Thursday, 7 July 2016, 7:10:14 pm


Autor zdjęcia: Patryk Zajega Images

Krótka ławka, brak balansu i dla niektórych za wysoka półka. Co o Lechu powiedziała faza grupowa?

Autor: Maciej Golec
2020-12-11 19:01:09

Europejska przygoda Lecha Poznań skończyła się w nienajlepszym stylu. Trzy punkty to z pewnością nie było maksimum, jakie można było wycisnąć, zwłaszcza patrząc na przebieg wszystkich sześciu spotkań. Ale co się stało to się nie odstanie, jakie refleksje możemy zatem wysnuć po tym trudnym doświadczeniu?

Krótka ławka

Kadra jest wystarczająco szeroka. Jeśli nie mielibyśmy urazów, jeśli zawodnicy nie byliby chorzy na Covid, to trener miałby wielu zawodników do dyspozycji. Dajemy sobie radę na trzech frontach” – mówił Tomasz Rząsa przed meczem ze Standardem w Liege, od którego zaczął się prawdziwy zjazd Lecha w Lidze Europy. Te słowa rzeczywistości nie zmieniły, bo zmienić nie mogły, a unaoczniły nam to właśnie spotkania z Belgami, z Benficą w Lizbonie i wczoraj z Rangersami. 

Jeśli porównamy te występy do pierwszej kolejki bądź meczów eliminacyjnych, w których Lech też przecież faworytem nie był, ujrzymy obraz zupełnie inny. Nawet wtedy, kiedy pierwszy garnitur był na boisku, w pewnym momencie tacy zawodnicy, jak Moder, Tiba, czy Kamiński popełniali głupie błędy, które skutkowały albo stratą bramek, albo bezpośrednio wprowadzały chaos w szeregi poznaniaków. Piłkarze, po których się tego nie spodziewaliśmy, stali się chimeryczni i niezdolni do odbijania bodźców na zasadzie akcja – reakcja.

To oczywiście wynika z przeciążenia. A ono jest pokłosiem – a jakże – krótkiej ławki, która wbrew zapewnieniom Rząsy, nie ma mocy magicznej rozciągliwości. Wszyscy widzieliśmy, jak spisywał się Nika Kaczarawa (stawiać go obok Ishaka to obraza), Tomasz Dejewiski już w i tak niepewnej linii obrony był zapalnikiem, a Marchwiński kompletnie nie wykorzystał szansy na to, by udowodnić, że wcale nie jest – przynajmniej na ten moment – piłkarzem z takimi umiejętnościami, na którego się go do niedawna w Poznaniu kreowało. Nie starczyło zasobów ludzkich, by moc z pierwszych trzech meczów pociągnąć i w Ekstraklasie i w Lidze Europy, więc o czym pan mówi, panie Rząsa? Tutaj z dwoma frontami jest problem…

Nie ta para kaloszy

Po fazie grupowej utwierdziliśmy się też w przekonaniu, że bycie solidnym piłkarzem w Ekstraklasie wcale nie musi być czymś, co sprawdzi się na arenie międzynarodowej. Rogne i Satka to para stoperów, którą doceniamy za stabilność i mimo że jeden z nich czasem coś odwali, to nasze zdanie w pojedynkach z przykładową Jagiellonią, Stalą Mielec, czy Wisłą Płock pozostaje w ich temacie niezmienne. Nawet Crnomarković – mimo że początek miał słaby, to wiele klubów by nim pewnie nie pogardziło. Natomiast, jeśli chce się rywalizować z najlepszymi, zasadne byłoby poszerzenie tych zasobów.

Satka wszedł na boisko w Liege na chwilę, a w ostatniej minucie zgubił krycie, po czym padła bramka na 1:2. W Glasgow Morelos uciekł w polu karnym Thomasowi Rogne, a wczoraj Crnomarković maczał palce zarówno przy pierwszej (brak doskoku do Ittena i zwrotność niczym statek towarowy w porcie), jak i przy drugiej bramce (przegrany pojedynek główkowy). Spóźnienie do rywali, masa przegranych pojedynków, niewykorzystana setka Satki wczoraj przy stanie 0:0 – takie małe rzeczy powtarzające się co mecz nie mogą prowadzić do niczego dobrego.

To samo tyczy się Filipa Marchwińskiego, tylko że z nim jest ten problem, że nawet w Ekstraklasie nie można było się po nim niczego sensownego spodziewać. - Jeśli chodzi o to, czego się nauczyłem, to muszę poprawić ruch po podaniu, więcej pomagać partnerom, grać i podejmować szybciej decyzje. Mecz z Benficą mnie zweryfikował. Małe rzeczy, a dużo dają – powiedział po wczorajszym spotkaniu. I to chyba dobrze oddaje to, co o tym chłopaku sądzimy.

Gorący kartofel, ale nie do końca

- Patrząc na to, ile mamy meczów przed sobą i ile już za sobą, jest pewna ulga, ale też żal, że nie wychodzimy z grupy i w dalszej części rozgrywek nas zabraknie – powiedział wczoraj z kolei Dariusz Żuraw. Rzadko kiedy jedno zdanie wystarczy, by opisać podejście Lecha do tych rozgrywek. Z jednej strony fajnie, że odpadliśmy, bo – tu nasza interpretacja – będzie można się skupić na lidze i gra co trzy dni stanie się historią, a z drugiej – szkoda, że nie będzie tej fazy pucharowej, bo to jednak przednia przygoda.

Mamy lekki dysonans, bo wydaje nam się, że pisanie o odpadnięciu z grupy per „ulga” jest dowodem na to, że Lech wszedł do tej Europy jednak w niewłaściwym momencie, trochę nieprzygotowany i tak jak w poprzednim sezonie ligowym, bez określonego celu, który chciałby w niej osiągnąć. Tyle że w tym przypadku poprzeczka wisiała za wysoko. Nikt nie oczekiwał z góry awansu, mógł być on co najwyżej miłą niespodzianką, ale dążenia do niego w każdym kolejnym meczu już tak, dlatego takie odczucia nie brzmią zbyt dobrze z ust trenera, dla którego ten awans również był osobistym sukcesem.

Brak balansu, czyli nic nowego

Przed kluczowym meczem z Charleroi Ekstraklasa przełożyła ligowy mecz Lecha, żeby ten mógł się lepiej przygotować do IV rundy eliminacji do Ligi Europy. Udało się wygrać i mamy wrażenie, że tylko taka taktyka mogłaby uchronić Kolejorza (ale to się tyczy też każdej innej drużyny, a piszemy o Lechu jako jedynym przedstawicielu na salonach) od ran poniesionych na którymś z frontów. Do momentu, w którym Żuraw nie zaczął mieszać w składzie na Ligę Europy i nie oszczędzać sił kluczowych piłkarzy, Lech zremisował dwa mecze ligowe, jeden przegrał, a przez Puchar Polski w Pruszkowie nie przebrnął wcale suchą stopą.

Gdy robi się ciepło, Ekstraklasa wciąż jest wyżej w hierarchii. Skład na Benficę w Portugalii był definicją złożenia broni, a sposób, w jaki zespołem pokierował Żuraw wczoraj po przerwie dobitnie to potwierdził. Lech przegrywał tylko 0:1, mógł powalczyć o punkt i o dodatkowe pieniądze dla klubu, więc co robi trener? Ściąga w przerwie Pedro Tibę, a 20 minut później (przy identycznym wyniku) za Ishaka wchodzi Awwad, który nie pokazał kompletnie nic. 

Da się walczyć, jak równy z równym

Ale pozytywne słowo też się jednak poznaniakom należy, bo pomimo wszystkich negatywnych aspektów, potrafili w pierwszej fazie dostarczyć kibicom trochę radości podejmując rękawicę przeciwko Benfice w Poznaniu, nie odstając od niej przez dużą część meczu oraz pokonać Standard Liege w bardzo dobrym stylu. Nie utrzymali tego kursu przez całą fazę grupową, bo trudno wymagać, by forma zawodników była – zwłaszcza w tak intensywnym czasie, gdy gra też reprezentacja – na tak samo wysokim poziomie. 

Dlatego tak ważna jest równa, szeroka kadra, którą możesz rotować ze świadomością, że nie stracisz 50% jakości. Wiadomo, że w większości przypadków jest to science fiction w polskich warunkach, ale na przykład Legia miała na każdej pozycji kilka opcji do wyboru, tylko najwyraźniej zespół nie był przygotowany taktycznie ani fizycznie. Cóż, jest nauczka, trochę uzbieranej kasy. Teraz tylko czekać, aż wyciągnięte wnioski będą widoczne w UEFA Conference League (najprawdopodobniej). 


KOMENTARZE

Stwórz konto



Zaloguj się na swoje konto




Nie masz konta? Zarejestruj się