Autor zdjęcia: Piotr Matusewicz / PressFocus
"Długofalowy projekt" upadł w siedem miesięcy. Mamrot opuszcza Arkę i raczej źle na tym nie wyjdzie
Misja Ireneusza Mamrota w Arce Gdynia dobiegła końca. Rozstanie nagłe, co nie znaczy, że niespodziewane. Bo jeśli cofniemy się miesiąc oraz teraz spojrzymy się z bliska na takie drużyny, jak Podbeskidzie, czy Wisła Płock, w głowie ułożyć się może pewien obraz
Dość logiczny z perspektywy samego Mamrota. Pół roku gry w Ekstraklasie, możliwość przygotowania drużyny w okresie przygotowawczym i nawet spore szanse na utrzymanie w sezonie, w którym spada tylko jeden zespół. To zdecydowanie lepsze niż krzątanie się po Fortuna I lidze bez pewności, czy uda się wywalczyć awans grając z zespołami w tak wyrównanej stawce. Tym bardziej, że Bruk-Bet Termalica jest w takim gazie, że jedno miejsce bezpośrednio nim premiowane już raczej zostało zaklepane.
Nieprzypadkowo porównujemy obie rzeczywistości, bo jeszcze zanim oficjalną wiadomość o rozstaniu podał klub, zaczęły się gdybania i spekulacje na temat przenosin Mamrota szczebel wyżej. A jako że w Podbeskidziu warunki do tego są sprzyjające, to właściwie czemu nie? Z jednej strony Janekx89, który jako pierwszy podał informację o odejściu trenera, napisał, że nie ma to nic wspólnego z misją ratowania Górali, a z drugiej Bartłomiej Kawalec z portalu bielsko.biala.pl podaje, że po południu Mamrot miał rozmawiać z prezesem Podbeskidzia Bogdanem Kłysem.
Według mojej wiedzy, dziś po południu będzie rozmawiał z prezesem Podbeskidzia Bogdanem Kłysem. https://t.co/SkRWKKbxMS
— Bartłomiej Kawalec (@B_Kawalec) December 16, 2020
Wszystko może się dobrze dla niego ułożyć także w Wiśle Płock, w której – jak podaje Iza Koprowiak – porażka z Wartą Poznań najprawdopodobniej ma oznaczać zwolnienie Radosława Sobolewskiego. Zresztą, już kilka dni temu Piotr Koźmiński informował, że Nafciarze sondują sprowadzenie właśnie Ireneusza Mamrota. Są to na ten moment oczywiście spekulacje, ale trudno nam sobie wyobrazić, by były szkoleniowiec Jagiellonii odchodził z Arki bez przyklepanej opcji zastępczej. Wszak, jak czytamy w komunikacie, rozstał się z klubem za porozumieniem stron.
- Musieliśmy podjąć trudną decyzję, która jednak, z upływem czasu, może okazać się korzystna dla obu stron. Chciałbym podziękować Trenerowi za dotychczasową współpracę. Życzę mu szybkiego powrotu na ławkę trenerską i wielu sukcesów w dalszej pracy szkoleniowej. Jestem pewny, że jeszcze spotkamy się na boiskach Ekstraklasy – powiedział Michał Kołakowski oficjalnej stronie klubu.
Pierwsze zdanie jest tu kluczowe. Już miesiąc temu, kiedy rozgorzał w mediach temat zwolnienia Mamrota z Arki, pisaliśmy TUTAJ – o tym, że atmosfera nie jest zbyt miła, zwłaszcza na linii Mamrot – Kołakowscy. Ten pierwszy był ambitny i chciał dążyć do szybkiego awansu do Ekstraklasy, z kolei właściciele nie za bardzo podzielali ten entuzjazm i na dodatek mieli zastrzeżenia co do stylu prezentowanego przez Arkę.
Jeśli więc wziąć pod uwagę tarcia oraz informacje, któe na bieżąco wypływają do mediów (Piotr Wołosik napisał na Twitterze między innymi, że właściciel ingerował w skład na mecz) może i lepiej, że rozstanie stało się faktem teraz, w przerwie zimowej, a nie, gdy czara goryczy się przelała. Grzegorz Niciński, Zbigniew Smółka, Aleksandar Rogić – tych trenerów Arka, jeszcze za poprzednich właścicieli, zwalniała wiosną, kiedy sytuacja była podbramkowa i trzeba było na szybko ją ratować. Przychodził strażak, gasił sytuację, ale akurat Mamrotowi się to nie udało. I nie ma co go specjalnie za to winić, bo nie dość, że dopiero z jego przyjściem zaczęło się organizacyjne sprzątanie, to jeszcze personalia zastał takie, jakie zastał.
Teraz z kolei mają w Gdyni więcej czasu i mogą z chłodną głową podejść do wyboru nowego szkoleniowca. I wreszcie dobrać go nie pod potrzebę chwili (czyt. gaszenie pożaru), tylko prawdziwą wizję długofalową. Bo raczej oczywiste było, że trener, który w Ekstraklasie zdobywał wicemistrzostwo Polski i był o krok od wygrania Pucharu Polski, w I lidze długo siedzieć by nie chciał, więc zatrudnienie go było swego rodzaju grą w ruletkę i nadzieją na udaną resuscytację pacjenta w stanie krytycznym, czyli utrzymanie w Ekstraklasie mimo przeciwności.
- Myślę, że bardzo ważnym elementem jest, że Arka to projekt długofalowy. I to jeden z najważniejszych czynników, który mnie przekonał – mówił Ireneusz Mamrot na swojej pierwszej konferencji prasowej po objęciu Arki z zastrzeżeniem, że celem numer jeden jest utrzymanie w Ekstraklasie.
Stwierdzenie „projekt długofalowy” powtarzało się w zasadzie przy okazji większości wywiadów czy to Mamrota, czy państwa Kołakowskich i okazuje się, że – tak jak zawsze – plany poszły w łeb. Przecież latem kadra była dosłownie wyburzana i budowana od nowa, właśnie pod okiem Mamrota. Kilkanaście nowych nazwisk, podobna liczba zawodników odeszła, aż tu nagle minęło 4-5 miesięcy i bob budowniczy odkłada swój kask do szafy. Dość zasadne pytanie brzmi, jaki stosunek do obecnej kadry i jaki wpływ na nią będzie miał nowy trener Arki? Czy jeśli nie uda się awansować do Ekstraklasy w tym sezonie, znowu będzie kombinowanie na rynku transferowym?
Nad tym pieczę sprawuje Jarosław Kołakowski, menadżer piłkarski, ale w tym przypadku też człowiek odpowiedzialny za sam klub, więc nie sądzimy, by co okienko dawał zielone światło na znaczące zmiany w kadrze. Przynajmniej tego wymagałby plan długofalowy, o którym w Gdyni się mówi bardzo dużo, a jak będzie w rzeczywistości?