Autor zdjęcia: Accredito
Środek obrony wreszcie z silną obsadą. Antonio Milić wróci w Lechu do regularnej gry?
Minął ledwie jeden dzień, a Lech Poznań już skompletował potencjalną parę stoperów na rundę wiosenną. Wczoraj do Kolejorza dołączył Bartosz Salamon, dziś sfinalizowano transfer Antonio Milicia z Anderlechtu.
I wygląda na to, że Lech wreszcie może spać spokojnie. Sześciu nominalnych środkowych obrońców to naprawdę duża liczba, więc podejrzewamy, że skoro dwóch piłkarzy już wzmocniło Lecha, to ktoś jeszcze zdąży odejść. Ale i tak – Dariusz Żuraw mając na ten moment do dyspozycji Satkę, Rogne, Crnomarkovicia, Salamona i najświeższego z nabytków Antonio Milicia nie powinien się martwić o obsadę środka obrony. Rezerwowi wreszcie nie będą mocno odstawać od tych, grających w podstawowym składzie – na to przynajmniej wygląda.
Bo Milić na pewno nie jest traktowany w Lechu w kategoriach uzupełnienia. Jeszcze kilka dni temu dywagowano, czy Kolejorz byłby w stanie pokryć jego wysoką pensję. Pojawiła się informacja, że w grę wchodzi wypożyczenie i podział kosztów między poznaniaków a Anderlecht, ostatecznie jednak doszło do transferu definitywnego i kontraktu podpisanego na 2,5 roku. Piotr Rutkowski i Karol Klimczak musieli więc coś w nim widzieć, skoro nie skąpili i zaryzykowali.
Najbardziej niepokojący jest bowiem fakt, że Antonio Milić ostatni oficjalny mecz rozegrał 20 czerwca 2020 roku. Gdy w 2018 roku Anderlecht kupił go z KV Oostende za 3 miliony euro, ten jeszcze w miarę regularnie grał zarówno w lidze, jak i w Lidze Europy, na dobre odstawiony został dopiero latem ubiegłego roku. Powrócił wtedy z wypożyczenia w Rayo Vallecano, gdzie zagrał w 20 spotkaniach. W Belgii nie miał już jednak czego szukać i została mu tylko drużyna rezerw.
Jeśli więc komuś będzie potrzebny zimowy okres przygotowawczy, to z pewnością Miliciowi. Gdy przepracuje go solidnie i wejdzie w odpowiedni rytm treningowy oraz meczowy, to w pewnym sensie nawet zaczniemy współczuć Dariuszowi Żurawiowi. Ktoś z grona Milić-Satka-Salamon będzie musiał na dłużej usiąść na ławce w założeniu, że trener postawi na ogrywanie konkretnej pary.
Może zdarzyć się też tak, że Milić zostanie przesunięty na lewą obronę, na której zdarzało mu się występować za czasów gry w Oostende. Choć w taki wariant nie chce nam się wierzyć, bo akurat ta pozycja obsadzona jest dość solidnie. Niemniej, sam zawodnik przyznaje, że przyspawany do jednego sektora boiska bynajmniej nie jest.
- W mojej dotychczasowej karierze występowałem na trzech różnych pozycjach w linii defensywy, jednak tą wiodącą w moim przypadku jest środek obrony i tam najbardziej lubię grać. Gdyby jednak klub potrzebował, abym biegał na lewej stronie, też nie będzie z tym problemu – powiedział Milić dla oficjalnej strony klubu.
Wśród mocnych stron Chorwata wymienia się najczęściej szybkość i dobre wyprowadzanie piłki. Brzmi ciekawie, trochę, jak połączenie Lubomira Satki i Bartosza Salamona, a co z tego wyjdzie w praktyce? Oby spisał się lepiej niż większość jego rodaków, bo do nich w Lechu wybitnie szczęścia nie mają.
Kibice Kolejorza mogą na razie czuć lekki powiew optymizmu. Głównie dlatego, że luki na środku obrony i pozycji defensywnego pomocnika zostały zapełnione i to jeszcze przed rozpoczęciem zimowych przygotowań. Powody do niepokoju? Jeśli nowo sprowadzeni zawodnicy nie wypalą, to Lech prawdopodobnie już nic na nich nie zarobi. Albo mają już swoje lata, albo zdążyli odbić się od poważniejszego futbolu, więc trudno oczekiwać, że dla Lecha są to transakcje skierowane na zysk. Wóz albo przewóz. Może i Kolejorz nie wydał kokosów na same transfery, ale pensje nowych piłkarzy również nie należą do najniższych. Radosław Nawrot z Interii donosi, że Milić w Anderlechcie zarabiał 840 tys. euro rocznie, a w Lechu nie będzie względem tej kwoty wielkiej przepaści.
W takim razie dobrze by było, gdyby właściciele Lecha oglądając Milicia na boisku nie przeklinali każdej kolejnej złotówki wydanej na jego pensję.