Autor zdjęcia: gaziantepfk.org
Mieć takiego agenta, jakiego ma Sa Pinto. Marzenie każdego piłkarza
Jeśli ulubiona liga, to Ekstraklasa. Jeśli szlagier, to Wisła Płock – Podbeskidzie. Jeśli najmniej kompetentny sędzia, to Wojciech Myć. Jeśli najlepszy menadżer, to ten od Ricardo Sa Pinto. Przynajmniej z tą jedną kwestią nie da się dyskutować.
Wyobrażacie sobie co by się działo, gdyby agenci polskich piłkarzy mieli takie umiejętności negocjacyjne? Piłkarska rzeczywistość byłaby niesamowicie zabawna. W takim układzie Grzegorz Piesio spokojnie mógłby podpisać kontrakt z Broendby, Mateusz Kupczak dogadałby się z Bordeaux na trzyletnią umowę, a Milan Rundić zostałby podstawowym obrońcą europejskiego średniaka z potencjałem na awans do Ligi Europy. Cóż to byłaby za uczta.
Co prawda pewnie skończyłoby się na jednym meczu, kilku farfoclach, zesłaniu do rezerw i przedwczesnym rozwiązaniu kontraktu w połączeniu z ogromną odprawą, ale w sumie – czy w przypadku Ricardo Sa Pinto jest inaczej? Po odjęciu kwestii charakterystycznych dla piłkarzy, u Portugalczyka wygląda to bardzo podobnie. Z tym, że to nie jest jednorazowy wyskok, a najwidoczniej sposób na prowadzenie kariery.
Nie ma w niej przesadnej logiki. Przypomina trochę loterię szkolną, w której wszystkie losy wygrywają. Raz trafisz pluszaka, innym razem piłkę, a jak już naprawdę się poszczęści, to wypadnie papierek-niepytajka gwarantujący spokój ze strony nauczycieli na cały dzień. My to widzimy oczami wyobraźni. Po kolejnym zwolnieniu przychodzi menadżer do Sa Pinto z materiałowym woreczkiem w rękach. Nadszedł czas na dwuetapowe losowanie. Najpierw liga, czyli największa nerwówka. Byle nie żaden Azerbejdżan, czy Kosowo, bo przecież będzie wstyd. Co wychodzi? Turcja. - Fajnie, tam jeszcze nikogo nie wkurwiłem – myśli Sa Pinto. Po czym wyjmuje karteczkę z nazwą klubu: „Gaziantep FK”.
Były trener Legii na pewno nie nuci sobie w wolnych chwilach piosenki Budki Suflera „Znowu w życiu mi nie wyszło”. Jego ścieżka zawodowa w konkretnych zespołach, mimo że jest trwała niczym dobra forma Patryka Lipskiego, może być godna pozazdroszczenia. Ile razy trzeba się skonfliktować z klubem albo nie sprawdzić się sportowo, żeby zlecieć z trenerskiej karuzeli na w miarę poważnym poziomie europejskim? Nie wiemy, ale Ricardo Sa Pinto wygląda na takiego trenera, który usilnie chce to sprawdzić i być tym, który wyznaczy granicę, przełamie bariery. Czekamy z niecierpliwością.
Ale na razie się na to nie zanosi. Portugalczyk otrzymał 2,5-letni kontrakt w Gaziantep FK, czyli trzecim klubie ligi tureckiej. Na ten moment wyprzedzają ich tylko uznane marki – Besiktas i Fenerbache. Rozumiecie? Człowiek, który w Brazylii zdobył 15 punktów w 15 meczach, miał bilans 3-6-6 i został wyrzucony stamtąd po nieco ponad dwóch miesiącach, będzie teraz walczył o europejskie puchary. Ciągłe powodzenie Portugalczyka na rynku powinno być bardziej wartościową i silniej strzeżoną tajemnicą niż prawa autorskie angielskich telewizji do pokazywania Premier League.
Jedenasty klub Sá Pinto w ciągu ostatnich dziewięciu lat, mimo że w żadnym dotychczas nie wytrzymał dłużej niż rok. Gościu po Legii trenował Bragę, Vasco da Gamę, a teraz padło na Gaziantep, majętny klub, trzeci w tabeli ligi 🇹🇷
— Kamil Rogólski (@K_Rogolski) January 20, 2021
Jak on to robi.
Jedenasty klub w karierze, ósmy kraj, w żadnym z nich nie zasiedział się nawet przez rok, a nadal na tapecie w poważnym futbolu. Fenomen socjologiczny. Jeśli jest jakiś przepis na serum wymazujące pamięć pracodawcy, to chcielibyśmy je poznać (oczywiście tylko z ciekawości). Nie da się w sposób logiczny wyjaśnić tych przeskoków z kwiatka na kwiatek, jakie wykonuje Sa Pinto. Vasco da Gama było już trzecim klubem, w którym były trener Legii wytrzymał maksymalnie trzy miesiące. Albo w którym to z nim wytrzymano maksymalnie trzy miesiące – tak będzie bardziej adekwatnie.
Kogo nam szkoda? Po pierwsze klubu, który najwyraźniej nie wie w co się pakuje, a po drugie naszego rodzynka Pawła Olkowskiego, który w Gaziantepie jest od sezonu 2019/2020, ale dopiero od listopada ubiegłego roku stał się podstawowym zawodnikiem. Szkoda by było, gdyby Ricardo Sa Pinto tam przyszedł i wszystko nagle z miejsca przewrócił do góry nogami. A że jest do tego zdolny, udowadniał już wielokrotnie.