Autor zdjęcia: Adam Starszynski / PressFocus
Adamski: Mamy problem z dyrektorami sportowymi. Do przyzwoitego poziomu wciąż daleko [KOMENTARZ]
Gdy w marcu podsumowywaliśmy na 2x45 pracę dyrektorów sportowych bądź osób odpowiadających za transfery w cyklu „Handluj z tym”, wyszło nam, że w aż siedmiu z szesnastu ekstraklasowych klubów nie zanotowali oni nawet chociażby jednej trzeciej dobrych ruchów na rynku. Jeśli za dobry wynik przyjęlibyśmy zaś 50% udanych transferów, to sukces mogliby odnotować tylko w jednym mieście.
To zatrważający wynik, zwłaszcza że w przypadku Pogoni, o której mowa wyżej, analizowaliśmy tylko 20 transferów, które przeprowadził Dariusz Adamczuk, odkąd przejął obowiązki po Macieju Stolarczyku latem 2018 roku. Dla porównania Cezary Kulesza i jego ludzie od 2010 roku (w Jagiellonii przez ten czas nie było typowego dyrektora sportowego) ściągnęli 123 graczy i wykręcili 33% skuteczności przy aż 52% niewypałów.
Nasze wyliczenia najdobitniej pokazują, jak duży jest w Polsce problem z dobrymi dyrektorami sportowymi. Poniższa statystyka zawiera okres od momentu objęcia posady przez osobę lub komitet odpowiedzialny za transfery do zimowego okna transferowego 2020. Tegosezonowych beniaminków i ruchów z minionego lata nie zdążyliśmy wziąć pod uwagę, ale nie powinny one drastycznie zmienić obrazu:
• Pogoń 60% udanych ruchów na 20 przeprowadzonych
• ŁKS 44% udanych ruchów na 41 przeprowadzonych
• Piast 41% udanych ruchów na 22 przeprowadzone
• Wisła Kraków 40% udanych ruchów na 50 przeprowadzonych
• Cracovia 40% udanych ruchów na 38 przeprowadzonych
• Legia 40% udanych ruchów na 15 przeprowadzonych
• Raków 37,5% udanych ruchów na 16 przeprowadzonych
• Śląsk 34,5% udanych ruchów na 26 przeprowadzonych
• Jagiellonia 33% udanych ruchów na 123 przeprowadzonych
• Lechia 29% udanych ruchów na 35 przeprowadzonych
• Górnik 26% udanych ruchów na 19 przeprowadzonych
• Lech 22% udanych ruchów na 9 przeprowadzonych
• Wisła Płock 20% udanych ruchów na 15 przeprowadzonych
• Zagłębie 18% udanych ruchów na 11 przeprowadzonych
• Korona 16% udanych ruchów na 50 przeprowadzonych
• Arka 15% udanych ruchów na 13 przeprowadzonych
Przyjmując kryterium oceniania ustalone przez Sławomira Rafałowicza, szefa skautingu Pogoni, z wywiadu dla Weszło, że sześć udanych transferów to minimum przyzwoitości, siedem już jest OK, wszystko co wyżej jest już bardzo dobrą skutecznością, to minimum przyzwoitości zachowane zostało tylko w tymże Szczecinie. Żaden klub nie zbliżył się nawet do granicy OK. Ba, w przypadku 10 klubów trudno powiedzieć, że nawet cztery na dziesięć transferów było udanych.
Jest to wynik absolutnie druzgocący. Krótko mówiąc, w przypadku zdecydowanej większości pieniądze wyrzucane są w błoto.
Z czego to wynika?
Ktoś powie, że z braku skautingu. No ale od razu można skontrować, że Lech, który chwali się najlepiej rozwiniętym działem w Polsce, temu przeczy. Ba, podobny – a może nawet lepszy – procent skuteczności wykręciliby kibice oceniający zawodników wyłącznie na podstawie Transfermarkta albo Football Managera. Taki ŁKS trafia prawie co drugi transfer, a nic nie słychać o ich znakomitych skautach.
No to może kłopotem jest brak odpowiedniego wykształcenia dyrektorów sportowych? Niestety, ono też nie gwarantuje odpowiedniej skuteczności. Od listopada 2016 roku do lutego 2018 roku we Wrocławiu funkcję dyrektora sportowego sprawował Adam Matysek. Człowiek, wydawałoby się, odpowiednio przygotowany do tej roli. Skończył kurs skautingowy w Niemczech, miał bardzo rozległą bazę kontaktów, duże doświadczenie z piłki międzynarodowej. A mimo to w Śląsku, delikatnie mówiąc, mu nie poszło. Potrafił pozbyć się za darmo Laszy Dwaliego, który gra teraz z Ferencvarosem w Lidze Mistrzów, oddał w przecenie Ryotę Moriokę, który po jednej rundzie w Waasland-Beveren został sprzedany za 2,5 miliona euro do Anderlechtu, a w dodatku naściągał wielu wiekowych zawodników na ogromnych kontraktach i nieomal budowany przez niego klub spadł z ligi. Generalnie dziś z tego i kilku powodów z poprzednich lat jego nazwiska wśród kibiców WKS-u lepiej jest nie wspominać.
A może problemem jest po prostu brak odpowiednich finansów i warunków? Takie usprawiedliwienia pojawiały się przecież ostatnio chociażby przy okazji zwolnienia Marka Jóźwiaka. Nie, niestety. To też dosyć naciągana teoria. Taki Piast, nie dysponując wcale dużo większym budżetem od Wisły Płock, potrafił ściągnąć Joela Valencię, Jorge Felixa, Mikkela Kirkeskova czy młodych Sebastiana Milewskiego albo Patryka Sokołowskiego. Dla porównania Jóźwiak pozyskał Suada Sahitiego, Dusana Lagatora i Julio Rodrigueza, wmawiając na dodatek w rozmowie z Weszłopolskimi, że takiego zawodnika jak Filip Lesniak to nie ma w całej lidze i generalnie Słowak jest zdecydowanie lepszym piłkarzem niż Dominik Furman, tylko nie dostrzega tego nikt poza nim, Radosławem Sobolewskim i Michałem Probierzem, bo inni nie znają się na piłce. Niektóre ruchy Jóźwiaka w Płocku wyglądają po prostu na marnotrawienie pieniędzy. Z jednej strony chwali się rozległymi kontaktami w Bułgarii, z drugiej bierze stamtąd Sahitiego i Rodrigueza. Ewidentnie coś tu śmierdzi.
W tym tkwi właśnie szkopuł. Wielu dyrektorów sportowych uzależnionych jest od konkretnych, znajomych agentów, ślepo im ufając. Między innymi tym poległ w Koronie Kielce Krzysztof Zając, sprowadzając z tzw. „polecenia” Lukę Kukicia, Amera Halilicia, Angelosa Argyrisa, D’Seana Theobaldsa czy Johny’ego Spike’a Gilla i wielu innych anonimów. Za ściąganie wątpliwej jakości Hiszpanów pokroju Nando Garcii, Samu Araujo albo Santi Samanesa obrywał z kolei Antoni Łukasiewicz.
MECZE EKSTRAKLASY MOŻESZ OBSTAWIAĆ U NASZEGO PARTNERA BETSAFE!
Tak samo ważna jak umiejętność odpowiedniej obserwacji, oceniania potencjału i przydatności do drużyny, jest sprawność rozmawiania z ludźmi, przekonania ich do swoich racji, uczciwego podejścia. Tego przeważnie brakuje tym, którzy pudłują na rynku. Jeśli nie posiadają fortuny do wydania, nie mają klubu w ładnym, dużym mieście, to nie są w stanie nikogo interesującego przekonać. Zamiast opcji numer jeden czy dwa, muszą wybierać piątego czy szóstego z listy i później skutki są opłakane. Właśnie też po zdolności do działania w trudnych warunkach poznaje się dobrego dyrektora.
Odpowiednim przygotowaniem merytorycznym, umiejętnością przedstawienia wizji rozwoju zawodnika zyskuje choćby Dariusz Sztylka, który potrafi przekonać najzdolniejszą młodzież na rynku do przejścia do Śląska, mimo że od dawna nie jest on ligowym hegemonem. Pytałem go w sierpniu, czym skusił Płachetę albo Praszelika do Wrocławia: - Bardzo istotny jest szybki i bezpośredni kontakt z zawodnikiem. Chodzi o przedstawienie planu jego rozwoju w Śląsku Wrocław. Zapoznanie go z sytuacją, jaką zastanie w drużynie, w tym także pod kątem rywalizacji o miejsce w składzie. Jeśli rozmowa jest rzeczowa, piłkarz wówczas czuje, że klub tratuje go poważnie, jest nim zainteresowany, a to z pewnością ułatwia podjęcie decyzji.
I w takim sensownym podejściu jest recepta, a nie w niedostatku kasy. Brakuje nam niezależnych dyrektorów sportowych, którzy mają wizję klubu, w ruchach których widać jakąś logikę i racjonalny ciąg. Z tego właśnie powodu po spadku z Ekstraklasy na stanowisku pozostał Krzysztof Przytuła. Z tego względu raczej spokojny o swoją przyszłość może być Radosław Kucharski. Z takiej racji o Dariusza Adamczuka pytają zagraniczne kluby. To jest jednak niestety ułamek tych, którzy sprawują funkcję odpowiedzialnych za transfery. Oczywiście, Ekstraklasa nie jest rajem dla dyrektorów sportowych. Realia są ciężkie, ale da się w nich odnaleźć. Błędy zawsze będą się zdarzały, ale chodzi o to, żeby ograniczyć je do minimum. Trochę się w tej materii w ostatnich latach poprawiło, ale od co najmniej przyzwoitego poziomu wciąż jesteśmy daleko.