Autor zdjęcia: Krzysztof Porebski / PressFocus
Pierwszy, który spełnił oczekiwania. Przenosiny z Lechii do Legii nie muszą oznaczać zjazdu
Jeżeli w ostatnich latach dochodziło do transferów na linii Gdańsk – Warszawa, to Legia raczej na nich wiele nie zyskiwała. Zaczynało się na wysokich oczekiwaniach i nadziejach, a kończyło – jak zwykle – zawodem. Przypadek Filipa Mladenovicia jest zupełnie inny.
Co prawda od przenosin Serba na Łazienkowską minęły dopiero nieco ponad cztery miesiące, ale już teraz nie zawahamy się napisać, że Mladenović jest nie tylko najlepszym transferem mistrzów Polski tego lata, ale też najlepszym (albo w ścisłym topie) zawodnikiem całej ligi. I fakt, że tak szybko można go oddzielić od transferów przeprowadzanych w Warszawie przed laty już świadczy o różnicy klas. 29-latek po prostu ma w sobie coś, co każe traktować jego wysoką formę jako standard i tym samym nie martwić się, że z tygodnia na tydzień przejdzie przemianę z kozaka w człapaka.
Tym czymś jest regularność skutkująca idealnym wpasowaniem się w możliwości danej drużyny. Sezon 2018/19 w wykonaniu Mladenovicia był świetny, a jego współpraca z będącym wówczas u szczytu formy Lukasem Haraslinem przyniosła gdańszczanom 7 goli i 17 asyst w Ekstraklasie. W następnych rozgrywkach tak błyskotliwie jeśli chodzi o liczby już nie było, bo skrzydła w Lechii trudno było wtedy nazwać stabilnymi. Choć jasne, lewy obrońca dalej był jednym z najlepszych lechistów, inaczej do Legii nigdy by nie trafił.
Tylko że podobnie mogliśmy w przeszłości mówić o innych piłkarzach Lechii, którzy, będąc kluczowymi postaciami swojego zespołu, momentalnie zostawali rozchwytywani. Tylko trzeba też pamiętać, że w ostatnich latach możliwości, potencjał personalny i wizja trenera trochę się zmieniły. I tak, gdy Stojan Vranjes na początku sezonu 2015/2016 zmieniał Gdańsk na Warszawę, biało-zieloni rozpoczęli swój pierwszy poważnie wyglądający bój o mistrzostwo Polski. W tym samym czasie Bośniak walczył o miejsce w składzie w drużynie Czerczesowa, ale stałej, stabilnej pozycji się nie doczekał, a oczekiwania, jakie w Warszawie były wobec Vranjesa nijak miały się do późniejszej rzeczywistości. Gdy trenerem Legii został Besnik Hasi, były piłkarz Lechii został odstawiony na boczny tor i trudno powiedzieć, że niesłusznie. Na tamten czas w Lechii mógł błyszczeć (16 goli i 3 asysty w nieco ponad 1,5 sezonu), ale ekipa mistrza Polski okazała się za dużą parą kaloszy.
W międzyczasie kolegą Vranjesa w Legii został Ariel Borysiuk sprowadzony do Warszawy na początku 2016 roku. Jego druga przygoda przy Łazienkowskiej nie trwała jednak długo, bo już po pół roku został opchnięty do Championship. Pomijając fakt, że zrobiono na nim złoty interes sprzedając go dwukrotnie za łącznie 3,8 mln euro, a od Lechii pozyskując za jedyne pół miliona, to sportowo nie pokazał tego, czego od niego oczekiwano. Miewał przyzwoite spotkania, ale to Tomasz Jodłowiec był wiodącym defensywnym pomocnikiem, jak tylko miał zdrowie do gry. Borysiuk nie miał do niego podjazdu. Tak jak w Gdańsku był kluczowym piłkarzem w środku pola, tak w Legii był jednym z wielu zawodników z nieuregulowaną formą.
Z kolei najświeższa jest historia Pawła Stolarskiego, który wymienił się z Konradem Michalakiem na kluby latem 2018 roku, czyli na początku najlepszego sezonu w historii Lechii Gdańsk. Miał się tam rozwinąć, był przecież wciąż młodym, bo 22-letnim bocznym obrońcą. A na czym się skończyło?
- 2018/2019 – 14 meczów w lidze i 4 w Pucharze Polski (gol i asysta)
- 2019/2020 – 13 meczów lidze, 3 w Pucharze Polski i 4 w eliminacjach do Ligi Europy (asysta)
- 2020/2021 – 4 mecze w lidze, z czego dwa ogony i 6 minut w Superpucharze
Nie od dziś wiadomo, że Legia dla Stolarskiego jest za ciasna. Przez niespełna 3 miesiące zagrał w niej tylko 13 minut, często zdarzały mu się babole lub momenty, w których prrzeciwnik go wręcz ośmieszał, a rosnąca forma Josipa Juranovicia bynajmniej nie poprawia jego sytuacji. Czy tak wygląda idealnie poprowadzona kariera? Śmiemy wątpić.
I właśnie w tym aspekcie wyróżnia się Filip Mladenović, który dzisiaj pierwszy raz stanie naprzeciw swojego byłego klubu. Bycie liderem Legii go nie przerasta, nie jest ponad jego możliwości. Pokazują to też liczby, w których trudno nie dostrzec roli, jaką lewy obrońca pełni w tym sezonie.
-
Najwyższy wskaźnik Expected Assists (via. Ekstrastats) ze wszystkich zawodników Ekstraklasy – 2,85. Oznacza to, że po jego kluczowych podaniach suma Expected Goals jest najwyższa, czyli – krótko mówiąc, stwarza najwięcej najdogodniejszych sytuacji do zdobycia bramki;
-
W Ekstraklasie ze wszystkich piłkarzy Legii ma drugi najlepszy wynik w klasyfikacji kanadyjskiej (2+3) po Tomasie Pekharcie, a do tego jeszcze dwie asysty drugiego stopnia. Zaliczył też asysty przy dwóch z trzech goli strzelonych przez warszawian w eliminacjach do europejskich pucharów;
-
W lidze stworzył kolegom trzy okazje do strzelenia gola (najwięcej razem z Wszołkiem, Juranoviciem i Luquinhasem) oraz sam miał ich trzy (lepsi tylko Pekhart i Wszołek)
Serb udowadnia więc, że transfer do Legii wcale nie musi się równać utracie formy. Już po 1/3 sezonu zanotował lepsze liczby niż w całych poprzednich rozgrywkach, a dziś wieczorem po raz pierwszy przyjdzie mu rywalizować z niedawnymi kolegami z drużyny. Sentymentów się nie spodziewamy, ale jakości? Jak najbardziej.