Autor zdjęcia: Franco Romano / Press Focus
Adamski: Jeśli Milik i Grosicki nie zmienią klubu, będą nieprzydatni kadrze wiosną [KOMENTARZ]
Zdecydowanie bardziej wolę napastnika słabszego, ale takiego, który regularnie gra w klubie i strzela gole, niż lepszego, który wcale nie pojawia się na boisku. Dlatego właśnie uważam, że w obecnej sytuacji reprezentacji Polski bardziej by się przydał Karol Świderski albo nawet Kamil Wilczek niż Arkadiusz Milik.
Milika uważam za napastnika bardziej kompletnego od Krzysztofa Piątka. To zawodnik, którego stać na lepszą karierę od obecnego zawodnika Herthy Berlin. Tylko że aktualnie wyżej stawiam Piątka. Z prostego powodu: bo gra. Nie ma pewnego miejsca w składzie dwunastego zespołu Bundesligi, ale przynajmniej dostaje minuty w każdym meczu. I jak się już pojawia na boisku z ławki, to strzela gole.
A "Arkadiuszo"? Ostatni raz na boiskach Serie A jego obecność mogliśmy odnotować 28 lipca. Być może od tego czasu wychodził coś pokopać piłkę na treningu, ale w kronikach tego nie odnotowano. Dla podtrzymania formy do kadry powoływał go Jerzy Brzęczek. Pełne mecze otrzymał z Bośnią i Hercegowiną oraz Finlandią, przeciwko której nawet strzelił gola i zanotował asystę, do tego ponad 60 minut z Ukrainą. Ogółem nie wystąpił tylko w ostatnim starciu z Holandią. Zerkam w noty, jakie mu wystawialiśmy na 2x45 i widzę, że:
-
z Holandią oraz Bośnią i Hercegowiną dostał 2,
-
z Finlandią oceniliśmy go na 7,
-
z Włochami wystawiliśmy mu 5,
-
z Bośnią dostał 4,
-
z Ukrainą otrzymał 3.
Tylko raz oceniliśmy go zatem powyżej noty wyjściowej, za sparing z fińskimi rezerwami. W porównaniu z innymi kadrowiczami nie wypadł absolutnie najgorzej, ale jednak w trzech przypadkach był najsłabszym lub jednym z najsłabszych zawodników na boisku. Zwłaszcza w meczu z Ukrainą wyszedł u niego brak ogrania. Dostał ponad godzinę, a nie pokazał nic ciekawego, oprócz jednej klepki z Piątkiem.
I niestety, nic nie wskazuje na to, by wiosną jego dyspozycja miała się poprawić. Czekają nas naprawdę ważne spotkania eliminacyjne z Węgrami czy Anglią, potem wymagające Euro. Jeśli Milik po czterech miesiącach braku regularnej gry nic nie pokazał w towarzyskim, luźnym spotkaniu z Ukraińcami, to jakie są podstawy, by sądzić, że po siedmiu miesiącach bez występów w klubie pomoże naszej kadrze w meczach o punkty?
To naprawdę kluczowy miesiąc dla przyszłości 26-letniego napastnika. Na dobrą sprawę w środku swojej - wydawałoby się - dobrze rozwijającej się kariery, znalazł się w momencie kryzysowym. Jeśli Aurelio de Laurentiis nie puści go do nowego zespołu zimą, może potrwać wiele czasu, zanim odbuduje się po tak długim okresie bez gry. Tym bardziej, jeśli wyląduje w Juventusie, gdzie może być skazany na rolę rezerwowego.
Bardzo zainteresowane pozyskaniem Polaka jest Atletico Madryt, rozmowy potwierdził też trener Olympique Marsylia, Andre Villas-Boas, pewnie pyta też wiele innych ekip, ale Arkadiusz tak sobie naskrobał u de Laurentiisa, że ten nie chce go puścić póki co taniej niż za 15 milionów euro. Jest podobno nawet gotów machnąć ręką na 7-8 milionów, które oferują Hiszpanie i Francuzi, byle tylko odegrać się na polskim napastniku.
Trudno mi sobie wyobrazić, żeby ktoś chciał zapłacić takie pieniądze za gracza, który za pół roku będzie wolny. Nowy pracodawca Milika musiałby być bardzo zdeterminowany i pewny swojej decyzji, bo musi liczyć się z tym, że bierze zawodnika, któremu może zająć trochę czasu dojście do optymalnej dyspozycji. O ile taki transfer ma sens na początku stycznia, o tyle pod koniec okna transferowego, gdy ruszą rozgrywki, już niekoniecznie. W klubach potrzebują snajpera, który zapewni im gole już, a nie za kilka miesięcy.
Milik na taką sytuację skazał się świadomie, musiał wiedzieć, czym może skończyć się kłótnia z prezydentem Napoli. Musiał się liczyć z tym, że nie zagra na mistrzostwach Europy, jeśli klubowe mecze będzie oglądał z trybun. Chyba że naprawdę podczas tych minut, które dostawał od Brzęczka, sprawiłby, że trudno wyobrazić sobie bez niego kadrę. A, niestety, coraz łatwiej to zrobić, bo 56-krotny reprezentant kraju obecnie niewiele wnosi do jej gry.
Uważam, że co najmniej tyle samo dawaliby Karol Świderski lub Kamil Wilczek. Pomijanie ich w świetle problemów urodzonego w Tychach piłkarza jest po prostu nie fair. Obaj nie tylko występują w solidnych europejskich drużynach, ale i strzelają w nich gole. Co więcej mają zrobić, by ich zauważyć i dać im szansę? Selekcjoner naprawdę niczym by nie stracił i niczym by nie ryzykował, gdyby w marcu zdecydował się powołać zawodnika PAOK-u Saloniki albo FC Kopenhaga. Oczywiście, pod warunkiem, że Milik dalej tkwiłby w Neapolu.
***
W zbliżonej sytuacji jest też Kamil Grosicki, ale on akurat nie został definitywnie skreślony w West Bromwich Albion. Teoretycznie znajduje się w kadrze "The Baggies" i może rywalizować o miejsce w składzie. Trener Slaven Bilić obiecał, że da mu szansę i w sumie słowa dotrzymał, bo "Turbo" dostał 10 minut przeciwko Newcastle United w Premier League.
Problem jednak jest spory, bo po zwolnieniu Bilicia, Grosicki nie gra u drugiego kolejnego szkoleniowca. To zatem nie z chorwackim trenerem był problem, lecz trzeba go szukać u 80-krotnego reprezentanta Polski. Skoro także Sam Allardyce nie daje mu grać, to chyba jasny sygnał, że musi sobie szukać nowego klubu. Okazuje się po prostu bezwartościowy w przedostatnim zespole angielskiej Premiership. Pewnego poziomu już niestety nie przeskoczy, ale dalej stać go na solidne granie w Championship, czyli bardzo wymagającej lidze.
Pewnie znów na zmianę klubu przez "Grosika" będziemy musieli czekać do ostatniego dnia okienka, pewnie znowu będzie nerwówka, ale naprawdę trudno mi uwierzyć, żeby pozostał w WBA, stawiając tym samym pod ogromnym znakiem zapytania wyjazd na swoje prawdopodobnie ostatnie mistrzostwa Europy. Grosicki jest zbyt zdeterminowany i żądny tego turnieju, żeby na własne życzenie go zaprzepaścić. Podejrzewam, że prędzej poszedłby do Stali Mielec niż ryzykował kilka kolejnych miesięcy bez gry.
Sam przecież przyznawał w listopadzie dla Weszło: - Jeśli czy ja, czy Arek nie będziemy grać, to trener Brzęczek wręcz nie ma prawa powoływać zawodników, którzy nie grają. I nieważne, ile zrobili dla kadry. Zawodnik, który nie gra w klubie, nie może myśleć o kadrze, bo reprezentacja to nie jest hobby. Tylko wielki zaszczyt.
Ani Milik, ani Grosicki nie powinni mieć zatem pretensji, jeśli przy aktualnym statusie zostaną pominięci przy powołaniach. Mało tego, choć z żalem, to przyklasnąłbym tej decyzji, byłaby ona zasłużona. Pozostaje zatem trzymać kciuki (albo jak powiedział kiedyś Patrik Mraz, "kućki"), żeby zmienili kluby i w nowym otoczeniu szybko się odnaleźli. Historia naszych występów na ostatnich turniejach pokazała bowiem, że największą bolączką reprezentacji był brak regularnej gry podstawowych kadrowiczów w swoich drużynach.