Autor zdjęcia: Mateusz Porzucek / PressFocus
Słaby w pomocy, koszmarny w obronie. Za Zivuliciem nikt we Wrocławiu nie będzie tęsknił
Każdego dnia zastanawiamy się czym jeszcze zaskoczą nas kluby Ekstraklasy? Ktoś popisze się jakąś głupią wypowiedzią, zawodnik zrobi kiks miesiąca albo znowu nad Wisłę trafi beznadziejny zawodnik. Podobny do Diego Zivulicia, który właśnie przestał był graczem Śląska.
Przy okazji tego transferu pozornie wszystko wyglądało w porządku. Chorwat przecież radził sobie na poziomie ligi czeskiej i – co prawda do pewnego czasu – cypryjskiej, w dodatku kierunek z którego przychodził – mamy tu na myśli doświadczenie z kraju Vitezslava Lavicki – również dawał nadzieję, że we Wrocławiu wiedzą kogo sprowadzają i nie będzie to wtopa transferowa. Bo przecież jeśli jest się trenerem w danej lidze, to ma się pewną wiedzę. Tak jak dajmy na to Marek Papszun wie, że Andre Martins to czołowy defensywny pomocnik Ekstraklasy, a Dante Stipica jest najlepszym bramkarzem, tak opiekun Śląska powinien zdawać sobie sprawę z umiejętności Chorwata.
Nic nam nie wiadomo na temat tego, czy Lavicka jakąkolwiek wiedzę o swoim przyszłym podopiecznym posiadał, pewne natomiast jest to, że swego czasu wiernie na niego stawiał. Pokusimy się nawet o stwierdzenie, że 28-latek był jego żołnierzem do zadań specjalnych. Chodzi nam tutaj oczywiście o sytuację, kiedy kontuzji doznał Wojciech Golla, a Zivulic został środkowym obrońcą.
Czym to się mogło skończyć? Jedynie katastrofą. Chorwat w środku pola wyglądał jak wysoki na 187 cm pachołek. Słabo było u niego z bieganiem, miernie z odbiorem piłki, nie mówiąc już o zmianie ciężaru gry, przerzutach, stworzonych sytuacjach czy kluczowych zagraniach. Niestety, ale Zivulic w środku pola nie kojarzy nam się z niczym i to jest chyba najlepszą miarą jego przeciętności.
Gorzej już jest z oceną jego występów na wspomnianym stoperze. Chorwat został tam przesunięty z konieczności i wyłącznie dzięki atutowi swojego wzrostu. Zwrotność, przyśpieszenie, koncentracja, przewidywanie wydarzeń boiskowych, odpowiedzialność, współpraca – to wszystkie cechy dobrego środkowego obrońcy, a Zivulic nie miał żadnej z nich. Naprawdę warto sobie wrócić chociażby do spotkania Śląska z Legią na Łazienkowskiej, za który oceniliśmy go na 1. Bo właśnie w ten sposób 28-latek, jako środkowy obrońca, ustawiał się we własnym polu karnym. Polecamy spojrzeć na poniższy obrazek, wrocławianie niby mają przewagę we własnym polu karnym, ale rzeczywiście jest równowaga, bo nasz bohater zamiast wziąć pakiet C+ na rok i dać sobie spokój z graniem, postanowił oglądać mecze z perspektywy boiska.
W tej całej sytuacji z Chorwatem w Śląsku dziwią nas dwie rzeczy. Pierwsza to oczywiście liczba szans we wrocławskim zespole, która wynikała wyłącznie z łagodniejszego podejścia trenera Lavicki. Stawiamy dolary przeciwko orzechom, że polski młodzieżowiec grający na pozycji Zivulicia nie otrzymałby aż tylu okazji w pierwszym zespole, po słabszych występach zostałby odesłany na ławkę, a później na wypożyczenie. Tutaj tego nie było, Czech utknął z Zivuliciem, chociaż wszyscy już po spotkaniu z Lechią widzieli, że to nie jest materiał na środkowego obrońcę.
Druga kwestia to podejście samego zawodnika do rozstania ze Śląskiem. Już we wrześniu 2020 roku Dariusz Sztylka na łamach „Przeglądu Sportowego” powiedział: „Żivulić oczywiście trenuje z pierwszą drużyną, lecz musi brać pod uwagę, że trudno będzie mu grać w Ekstraklasie”. To zdanie trzeba odbierać jako kurtuazyjne wystawienie piłkarza na listę transferową. Dziwi nas w tym to, że 28-latek nie odszedł z klubu, skoro de facto nikt – może poza Lavicką – go tu nie chciał. Czy pozostanie we Wrocławiu w czymś mu pomogło? My nie widzimy żadnych plusów poza regularnym pobieraniem pensji.
A mogło przecież być tak, że chłop po takich słowach dyrektora sportowego mówi: dobra, to od razu rozstajemy się w zgodzie. Tym samym w środowisko idzie opinia: „Z Zivulicia żaden wielki piłkarz, pożytek z niego też był marny, ale przynajmniej zachował się jak trzeba”.
Teraz wiemy natomiast, że Zivulic nie tylko piłkarsko nie dojeżdżał do Ekstraklasy, ale charakteru to od niego przyszli adepci futbolu również uczyć się nie będą. Szkoda tylko, że taki przeciętny obcokrajowiec zabrał miejsce w składzie Damianowi Gąsce czy Mateuszowi Radeckiemu.