Autor zdjęcia: Patryk Zajega
Zwolnienie Brzęczka – jedyna słuszna decyzja. Tłumaczymy dlaczego!
Jak to mówi porzekadło – lepiej późnie niż wcale. Choć dobrze znacie nasze zdanie, Jerzy Brzęczek w ogóle nie powinien był zostać selekcjonerem. Dziś został zwolniony, a my postaramy się podsumować dlaczego nie wyobrażaliśmy sobie innego scenariusza.
1. WIECZNA BUDOWA
Reprezentacja Polski za kadencji Brzęczka – czyli przez 2,5 roku – była niczym Sagrada Familia. Czyli w ciągłej budowie. Ileż można? Zrozumielibyśmy to przez 6 miesięcy czy nawet cały jeden sezon, ale żeby po 2,5 roku, w przededniu arcyważnego dla reprezentacji Polski turnieju, wiedzieć o niej tyle co w dniu zatrudnienia selekcjonera… Serio, trudno się nie wzburzać. Mamy wrażenie, że Brzęczek po prostu przejechał przez cały ten okres na bazie tego, co wcześniej wynalazł dla Biało-czerwonych Nawałka. Żadnej ewolucji w obrębie tamtej filozofii gry, jedynie powolny regres, aż do momentu, gdy oczy bolały od patrzenia na naszych. Za niecałe pół roku mamy mistrzostwa Starego Kontynentu, mnóstwo pytań wobec drużyny Brzęczka, praktycznie żadnych odpowiedzi. A to przecież już powinny być ostatnie szlify, nie zaś desperackie poszukiwanie rozwiązań.
2. ŻADEN Z JEGO POMYSŁÓW NIE WYPALIŁ
To też nie tak, że Brzęczek pod kątem taktycznym wcale nie kombinował. Wręcz przeciwnie, braku chęci do eksperymentowania nie można mu zarzucić. Raczej w drugą stronę – czasem trzymał się jakiegoś swojego pomysłu absurdalnie kurczowo. Weźmy takiego Bereszyńskiego na lewej obronie. Pół dobrego meczu tam nie zagrał, a selekcjoner i tak go upychał obcą pozycję. Nieważne, iż sam piłkarz przyznawał publicznie, że nie lubi tam wystepować, czuje się źle i nie jest w stanie dać zespołowi odpowiedniej jakości. Niestety przykładów można wymienić więcej: wyciągniecie Klicha i marnowanie jego potencjału, który niewątpliwie posiada; ciągnięcie Recy za uszy; Zieliński na skrzydle; Szymański na skrzydle; gra w ogóle bez skrzydłowych. I wszystko to równie skuteczne jak szarżowanie z mieczami na czołgi.
3. BRAK STYLU
Jakie rzeczy bylibyście w stanie wymienić, gdybyśmy poprosili was o podanie cech charakterystycznych gry reprezentacji Polski? Wiecie, takie pozytywne, typu… „Dobrze bronimy, środkiem nic nie przechodzi” albo „potrafimy zapressować przeciwnika na śmierć”. Nic wam nie przychodzi do głowy? Spokojnie, nam też nie. Wymowne jak na – powtórzmy to – 2,5 roku pracy selekcjonera. Prawda jest taka, że polegaliśmy na indywidualnościach albo próbowaliśmy urodzić coś chaosu, a’la zwycięstwo z Austrią po golu Piątka po pinballu w polu karnym. Raz, drugi, trzeci taki mecz – okej, trudno, trzeba dać czas temu zespołowi, każdemu zdarza się dołek. Problem w tym, że mimo upływu czasu ta ekipa wcale nie wyglądała na zgraną. Gdyby nie jakiś rajd od czasu do czasu, stały fragment czy zwyczajny przypadek… Ach, nawet nie chcemy sobie wyobrażać gdzie ta kadra by dziś była.
4. FATALNY PR
Szczerze powiedziawszy nie jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, że po publikacji książki „W grze” autorstwa Małgorzaty Domagalik piłkarze nie toczyli srogiej beki z przełożonego. Niby mało profesjonalne, ale to wiekompomne dzieło to przecież tylko wierzchołek góry lodowej. Jerzy Brzęczek zamknął się w oblężonej twierdzy, wpuścił do niej nawet paru zawodników, ale jego riposty na ostrzał bywały co najwyżej zabawne. Po przegranych meczach wmawiał nam uparcie, że graliśmy lepiej niż wynik wskazuje, albo że zwyczajnie mamy słabszych zawodników niż przeciwnik, dlatego przegraliśmy. Wulkan ambicji. Do tego sporo wpadek typu „Krystian próbuj” czy palnięcie o tym, iż Zielińskiemu coś musi przeskoczyć w głowie. W filmie „Niekochani” natomiast w roli inspirującego przywódcy wypadł gorzej niż – o ironio – Kuba Błaszczykowski.
5. BRAK AMBICJI ODZWIERCIEDLONY W WYNIKACH
Wspomnieliśmy już o tym w poprzednim punkcie, ale wypada to chyba rozwinąć. Zobaczmy sobie na wyniki naszych orłów z drużynami na papierze mocniejszymi od nas:
1:1 z Włochami
2:3 z Portugalią
0:1 z Włochami
1:1 z Portugalią
0:1 z Holandią
0:0 z Włochami
0:2 z Włochami
1:2 z Holandią
0-3-4, w bramkach 5:11. Innymi słowy – praktycznie ani razu nie nawiązaliśmy walki jak równy z równym z kimś, kto teoretycznie wydaje się lepszy. Za kadencji Brzęczka nie potrafiliśmy postawić się tak jak niegdyś Niemcom, Szwajcarom czy Portugalii podczas ostatniego Euro. Zamiast tego nasz selekcjoner spuszczał głowę po kolejnych meczach i mówił, że nie ma się co dziwić, takie jest miejsce Polaków w szeregu. Nie pomyślał, że jednak warto byłoby się z tego szeregu wyrwać od czasu do czasu. Jeśli wygrywaliśmy, to tylko z tymi, z którymi wypadało wygrywać – Bośnia, Finlandia, Maceodnia, Izrael, Łotwa… Nie ma się czym chwalić.