Autor zdjęcia: Krzysztof Porebski / PressFocus
Bezzębna mała pirania. Georgij Żukow – jedno z największych rozczarowań tego sezonu
Gdybyśmy mieli wskazać przez czyj pryzmat najbardziej widać zjazd Wisły Kraków tej jesieni względem rundy wiosennej, tą postacią zdecydowanie byłby Georgij Żukow. Kazach w niczym nie przypomina zawodnika, którym był parę miesięcy temu.
Nie ma jednak co ukrywać rozczarowania, skoro facet narobił takich apetytów swoim iście genialnym wejściem do zespołu Białej Gwiazdy i w ogóle całej ligi. Co prawda to nigdy nie był goleadaro ani maszynka do asyst, lecz zwyżkę formy wiślaków należało identyfikować właśnie z nim. Żukow bowiem stemplował swą jakością praktycznie każdą akcję zespołu i znakomicie robił całą tę czarną robotę, za którą ceni się rozgrywających. Przyspieszenia w odpowiednim momencie, duża aktywność i pokazywanie się do gry praktycznie non stop, wychodzenie na pozycję zaraz po podaniu, przyjęcia kierunkowe, dużo przeszywających linię rywali podań…
Generalnie wszystko to, o czym Kazach jakby zapomniał w obecnych rozgrywkach.
Zerkamy sobie w nasz Excel z ocenami, które wystawiamy wszystkim ligowcom i widzimy u niego średnią 3,75 w skali 1-10, gdzie wyjściową jest zawsz 5. Dramat i to nawet już nie przez pryzmat tego jak zaczął, lecz ogólnie poziomu całej ligi. Żeby wam dobrze zobrazować miejsce Georgija w hierarchi przytoczmy parę nazwisk o podobnej średniej noty. W bieżących rozgrywkach zbliżoną mają między innymi Patryk Lipski, Mateusz Czyżycki, Daniel Ściślak czy Piotr Pyrdoł. W poprzednim na takim poziomie grali Ongjen Gnjatić, Guima, Santeri Hostikka lub Mateusz Szwoch. Delikatnie rzecz ujmując gwiazdy ligi to to nie są. On sam zaś w sezonie 2019/20 wykręcił średnią 4,92 i był to już wynik zdecydowanie zadowalający, co by nie powiedzieć bardzo dobry. Gdyby nie 2 gorsze mecze, załapałby się nawet do naszego TOP5 środkowych pomocników.
Jakkolwiek spojrzeć nie da się nie zauważyć tego zjazdu Georgija. Ironicznie rzecz ujmując można powiedzieć, że skoro w Krakowie zarabia 10x razy mniej niż w Kajracie, to poziom swojej gry dopasował proporcjonalnie do pensji.
Ale dość złośliwości. Po prostu chodzi o ten wielki dysonans jaki powstał wokół jego postaci. Zwłaszcza, że sam nie ukrywał, iż Wisła to nie jest jego punkt docelowy w karierze.
– Pieniądze nie miały dla mnie znaczenia, bo to nie one są w życiu najważniejsze. Miałem wiele momentów, gdy byłem szczęśliwy, ale nigdy przez pieniądze. Tak samo wielokrotnie czułem się źle i zarobki nie poprawiały mojego humoru. Patrzę tylko na piłkę. Gdy mój agent zadzwonił do mnie, że pojawiła się opcja podpisania kontraktu z Wisłą, nawet się nie zastanawiałem. Szybko odpowiedziałem: – Tak, zróbmy to. Chciałem zmienić ligę. Zdaję sobie sprawę, że w Polsce zaczynam od zera. Muszę udowodnić coś sobie i innym. Chcę się cieszyć grą i spróbować pomóc Wiśle, jak tylko mogę. W Kazachstanie czułem się trochę w sferze komfortu. Miałem wyrobioną pozycję i duże zaufanie. Przychodząc do Polski, muszę zaadaptować się do wielu nowych rzeczy. Trenuję ciężej. Potrzebuję nowej energii, nowych ambicji. Stymulacji dla samego siebie. Kocham piłkę i to dla mnie wielkie wyzwanie (...) Czy z Polski możesz odejść do lepszej ligi niż z Kazachstanu? Tak, jeśli jesteś topowym piłkarzem Ekstraklasy, możesz odejść praktycznie wszędzie. To dobre okno wystawowe, ale nie przyszedłem z nastawieniem, by odejść – opowiadał Żukow na łamach Weszło. Ostatnie zdanie co prawda zaprzecza wcześniejszej tezie, ale dajmy spokój z taką kokieterią, skoro narrację o przystanku w Krakowie sygnalizowało jego środowisko.
Na ten moment jednak Georgij jest w takiej formie, że pewnie nawet Kajrat nie chciałby go z powrotem u siebie, no bo w sumie po co? Bez niego zdobył mistrzostwo po długich latach posuchy, rywalizuje w Europejskich Pucharach, to jak niby pomocnik Wisły mógłby pomóc ekipie ze stolicy Kazachstanu? To oczywiście tylko takie teoretyczne dywagacje. Bo generalnie dążymy do tego, że plany i możliwości Żukowa w kilka miesięcy rozjechały się mocno względem tego, co widzieliśmy na początku jego przygody z Ekstraklasą.
Ktoś powie: „Ale co wy gadacie, przecież nadal ma niezłe statystyki!” Owszem, zerknęliśmy sobie w parę raportów InStat z meczów Wisły z tego sezonu i macie rację. Odsetek celnych podań nadal znajduje się na wysokim poziomie, co jednak wynika raczej z bardziej asekuracyjnej gry naszego bohatera, niż jego wybitnej skuteczności. Straty? Zdarzają się gorsze momenty, aczkolwiek i tu nie ma tragedii. Z drugiej strony nie dziwota, skoro zamiast odważnych prób rozegrania u Żukowa dominuje dzisiaj asekuracyjne rozgrywanie do najbliższego kumpla.
Odbudowanie go będzie więc jednym z najważniejszych zadań dla Petera Hyballi. Gdy tak sobie zestawiamy sylwetkę jego oraz Kazacha, zdaje się, że powinni sobie przypaść do gustu. Nowego szkoleniowca Białej Gwiazdy nazywano swego czasu „Herr Gegenpressing”, a od swych podopiecznych wymaga dryblingów, agresywnego naciskania na rywala oraz podejmowania ryzyka w ofensywie. W tym kontekście warto też wspomnieć jak Hyballa skomentował grę Cracovii, gdy ta zmierzyła się z prowadzoną przez Niemca Dunajską Stredą. – Pasy grają futbol archaiczny – skomentował. Facet lubi show nie tylko na boisku.
No ale to nie o nim tekst, wróćmy do Żukowa. Patrząc przez pryzmat filozofii wyznawanej przez nowego trenera Wisły zdaje się, iż strafił swój na swego. Georgij to wszak piłkarz, który w pełni dyspozycji rzeczywiście jest zajadły, bardzo aktywny, potrafi szybko rozdzielać podania. Nie bez kozery nadano mu przydomek „Mała pirania”.
Kiedy jak nie w derbach mogłaby znów wypłynąć na szerokie wody?