Autor zdjęcia: Łukasz Laskowski / PressFocus
Smutny pokaz bezsilności na własne życzenie. Benfica 4:0 Lech
Benfica wygrała wysoko, liczbowo efektownie, ale na boisku nie musiała nawet wrzucać czwartego biegu. Taki to był mecz – piknikowy, powolny, nudny, bezpłciowy. Działo się coś w większości tylko wtedy, kiedy gospodarze tego chcieli. Szkoda, że Lech odziera wszystkich z resztek marzeń w takim, a nie innym stylu.
Na wstępie powinniśmy zadać sobie kluczowe pytanie: czego oczekiwaliśmy po tym spotkaniu? Wymiany ciosów podobnej do tej z Poznania czy raczej najniższego wymiaru kary? O ile jeszcze w południe trochę ostrzyliśmy sobie zęby na pierwszy wariant, to już po ogłoszeniu składu mieliśmy wrażenie, że Dariusz Żuraw chce, by to spotkanie się odbyło. Po prostu. I nic więcej. Z jednej strony byliśmy trochę zawiedzeni, ale z drugiej – trzeźwo patrząc na sytuację Lecha – da się to podejście zrozumieć. Faza grupowa Ligi Europy była do uratowania już tylko teoretycznie.
A zatem bez Tiby, Ramireza, Ishaka czy Rogne od pierwszej minuty nastawialiśmy się na spotkanie gołej dupy z batem. I takie właśnie było, gdy tylko Benfica tego chciała. Bo umówmy się, pierwszy gol „dopiero” w 36. minucie nie wynikał z genialnej gry Lecha w defensywie, a z tego, że gospodarze wrzucali wyższy bieg tylko wtedy, kiedy im to pasowało. Samym rozluźnieniem i grą kombinacyjną stwarzali zagrożenie i tylko świetnemu instynktowi Filipa Bednarka Kolejorz mógł zawdzięczać, że nie przegrywał już po 20 minutach. Wtedy wybronił strzał Pizziego, a przy dobitce fatalnie pomylił się Darwin Nunez.
Ta dwójka dała się Lechowi jednak we znaki najmocniej. Kolejno:
- Asysta Pizziego przy golu Vertonghena z rzutu rożnego, czyli zmory poznaniaków w tym sezonie. Przy kryciu nie popisali się Butko i Skóraś, inną sprawą jest logika oddelegowania Polaka akurat do belgijskiego wieżowca
- Asysta Pizziego przy golu Nuneza, czyli konsekwencja tragicznego wybicia piłki przez Bednarka. Wystarczyła jedna klepka w towarzystwie czterech piłkarzy Lecha na wysokości pola karnego, by z łatwością dojść do sytuacji podbramkowej.
- Dla odmiany, asysta Silvy przy golu Pizziego, ale – tutaj już wyjątku nie ma – okraszony katastrofalnym błędem, tym razem Filipa Marchwińskiego, który dał sobie odebrać piłkę nieopodal środka pola.
A gonga ostatecznego pod koniec meczu sprzedał Julian Weigl
W zasadzie to nie jesteśmy zaskoczeni, bo akurat Marchwiński był najgorszym piłkarzem na boisku. Autentycznie, co rusz on miał piłkę przy nodze, my mieliśmy przed oczami nadchodzącą katastrofę, a błąd przy golu był tylko ukoronowaniem tego występu. Strata za stratą, wygrane pojedynki można było liczyć na palcach jednej ręki, żadnego udanego dryblingu. Przy nim nawet Karlo Muhar wyglądał dziś, jak profesor z Cambridge.
Smutne to pożegnanie z Ligą Europy. Po takiej radości z eliminacji i nadziei z pierwszej rundy w grupie nadeszła mizeria w Belgii i Portugalii, która nieco przykryła wszystkie wcześniejsze błyski czy to Modera, prezentującego się od jakiegoś czasu słabiutko, czy Ishaka. Szkoda, bo to mecz ze Standardem i frajersko stracone punkty były kluczowe w kontekście wewntualnego awansu z grupy. Dziś widzieliśmy tylko brak jakichkolwiek złudzeń.
Benfica Lizbona 4:0 Lech Poznań (1:0)
1:0 – 36’ Vertonghen (asysta Pizzi)
2:0 – 57’ Nunez (Pizzi)
3:0 – 58’ Pizzi (Silva)
4:0 – 89’ Weigl
Benfica: Vlachodimos - Gilberto, Vertonghen, Otamendi, Grimaldo – Everton (70’ Pedrinho), Pizzi (60’ Waldschmidt), Gabriel, Rafa Silva (77’ Cervi) – Chiquinho (60’ Weigl), Nuñez (60’ Seferović).
Lech: Bednarek - Butko, Satka, Dejewski, Puchacz - Muhar, Marchwiński (82’ Moder) – Skóraś (63’ Czerwiński), Awwad (63’ Ramirez), Sýkora (63’ Kraweć) – Kaczarawa (42’ Ishak).
Sędzia: Srdjan Jovanović.
Żółte kartki: Kaczarawa, Marchwiński