Autor zdjęcia: Pawel Jaskolka / PressFocus
A jednak warto było oszczędzać się z Benficą! Lech 4:0 Podbeskidzie
Przedziwna jest polska piłka. Odpuszczasz mecz w pucharach, by poprawić wyniki w lidze, by zakwalifikować się do europejskich pucharów, by potem w nich odpuścić, by poprawić wyniki w lidze… Błędne koło. No ale skoro Podbeskidzie udało się wypunktować, to powiedzmy, że chociaż przez chwilę ma to sens.
Inna sprawa, że tak naprawdę nie zrobienie tego byłoby istną kompromitacją. Mimo efektownego wyniku, to wcale nie gra Kolejorza porywała, tylko bielszczanie robili gospodarzom wyjątkowo hojne prezenty. Rozumiemy, mikołajki, te sprawy, ale bez przesady, żeby popadać w aż tak wielkie sentymenty! Powiecie, że jesteśmy malkontentami, skoro delikatnie narzekamy na poznaniaków po 4:0, no ale zmierzmy się z faktami…
Pierwszej trafienie – okej, całkiem normalne. Dobre dośrodkowanie Czerwińskiego z rzutu rożnego, którymi zresztą straszył wielokrotnie na przestrzeni 90 minut, zamienione na bramkę przez Thomasa Rogne. Rundić i Rzuchowski odwalili kitę w kryciu, lecz już trudno, zdarza się.
Drugi gol? Tu już się zaczął robić kabaret i to taki marnej jakości. Rundić dostaje piłkę we własnej szesnastce, Ishak szarżuje na niego, a stoper zamiast kiwać gościa na zamach, jeszcze odwrócił się w tym samym kierunku, w którym biegł Szwed. Efekt? Odbiór i w ułamku sekundy Pesković na deskach drugi raz.
Trzecie trafienie – tu wyszedł raczej kunszt poznaniaków, chociaż jeśli ostatni duet asekuratorów ustawia się już na cudzej połowie, to coś jest nie halo. Ishak wybił więc piłkę po rożnym Podbeskidzia, Ramirez wypuścił Tibę, a ten przebiegł kilkadziesiąt metrów i pokonał bramkarza gości. Miakuszko i Gach co prawda gonili go, lecz prędzej kojot złapałby strusia pędziwiatra w kreskówce niż oni Portugalczyka.
I w końcu ostatnia, czwarta pieczęć to skutek fatalnego podania Baszłaja do Kocsisa i straty Węgra. Co prawda Pesković później zdołał odbić futbolówkę po uderzeniu Sykory, aczkolwiek wprost pod nogi Ramireza. Ten miał zadanie łatwiutkie, ponieważ Słowak jeszcze nie zdążył się podnieść, za cała bramka stałą otworem.
Co prawda Górale mogą sobie pogdybać, iż mecz ten mógł się ułożyć nieco inaczej, gdyby zaliczono gola Roginicia jeszcze zanim to Rogne pokonał Peskovicia. Z drugiej strony Kocsis w tej akcji ewidentnie wyjechał na aut bramkowy, więc w sumie byłoby to całkiem bezczelne ze strony gości, jeśli narzekaliby na tę decyzję.
Prawda jest bowiem taka, że nie mieli dziś do zaprezentowania absolutnie NIC. Bez żartów, przecież nie będziemy im się kłaniać w pas za jedno delikatne, acz groźne uderzenie Komora głową przy wyniku 0:4. Zdziwieni będziemy, jeśli Podbeskidzie nie zmieni trenera w przerwie zimowej, albo jeszcze przed nią. Owszem, pewnych kwestii nie przeskoczy, na przykład tego, iż ma do dyspozycji po prostu wyjątkowo słabą kadrę, choć niektóre mecze Górali to i tak przesada. Można zaliczać wpadki przez błędy indywidualne, ale jednocześnie pokazywać coś ciekawego z przodu, choćby miałby to być futbol kamikadze. A tu? Warta ma świetnie zorganizowaną obronę, Stal sporo ugra dzięki trenerowi-strażakowi, Podbeskidzie zaś co ma? Chyba jedynie walory humorystyczne…
Żadnym wytłumaczeniem dla Krzysztofa Brede nie powininien być fakt, iż postawił na kilku zawodników, którzy dotychczas raczej wchodzili z ławki. Czytaliśmy jednak w „Sporcie” parę dni temu, że zmiennicy domagają się poważniejszej szansy. Dzisiaj do boju posłani Ubbink oraz Miakuszko i nie było widać różnicy na plus. Wręcz przeciwnie.
Dariusz Żuraw ma znacznie więcej powodów do zadowolenia, chociaż nadal będziemy podtrzymywać, że nie był to mecz idealny. Niemniej na pewno dobrym ruchem było powierzenie rogów Czerwińskiemu. Facet z biegu ma doskonałe dośrodkowanie, a co dopiero ze strojącej piłki. Na pewno opłacało się też posadzenie Satki na ławce, któremu po kilku słabszych meczach przyda się nieco odpoczynku, aby zresetować głowę. No i jeszcze Ishak – ten facet to jakiś wiking, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Gdyby nie jego waleczność i zaangażowanie nie byłoby dziś 3 goli, szacunek!
Zmarwienia? Przede wszystkim nadal nie odpalił Sykora. Dziwny to przypadek, bo niby widać, że technicznie to nie jest żaden Pinokio, ale póki co gra bardzo asekuracyjnie. Coś niedobrego dzieje się też z Kamińskim. Przegrywać tyle pojedynków w starciu z Podbeskidziem… Naprawdę wstyd!
Chociaż tak po prawdzie – kto by nie chciał mieć takich problemów jak dzisiaj Lech, a i tak wygrywać? Strzelamy, że wszyscy.
Lech Poznań 4:0 Podbeskidzie Bielsko-Biała
1:0 Rogne 31’ (asysta Czerwiński)
2:0 Ishak 44’
3:0 Tiba 47’ (asysta Ramirez)
4:0 Ramirez 53’
Lech: Bednarek (6) – Czerwiński (7), Rogne (7), Crnomarković (6), Kraweć (5) – Tiba (6), Moder (5) (81’ Muhar) – Sykora (3) (59’ Skóraś 4), Ramirez (7) (71’ Marchwiński 4), Kamiński (3) (59’ Puchacz 4) – Ishak (8) (59’ Awwad 3)
Podbeskidzie: Pesković (5) – Gutowski (4) (75’ Modelski), Baszłaj (3), Rundić (2) (51’ Komor 5), Gach (3) – Rzuchowski (3), Kocsis (2) (75’ Bieroński) – Miakuszko (2) (62’ Sitek 4), Ubbink (3), Marzec (2) (62’ Sierpina 4) – Roginić (2)
Sędzia: Wojciech Myć
Nota: 3
Piłkarz meczu: Mikael Ishak
Żółte kartki: Baszłaj, Marzec