdecydowanie za dużo się mówi o tych aspektach, a za mało robi. Spójrzmy na słowa dyrektora sportowego Legii Radosława Kucharskiego z 1 lipca 2020 roku: 

„Decyzja o przedłużeniu kontraktu z trenerem Vukoviciem jest naturalna i - co najważniejsze - bardzo mocno uargumentowana. W czasie ostatniego roku rozwinęliśmy nie tylko umiejętności indywidualne naszych zawodników, ale i potencjał całego zespołu. Zespół to zresztą w dużej mierze dzięki pracy trenera chyba najczęściej powtarzane teraz słowo w szatni Legii. Dobór ludzi do sztabu oraz szatni spowodował, ze zaangażowanie, poświęcenie, relacje międzyludzkie obrały kierunek, który zwiększa nam prawdopodobieństwo osiągnięcia zamierzonych celów”.

Skowronek też przecież nie otrzymał nowego kontraktu za ładne oczy, ale jak czytamy w oficjalnym komunikacie w nagrodę: „Biała Gwiazda zadowolona może być ze zrealizowania postawionego przed nią celu - zapewniła sobie utrzymanie na najwyższym poziomie rozgrywkowym, w ogromnej mierze przy udziale trenera Artura Skowronka. Miło więc poinformować, że szkoleniowiec Wisły Kraków nadal będzie pełnił swoją funkcję, związawszy się z Wisłą Kraków kontraktem na rok z opcją jego przedłużenia”.

To jeszcze słowa prezesa Jaskota, który miesiąc temu bronił Dariusza Skrzypczaka: „Tak. Broni go warsztat (na pytanie, czy trener może być spokojny o pracę – red.). Widać, że praca z nim rozwinęła kilku zawodników i w tym upatruję nadziei na przyszłość. Trener gwarantuje solidną, skrupulatną pracę, dużo rozmawia z piłkarzami. Czas, jaki dostanie, może zaprocentować. Sztab ciągle eksperymentuje, ale po ośmiu meczach chyba już doszedł do koncepcji, jak ma wyglądać drużyna. Teraz trzeba ją pielęgnować (…) Jestem bardzo cierpliwy i o tę cierpliwość proszę kibiców i sponsorów”.

Ekstraklasa może być zatem tym wyjątkowym miejscem, gdzie podpisanie nowego kontraktu w nagrodę za wcześniejsze dokonania nie znaczy praktycznie nic. Przykłady Vukovicia i Skowronka pokazują, że z dnia na dzień coś co podobało się zarządowi i dyrektorowi sportowemu traci w ich oczach uznanie. Osoby, które wykonywały swoją robotę z wymiernym skutkiem nagle traktowane są jak największe ofermy. Do tego wymieniane są w okresie średnio odpowiednim na zmiany. 

Zaczęliśmy od tego Bońka i jego tezy o amatorszczyźnie najważniejszych ludzi w polskich klubach. Czy przed podpisaniem nowej umowy Skowronka w zarządzie, w którym zresztą zasiada brat Jakuba Błaszczykowskiego, nie wiedziano o problemach tego trenera? O tym, jak ma destrukcyjny wpływ na szatnię? Niewiedza w tym zakresie wydaje nam się niemożliwa. To jak potraktowano Vukovicia, legendę Legii, który wystawił się mocny ostrzał czyszcząc szatnię z doświadczonych graczy, jest równie niepoważne. 

Hitem sezonu jest sytuacja w Stali. Jasne, przyjście trenera Ojrzyńskiego pozytywnie wpłynęło na zespół, o tym nawet nie zamierzamy dyskutować. Problem w tym, że w lipcu podczas wymiany Marca na Skrzypczaka prezes Jaskot i jego otoczenie musiało robić wywiad środowiskowy odnośnie nowego szkoleniowca. Logika podpowiada, że jeśli zatrudnia się trenera niedoświadczonego, to albo dajemy mu czas żeby zobaczyć efekty, albo nie bierzemy go wcale. 

U nas w większości przypadków myśli się wyłącznie o tym co tu i teraz, dodatkowo przeważnie z klapkami na oczach. Mamy tu na myśli ocenianie wyłącznie wyników drużyny, bez analizy ruchów transferowych, sytuacji drużyny etc. Jeszcze przed chwilą sporo mówiło się o zwolnieniu Radosława Sobolewskiego, ale o dziwo we wtorek pożegnano się z Markiem Jóźwiakiem, czyli głównym budowniczym zespołu. 

Chcielibyśmy łudzić się, że to nowy trend w Ekstraklasie. Gorzej, że nie w każdym klubie jest dyrektor sportowy, którego można poświęcić. Mało tego, bardzo często takiego człowieka nie ma, a za wzmocnienia odpowiada prezes i jego doradcy (którzy najczęściej znają się na arkuszu kalkulacyjnym, a nie na piłce), a nawet jeśli jest, to jego rola jest marginalna. 

Cały czas tkwimy zatem w dziwnym układzie, na którym najmocniej obrywają trenerzy. I tutaj – paradoksalnie – wzorem może być PZPN. Prezes Boniek chwali się, że żadnego szkoleniowca nie zwolnił, a tych, którym w kadrze nie szło (jak Fornalika i Brzęczka) wspierał. Szkoda tylko, że na tym działania centrali się kończą. Najważniejsza osoba w polskiej piłce w tym samym wywiadzie dla WP powiedziała, że może pomóc prezesom, chętnie z nimi porozmawia i powie, jak powinien funkcjonować klub. Czyli świadomość amatorszczyzny tych ludzi jest, albo jak kto woli braku pojęcia o tym biznesie.

Taką postawą jednak Boniek niczym Piłat umywa ręce od sprawy. Przykład przepisu o młodzieżowcu pokazuje bowiem, że bez obligatoryjnego narzucenia przepisu zmian w naszej piłce nie będzie. I szybciej do prezesa zadzwonią dziennikarze niż złaknieni wiedzy Mioduski, Błaszczykowski, Rutkowski czy Jaskot. Oni będą robić swoje, czyli tak jak powiedział Boniek od 25 lat próbować swoich sił w tym biznesie.


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się