Autor zdjęcia: Adam Starszynski / PressFocus
Łopienski: Czekaliśmy aż w głowie przeskoczy Zielińskiemu, a niespodziewanie przeszkoczyło Bońkowi [KOMENTARZ]
Jerzy Brzęczek jest ponoć bardzo rozżalony zwolnieniem z roli selekcjonera reprezentacji Polski. Powinien jednak być zachwycony, że udało mu się w tej pracy wytrzymać aż 2,5 roku.
W końcu ta dziwna kadencja została przerwana, a sposób w jaki tego dokonano idealnie podsumowuje jej charakter. Jerzy Brzęczek został następcą Adama Nawałki ponieważ miał wyjątkowy błysk w oczach i dobrze gadane, brakowało jedynie wyników i pozytywnych referencji z poprzednich miejsc pracy. Nowy selekcjoner zamiast skupić się na swojej robocie i tym budować PR, wykładał się na najprostszych rzeczach. Wspomnimy tylko słynne:
- „Krystian, próbuj”
- Biografię Domagalik i „Kazimierz Górski swoich czasów”
- Zadowolenie po przerżniętych meczach
- Film „Niekochani”
- Zielińskiego i jego słynne „coś mu musi przeskoczyć w głowie”
Brzęczka próbowało bronić wiele osób, na czele ze Zbigniewem Bońkiem i dziennikarzami sympatyzującymi z trenerem i otoczeniem PZPN-u, ale jego wybronić się nie dało. Tutaj słynna Chyłka czy Harvey Specter z serialu „Suits” polegliby z kretesem, bo wujek Jakuba Błaszczykowskiego w ogóle nie powinien obejmować tej posady.
Sam początkowo wierzyłem, że może powtórzyć się sytuacja z Adamem Nawałką i trener, który nieźle sobie radził w piłce klubowej da radę również na najbardziej eksponowanym stanowisku w tym kraju. Jak większość ludzi z całego środowiska łudziłem się, że prezes Boniek znowu wyciągnął królika z kapelusza. Po 2,5-roku okazało się, że jedyne co wyciągnął to zepsutą rybę, która z każdym kolejnym zgrupowaniem zaczęła mocniej cuchnąć.
Brzęczek jest pierwszym selekcjonerem od ponad 40 lat i słynnej afery na Okęciu, który odchodzi z reprezentacji w okresie grudzień-styczeń, czyli w momencie kiedy właściwie jeszcze wszystko jest otwarte. Do tej pory najczęściej żegnaliśmy się z trenerami po wielkich turniejach lub (zwykle przegranych) eliminacjach, co również jasno dowodzi jak wielki błąd popełnił Boniek latem 2018 roku. I teraz, chociaż czasu do czerwcowego EURO jest niewiele, próbuje ratować co się da. Lepiej późno niż wcale.
Teraz naturalnie na prezesa PZPN posypią się gromy. Dlaczego w ogóle dopuścił do przedłużenia umowy? Skoro zwalnia dzisiaj, z jakiego powodu nie zrobił tego w listopadzie? I jeszcze te brawurowe obrony Brzęczka w mediach. Sternik polskiego futbolu na razie nie powiedział nic więcej niż te kilka słów dla Roberta Błońskiego z „Przeglądu Sportowego”:
„Skoro podjąłem decyzję o zwolnieniu Jurka, to jest to decyzja dobra i przemyślana. Przemyślałem pewne kwestie, popatrzyłem do przodu, co może się wydarzyć i uznałem, że trzeba postąpić właśnie w ten sposób. Szkoda mi Jurka, to dobry człowiek, ale nie było wyjścia. Jedziemy dalej. W kwestii następcy się w tym momencie nie wypowiem. Do czwartku, do godziny 15 nie powiem niczego więcej”.
Zaskakujące jest to, że Boniek przed wszystkimi ukrył decyzję o zwolnieniu Brzęczka, nie wiedzieli jego najbliżsi współpracownicy, według informacji Mateusza Borka nie wiedzieli również reprezentanci Polski. Prezes PZPN-u wziął na siebie tę decyzję, tak jak sam zdecydował się postawić na byłego trenera Wisły Płock. Śmiało można powiedzieć, że wszyscy ze świecami w ręku czekaliśmy aż pewnego dnia coś przestawi się w głowie Piotra Zielińskiego, a jak już się to dokonało, to również u Bońka zaświeciła się żarówka. Do tej pory uważałem legendę Juventusu i Romy za postać zbyt pewną siebie, niezdolną do publicznego przyznania się do winy, a prezes decyzją o zakończeniu współpracy właśnie to zrobił. Wziął na siebie pełną odpowiedzialność za wybór z 2018 roku.
Mniej istotny jest moment tej decyzji. Bez znaczenia jest również podobno wielki żal Brzęczka do prezesa za przerwanie jego pracy. Były opiekun biało-czerwonych powinien swojemu przełożonemu postawić w Truskolasach pomnik. Za to, że trenerowi z tak słabym CV dał w reprezentacji szansę, że bronił go niczym konstytucji w momencie największej fali krytyki, a zwolnił wtedy, kiedy jeszcze nic wielkiego nie przegrał. Boniek tym samym nie popsuł mu trenerskiego życiorysu, a dał dodatkową szansę na typowo polskie „gdybym ja nadal bym był selekcjonerem, to tych Hiszpanów byśmy załatwili”.
Istotne jest bowiem to, że w końcu taka decyzja zapadła. Dzisiaj bowiem ze świecą szukać w kraju osoby, która wierzyła w scenariusz, że z Brzęczkiem na kierownicy mielibyśmy zagwarantowany sukces na EURO. Nie po beznadziejnych meczach z Holandią, Włochami i mizernych eliminacjach. Nie po nieporozumieniach na linii liderzy-selekcjoner. Zdecydowana większość uważa za to, że ostatnie 2,5 roku było stracone dla tej grupy piłkarzy. A skalp Bońka jest jedynie próbą minimalizacją ryzyka totalnej katastrofy kolejnych sześciu miesięcy.