Autor zdjęcia: Krzysztof Porebski / PressFocus
Powrót do Stali z misją ratunkową. De Amo musi wypełnić dziurę po Kościelnym
O ile trudno nam zrozumieć sens powrotu Aleksandara Kolewa do Stali Mielec, o tyle ponowne sprowadzenie Jonathana de Amo wydaje się być sensownym ruchem. Na pewno dużo bezpieczniejszym, ale też trzeba przyznać, że w obecnych okolicznościach nieco wymuszonym.
Często tak bywa, że biednemu wiatr wieje w oczy. Coś o tym wie Podbeskidzie, które mniej więcej w połowie rundy jesiennej przez kontuzje straciło kilku ważnych zawodników, w tym Kornela Osyrę, który zerwał ścięgno Achillesa oraz Martina Polacka, którego do końca roku wykluczyła kontuzja barku. Krzysztof Brede musiał wówczas rzeźbić defensywę z tego, co miał i liczyć, że skala tragedii się nie zwiększy. Cóż, wyszło jak wyszło. Ekipa z Mielca, która po „Góralach” ma najgorszą defensywę w lidze, też musi się zmierzyć z przeciwnościami losu.
Między innymi dlatego transfer Jonathana de Amo jest logiczny. Kilka dni temu badania wykazały, że Kamil Kościelny uszkodził więzadło krzyżowe przednie oraz łąkotkę w kolanie, przez co wypadł do końca sezonu. Czy mogło stać się coś gorszego niż poważna kontuzja podstawowego stopera? Szczęście w nieszczęściu, że nie doszło do tego na przykład w marcu, kiedy kadra byłaby już zamknięta. Teraz przynajmniej można na bieżąco reagować, choć w przypadku Stali lepsze byłoby słowo „trzeba”. Bo nawet gdyby nie ten feralny uraz, jakieś posiłki defensywne wypadałoby sprowadzić.
Na środku obrony Stali do dyspozycji Leszka Ojrzyńskiego jeszcze niedawno byli:
- Bozhidar Chorbadzhiyski (sprowadzony w październiku, całkiem przyzwoity stoper)
- Kamil Kościelny (pewniak do pierwszego składu przez całą rundę jesienną, u Ojrzyńskiego grał jako prawy wahadłowy)
- Mateusz Żyro (w systemie z trójką obrońców grał jako ten środkowy)
- Wojciech Błyszko (tylko trzy razy zagrał w Ekstraklasie. Z konieczności. Nie wyszło to najlepiej)
- Adrian Skrzyniak (19-latek tylko z jednym występem w I lidze w barwach Stali)
Wyjmujemy więc Kościelnego i okazuje się, że Stal ma tylko dwóch środkowych obrońców, którzy są sprawdzeni na poziomie Ekstraklasy i wiadomo, że jako-tako dadzą radę. Nabijanie pistoletów w ofensywie to jedno, ale zabezpieczanie bramki (a to nie szło mielczanom najlepiej) też nie może zostać zlekceważone, bo dojdzie do tego, że powstanie nam w rundzie wiosennej drugie Zagłębie Sosnowiec. A jak ich przygoda w pierwszym sezonie w Ekstraklasie się zakończyła, każdy raczej wie.
A Jonathana de Amo akurat w Mielcu bardzo dobrze znają. W sezonie 2018/2019 był podstawowym obrońcą w I lidze w zespole Artura Skowronka. Awansu nie udało się wtedy wywalczyć, więc Hiszpan odszedł do bogatszej Bruk-Bet Termaliki, która też miała ambicje, by wrócić do Ekstraklasy. Pierwszy sezon po transferze był nieudany zarówno dla piłkarza, jak i dla klubu - porażka w półfinale baraży z Wartą. Ale miniona runda? Inna bajka. Niekwestionowany lider z 10 punktami przewagi, tylko osiem straconych bramek, a de Amo częścią dobrze zbudowanej całości.
Powiedzmy sobie szczerze – czy lepszą opcją awaryjną jest 31-letni znajomy piłkarz napędzony dobrymi wynikami i znający polskie realia, czy 30-letni Słowak do odbudowania, który ostatni mecz rozegrał w czerwcu ubiegłego roku? Podajemy skrajny przykład, ale często takie sytuacje miały i wciąż mają miejsce, teraz przynajmniej ryzyko wtopy jest zminimalizowane, a sam transfer na papierze wygląda logicznie.
Kto się z tego transferu cieszy poza kibicami Stali Mielec? Najpewniej Jarosław Kołakowski, który upiekł dwie pieczenie na jednym ogniu. Osłabił głównego faworyta do bezpośredniego awansu do Ekstraklasy (choć nie sądzimy, by to cokolwiek zmieniło w tej kwestii) oraz zgarnął prowizję za transfer swojego zawodnika. Tak trzeba żyć! Choć raczej większą uciechę przyniesie mu Arka Gdynia na pudle na koniec rozgrywek i zrealizowanie celu powrotu do elity.
Tym niemniej, wracając do samej Stali – de Amo to czwarty w tym okienku transfer beniaminka i trzeci z kategorii „stary znajomy”. On i Kolew już w przeszłości grali w Mielcu, a Macieja Jankowskiego żadnemu obserwatorowi polskich boisk przedstawiać nie trzeba. Jak się sprawdzi ta quasi-patriotyczna taktyka? Jeśli skończy się na tych wspomnianych ruchach, będziemy sceptyczni, ale nie na tyle, by wyrokować od razu spadek. Wszak Leszek Ojrzyński ma szczęście, że są w tym sezonie drużyny znacznie słabsze niż Stal.