Autor zdjęcia: Rafal Oleksiewicz / PressFocus
Na Pekharcie po fotel lidera. Legia 2:0 Lechia
Legia nie zagrała wielkiego meczu, ale pewnie wypunktowała gdańską Lechię 2:0. Boruc był bezrobotny, Pekhart znowu strzelił niezwykle ważnego gola, a o postawie gości byśmy w mig zapomnieli, gdyby nie paskudny faul Makowskiego w samej końcówce.
Stokowiec zapowiadał, że do Warszawy jedzie po punkty. Na ostatnie cztery spotkania w Warszawie, Lechia pod jego wodzą przegrała tylko raz, nigdy nie straciła więcej niż jednej bramki. Wydaje się, iż to właśnie na podstawie tego szkoleniowiec opierał swoje deklaracje, bo forma jego ekipy oraz fakt, że przyszło jej mierzyć się z drużyną, która od ponad dwóch miesięcy notuje głównie zwycięstwa, optymizmem zarażać nie mogły.
Pomysłem gości na mecz miał być bardzo wysoki pressing, szybkie ataki lewym skrzydłem, gdzie dobrze podłączał się Pietrzak oraz nieszablonowe zagrania aktywnego Saiefa po drugiej stronie boiska. Do tego duet Zwoliński i Paixão, czyli najważniejsze gdańskie żądła, od pierwszej minuty. W teorii miało się to szansę obronić, ale założenia to jedno, a realizacja drugie. Lechii brakowało jakości, polotu, nieprzewidywalności. Boruc był praktycznie bezrobotny. Może dlatego gdy brał się za wykopy i rozgrywanie, pachniało czasem jakimś babolem?
Ważne zwycięstwo @LegiaWarszawa i awans na pierwsze miejsce w tabeli @_Ekstraklasa_👏#AkcjaMeczu należy do Pekharta🔝 pic.twitter.com/kX3Ta7fjOU
— CANAL+ SPORT (@CANALPLUS_SPORT) December 5, 2020
Legia wygrała 2:0, chociaż długimi momentami raziła nieporadnością, niedokładnością czy brakiem skuteczności. Obaj strzelcy bramek - Pekhart i Lopes - spokojnie mogli kończyć dzisiejszy wieczór bogatsi o dwa trafienia. Trudno jednak mieć do nich większe pretensje, skoro swoje zrobili. Szczególnie istotny był już dziesiąty w ligowych rozgrywkach gol Pekharta. Gdy Legii nie idzie, nie klei się, zawsze może liczyć na czeskiego wieżowca. Napastnik dzisiaj wzorowo wyszedł w powietrze po przepięknej centrze Luquinhasa, a w bramkowej akcji świetną robotę wykonał bardzo dobry dziś Kapustka.
Forma zawodnika, który z podkulonym ogonem powrócił po latach do Ekstraklasy rośnie z tygodnia na tydzień, ale nie wiadomo, czy nie czeka go przymusowa przerwa. W końcówce meczu brutalnie wszedł w niego Makowski, w pełni zasłużenie otrzymując czerwoną kartkę. W ten sposób pomocnik, który w najwyższej klasie rozgrywkowej rozgrywał już 59. spotkanie, ma w niej na koncie więcej wykluczeń niż bramek. Osobliwy to wyczyn, trzeba przyznać.
Ekipa Michniewicza usadziła się znowu na fotelu lidera PKO BP Ekstraklasy. Legia nie porywa, ale punkty gromadzi pewnie, konsekwentnie. Kibiców Wojskowych może cieszyć pewna gra formacji obronnej, coraz lepsza współpraca Kapustki i Martinsa, niezmiennie dobra dyspozycja bałkańskich boków obrony oraz snajperski nos Pekharta. To wystarczyło, by Stokowiec po raz pierwszy jako trener Lechii ze stolicy wracał z bagażem dwóch straconych bramek.
Legia Warszawa - Lechia Gdańsk 2:0 (0:0)
1:0 - Pekhart 60’ (asysta Luquinhas)
2:0 - Lopes 90+4’
Legia: Boruc 5 - Juranović 6, Lewczuk 5, Jędrzejczyk 6, Mladenović 5 - Karbownik 5, Martins 6, Kapustka 6 (90’ Slisz) - Wszołek 3 (78’ Cholewiak), Luquinhas 5 - Pekhart 5 (78’ Lopes)
Lechia: Kuciak 5 - Kopacz 4 (69’ Fila 3), Tobers 4, Nalepa 5, Pietrzak 5 - Saief 4 (69’ Mihalik 3), Kubicki 3 (86’ Arak), Makowski 2, Conrado 3 (69’ Haydary 3) - Zwoliński 3, Paixão 3 (76’ Gajos)
Sędziował: Paweł Gil (Lublin)
Ocena 2x45: 4
Żółte kartki: Lewczuk, Jędrzejczyk, Martins - Kubicki, Zwoliński
Czerwona kartka: Makowski
Piłkarz meczu: Bartosz Kapustka