Autor zdjęcia: Patryk Zajega
Walka o pozycję wyjściową do ataku. Jeśli Lech ma gonić, musi to zrobić teraz
Ostatnio, kiedy Lech Poznań biegał krótkodystansowo, wygrał dwa z trzech meczów w ciągu siedmiu dni. Teraz taki bilans na zakończenie roku nikogo zadowalać nie będzie, bo Kolejorz po pierwsze musi gonić stawkę, a po drugie ma korzystny terminarz, którego po prostu nie sposób zmarnować.
Dziś musi skompletować hat-tricka w meczach z beniaminkami i nie ma tu żadnego pola do dyskusji. To znaczy, musi z perspektywy Dariusza Żurawia, który w meczu z Rangersami oszczędzał takich piłkarzy, jak Czerwiński, Moder, Ramirez, Ishak i Tiba albo nie dając im nawet minuty, albo wpuszczając tylko na drugą połowę bądź jej fragment. Musi też z perspektywy kibiców i obserwatorów, którzy może nie kiwali głową z zachwytu w czwartkowe popołudnie, ale przynajmniej ze zrozumieniem mówili pod nosem: „teraz każdy mecz ligowy jest najważniejszy, oszczędzajmy, kogo się da”.
Ale po prawdzie, nawet gdyby na Szkotów wyszedł najsilniejszy możliwy skład, nawet gdyby to była faza pucharowa, w której Lech gra dogrywkę i wykonuje 15 serii rzutów karnych w śniegu, zwycięstwo ze Stalą Mielec w weekend byłoby obowiązkiem, który w prosty sposób wynika z potencjału ludzkiego i celów, mimo że niewypowiedzianych formalnie w mediach przed sezonem. Lech walczy o mistrzostwo Polski, bo w sumie dlaczego miałby walczyć o coś innego skoro ubiegły sezon skończył na drugim miejscu za Legią? Apetyt rośnie w miarę jedzenia, już nie mówiąc o ambicjach, które ostatnio rok do roku są na wiosnę tłamszone.
- Naszym celem na nowy sezon jest to, by grać najpiękniejszą piłkę w Polsce. Wolałbym jednak w tym celu nie budować zespołu od nowa – mówił w lipcu Dariusz Żuraw. Jak się okazuje jednak, pięknie grać w piłkę nie da się co kolejkę, zwłaszcza gdy dochodzi walka na drugim froncie – wtedy włącza się pragmatyzm. Wtedy też pokraczne tłumaczenia trener Lecha mógł jeszcze mieć, teraz? Zostaje tylko liga i to w bardzo dobrym grudniowym układzie w kontekście odrabiania strat.
13.12 – Stal Mielec na wyjeździe
16.12 – Pogoń Szczecin u siebie
19.12 – Wisła Kraków u siebie
Każdy wynik poniżej siedmiu punktów w trzech spotkaniach byłby porażką. Tak, jak jesteśmy jeszcze w stanie przymknąć oko na jakiś remis z Pogonią, która złapała ostatnio wiatr w żagle, tak potknięcia z zespołami, które w pięciu ostatnich spotkaniach łącznie zdobyły tyle punktów, co Lech w dwóch ostatnich meczach ze zrozumieniem przyjąć już nie można.
Trzy mecze w siedem dni o – bądź co bądź – wysoką w sytuacji Lecha stawkę – będą kolejnym testem na dojrzałość. Pierwszy, sprzed miesiąca, kiedy w terminarzu napiętrzyły się mecze Ekstraklasy, Pucharu Polski i Ligi Europy o utrzymanie szans na awans, został oblany w ostatnim momencie przez poznańską przypadłość tracenia bramek w ostatnich minutach. I to z Legią, co jeszcze wzmocniło efekt może nie katastrofy (bo trudno dwa zwycięstwa i jedną porażkę tak nazwać), ale wstydu i obnażenia psychicznego. A jeśli Lech ma walczyć o mistrzostwo, sfera mentalna musi zostać naprawiona, bo to wcale nie Legia (nie grająca jakoś widowiskowo) w tej sytuacji jest problemem.
- z Zagłębiem – gol na 1:2 w 87’
- z Wisłą Płock – gol na 2:2 w 88’
- z Legią – gol na 1:2 w 93’
- z Rakowem – gol na 3:3 w 92’
- ze Standardem – gol na 1:2 w 94’
Z czego ostatnie trzy przypadki następowały bezpośrednio po sobie. Różnicę widać w momencie, w którym porównamy to do tejże Legii, która w drugich połowach straciła tylko cztery bramki, z czego ani jednej w doliczonym czasie gry. Tylko że Legia, co pokazała nawet wczoraj, potrafi nie grać dobrze i wygrać mecz dzięki indywidualnościom Thomasa Pekharta, czy Filipa Mladenovicia. Lech, dopóki nie zaczął wojaży w Europie, a trener nie zaczął mieszać składem, miał podobnie.
Dlatego kluczem jest jak najszybszy powrót do czołówki, a tego bez udanej końcówki roku zrobić po prostu nie można, tym bardziej, że będziemy za chwilę na półmetku całego sezonu. Trzy zwycięstwa dadzą Kolejorzowi 25 punktów po 14 kolejkach, czyli drugi najlepszy wynik w ostatnich 11 latach. Więcej miał tylko w sezonie 2012/2013, kiedy i tak mistrzostwa Polski nie zdobył. Z kolei w rozgrywkach 2009/2010 uzbierał ich właśnie 25. Do pierwszej Wisły Kraków tracił wówczas 6 punktów, a w przerwie zimowej nawet 8. Mimo to, koniec końców, poznaniacy sięgnęli po tytuł z przewagą trzech oczek. Pytanie, czy są w stanie znowu przypuścić taki atak na wiosnę?
Może i będą, ale myśleć o nim mogą dopiero wieczorem 19 grudnia, żeby znowu przypadkiem nie obudzić się z ręką w nocniku.