Autor zdjęcia: faktor.ba
Bojan Nastić na drodze do Białegostoku. Kogo dokładnie bierze Jaga?
Wszystko wskazuje na to, że po kilkutygodniowym targach Jagiellonia Białystok kupi w końcu lewego obrońcę. Wybór padł na Bojana Nasticia. Czy Bośniak rozwiąże problemy klubu z Podlasia z obsadą lewej strony defensywy? Taki scenariusz jest całkiem prawdopodobny, ale przesadne zachwyty nie są wskazane.
Opowieść o Nasticiu trzeba zacząć od wydarzeń z sierpnia 2015 roku. Polskie media łączyły go wówczas z Legią Warszawa, transfer wydawał się być naprawdę blisko, ale finalnie upadł. Szał w polskim internecie robiły wówczas zdjęcia, które jasno sugerowały, że Bośniak ma zeza, a to raczej nie pomaga grać w piłkę. - Działacze Vojvodiny prosili nas, abyśmy poczekali do ostatniego meczu w eliminacjach Ligi Europy. Przychyliliśmy się do tej prośby. Nastić zagrał katastrofalnie i został zdjęty z boiska. Nastąpiła kryzysowa sytuacja z obydwu stron, dlatego zdecydowaliśmy się na Stojana Vranjesa. Henning Berg też nie był do Nasticia przekonany – tak rezygnację z zawodnika w rozmowie z „Przeglądem Sportowym” tłumaczył Bogusław Leśnodorski.
Patrząc na późniejsze losy zawodnika, wada wzroku nie okazała się tak straszna, jak ją malowano. Po nieudanym transferze do Legii Nastić został w Vojvodinie Nowy Sad, w której stawiał pierwsze poważne kroki w karierze. „Vosa” w 2008 roku wyciągnęła go z lokalnego zespołu z jego rodzinnej Vlasienicy leżącej w Republice Serbskiej, jednej z dwóch - obok Federacji Bośni i Hercegowiny - części składowych suwerennej Bośni i Hercegowiny. Aby zrozumieć tę skomplikowaną układankę, trzeba cofnąć się do roku 1995 i Układu w Dayton. To właśnie w tym amerykańskim mieście prowadzono rokowania, które poskutkowały podpisaniem porozumienia pokojowego i zakończeniem wojny domowej w Bośni i Hercegowinie. Aneks 4 układu zawierał bośniacką konstytucję, a na jego podstawie kraj został podzielony na dwie niemal równe części i autonomiczny dystrykt Brcko podlegający władzy centralnej. Do dziś oba podmioty posiadają oddzielny rząd, parlament i niezależność w sprawach wewnętrznych. W rękach centrali leży wyłącznie polityka międzynarodowa, celna i monetarna.
Skąd ten krótki rys ustrojowy? Nastić, jak to często bywa w przypadku zawodników z Bałkanów, w pewnym momencie swojego życia musiał zmierzyć się z niełatwym wyzwaniem - określeniem własnej przynależności. Z jednej strony, urodził się na terenie niezawisłego kraju, z drugiej - ten niezawisły kraj tworzy etniczna mozaika, w której Serbowie mieszają się z Bośniakami, a obie części składowe to w zasadzie oddzielne byty. Jak w takich warunkach, kiedy sercem i duszą targają sprzeczności, wybrać reprezentację, dla której chce się grać?
Nastić początkowo występował w młodzieżowych drużynach Serbii, do których z Vojvodiny miał bliżej niż do bośniackich. Później jednak przyszedł czas na refleksję i zmianę decyzji. - Z serbską młodzieżówką byłem nawet na mistrzostwach Europy, fajne doświadczenie. Kiedy jednak przeszedłem do Genku, nie dostawałem więcej powołań. Do tego coś w środku podpowiadało mi, że powinienem reprezentować swój kraj. A mój kraj to Bośnia, skąd pochodzi cała moja rodzina. Dlatego, gdy pojawiło się zainteresowanie ze strony trenerów kadry narodowej Bośni, nie miałem żadnych wątpliwości. Od razu się zgodziłem, zmieniłem swoje piłkarskie obywatelstwo i do dziś ani razu tego nie żałowałem. Mam tę drużynę w sercu - mówił na łamach białoruskiej gazety „Pressball”.
W drużynie narodowej nowy zawodnik Jagi do tej pory nie zrobił kariery. Poważną szansę dostał wyłącznie w meczach towarzyskich. W tych o stawkę na boisku pojawił się tylko raz - w 2019 roku zagrał nieco ponad kwadrans w spotkaniu z Włochami w ramach eliminacji do Mistrzostw Europy. Meczów w narodowych barwach być może miałby więcej, gdyby nie problemy z regularną grą, z którymi zmagał od sezonu 16/17. Vojvodinę zamienił wówczas na Genk, w którym ambitnie walczył o miejsce w składzie, ale koniec końców przeskok okazał się za duży. - Nastić zawsze był ambitny i dużo biegający, ale miał za małą jakość piłkarską do gry w Genku - w ten sposób Bośniaka dla 2x45 charakteryzował niedawno Mariusz Moński, ekspert od belgijskiej piłki.
Czy to oznacza, że Nastić całkowicie przepadł w Genku? Ano właśnie, nie do końca. W sezonie 16/17 uzbierał 19 występów, spędzając na boisku ponad 1400 minut. W kolejnych rozgrywkach zaliczył 22 mecze, co przełożyło się na 1880 minut gry. Sęk w tym, że Bośniak funkcjonował w nieregularnym rytmie. Dostał jedną szansę, później drugą, trzecią i wypadał ze składu na kilka tygodni. W rozmowie z „Pressballem” Nastić w dość zawiły sposób przedstawił, że faktycznie nie dojeżdżał w kwestii umiejętności, ale przywołał też inne czynniki, przez które nie poradził sobie w zespole „niebiesko-białych”. - Do Belgii przeniosłem się tuż przed startem nowego sezonu. Od razu wskoczyłem na karuzelę, musiałem szybko przywyknąć do nowej rzeczywistości. Inni partnerzy na boisku, dużo lepsza liga, inny styl gry, a ty musisz od razu występować w oficjalnych meczach… To nie jest łatwe. Później doszło kilka kontuzji i kolejne przestoje. W międzyczasie zmieniali się trenerzy, zdarzało się, że nie było dla mnie miejsca w składzie. W końcu wysłano mnie na wypożyczenie do Oostende i tam wiodło mi się lepiej.
Tymczasowa zmiana pracodawcy faktycznie przyniosła dobry skutek. Dla Oostende zagrał 12 razy, prawie zawsze od deski do deski. Zaliczył dwie asysty, strzelił gola, pomógł uratować się przed spadkiem. Wydawało się, że wreszcie znalazł dla siebie idealne miejsce. Po sezonie Nastić miał nadzieję, że transfer tymczasowy uda się zamienić w definitywny, taka też była wola nowego klubu, ale na przeszkodzie stanęły pieniądze. Jeśli wierzyć samemu zawodnikowi, Genk wyskoczył z kwotą, która zdecydowanie przerastała możliwości Oostedne. Dla Nasticia oznaczało to powrót do klubu, w którym - jak usłyszał na wejściu - nikt już na niego nie liczył.
Początek sezonu 18/19 był dla Bośniaka wyjątkowo trudny. Pomarzyć mógł nawet nie tyle o grze, co o miejscu wśród rezerwowych. Felice Mazzu, ówczesny trener Genku, postępował dokładnie tak, jak zapowiedział. Nastać był konsekwentnie pomijany, aż w końcu zaczął publicznie domagać się transferu. - Nie zamierzam siedzieć i czekać, czy klub coś wymyśli. W moim interesie jest, żeby odejść gdziekolwiek, żeby znów dostać powołanie do reprezentacji. Poza tym jestem w Belgii już trzy lata, myślę, że nadszedł czas, aby poszukać poważniejszych wyzwań. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Finał delikatnych przepychanek w mediach był taki, że Genk poszedł na ustępstwa i zgodził się rozwiązać kontrakt za porozumieniem stron. Ale zanim do tego doszło, do gry wkroczył agent Nasticia odpowiedzialny za poszukiwanie szumnie zapowiadanych „poważniejszych wyzwań”. Pierwsze przymiarki? Bristol City, jako zastępstwo za kontuzjowanego Jay’a Dasilvę. Dalej było jeszcze lepiej, bo na horyzoncie pojawiła się rzekoma oferta z Besiktasu. Agent zawodnika miał nawet latać do Anglii i Turcji na negocjacje, jednak wszystko na próżno. Trudno powiedzieć, czym właściwie zajmował się podczas tych podróży. Przypuszczalnie niczym spektakularnym, skoro w pewnym momencie Nastić wypowiedział łączącą ich umowę. Dopiero wtedy udało mu się dogadać z Genkiem i w końcu znaleźć nowy klub. Na Białorusi.
- Bez cienia przesady mogę stwierdzić, że BATE uratowało moją karierę - tymi słowami w maju ubiegłego roku Nastić podsumował swoją sytuację. Z jednej strony, mimo wszystko uderzył w trochę zbyt dramatyczne tony, z drugiej - bez praktyki meczowej i zdany tylko na siebie po wystawieniu przez agenta, faktycznie znalazł się w nieciekawym położeniu. Oferta z ligi białoruskiej pewnie nie była tą, na którą czekał, ale nie mógł wybrzydzać. Poza tym nie chodziło przecież o pierwszy lepszy klubik, tylko o BATE Borysów, markę z niższej półki niż Genk, ale bez wątpienia rozpoznawalną w Europie. - W trakcie kariery nie raz musiałem podejmować niełatwe decyzje. Właściwie to różnego rodzaju trudności prześladują mnie przez całe życie, dlatego zawsze jestem na nie gotowy. Do tego na wszystko staram się patrzeć pozytywnie. Tę sytuację też postrzegam w ten sposób: w końcu udało mi się znaleźć klub - mówił w białoruskich mediach.
Pierwsze miesiące po podpisaniu umowy Nastić spędził na samych treningach. Zadecydowały o tym względy formalne, czyli brak możliwości zgłoszenia nowego zawodnika w trakcie sezonu. Bośniak zdecydował się jednak od razu przenieść do Borysowa, by lepiej poznać zespół i szybciej zaaklimatyzować się w nowym miejscu. Pomagał mu w tym Aleksander Filipović, z którym znał się z serbskiej młodzieżówki, i z którym miał rywalizować o miejsce na lewej obronie. Do gry wrócił w sezonie 2020 (na Białorusi gra się systemem - wiosna-jesień - przyp. red.), który finalnie okazał się najlepszym w jego karierze.
Nastić w barwach BATE pokazał się z bardzo dobrej strony, choć początki miał takie sobie. Borysowczanie zaczęli sezon od dwóch porażek z przeciętnymi rywalami, które lewy obrońca w jednym z wywiadów skwitował słowami o braku motywacji i odpowiedniej agresji. Nie trzeba było długo czekać, aby w obroty na łamach prasy wziął go Anatolij Bajdaczny, były trener reprezentacji Białorusi. - Jakiej motywacji oni potrzebują? Nic z tego nie rozumiem! Piłkarze BATE zaliczają się do najlepiej zarabiającej grupy ludzi w całym kraju. Ten klub to lider naszej sceny piłkarskiej. Jak mogą grać bez motywacji? Jeśli jej nie masz, to kończ karierę. Idź robić jako trener albo ktokolwiek inny - komentował na łamach „Sport-Expressu”.
Co więcej, niefortunne wypowiedzi Nasticia nie skończyły się na tej o braku motywacji. W tym samym czasie piłkarz porozmawiał też ze szwajcarskim serwisem blick.ch o sytuacji z koronawirusem na Białorusi. I cóż, raczej nie były to przemyślane słowa. Nastić stwierdził, że oni, piłkarze, to tak naprawdę najmniejsze trybiki w maszynie i nie mają nic do gadania, muszą grać, bo tak im kazano, a poza tym, kiedy wjeżdżał na Białoruś, widział izolatki dla chorych poustawianie pod lasem. Skończyło się na przeprosinach, w których zapewniał, że został źle zrozumiany, a sytuacja w kraju tak naprawdę jest odlotowa. Nic tylko grać w piłkę!
Dziwnym zrządzeniem losu BATE właśnie po tej wypowiedzi wskoczyło na właściwy poziom, a Nastić był jedną z wyróżniających się postaci. Na uwagę zasługuje przede wszystkim dwucyfrowa liczba asyst. Bośniak dziesięciokrotnie otwierał kolegom drogę do bramki, potrafił celnie dośrodkować i z akcji, i ze stałego fragmentu gry, kilkukrotnie trafił też do jedenastki kolejki. W nagrodę znalazł się w najlepszej drużynie sezonu tygodnika „Pressball”. - Po kilku zapoznawczych kolejkach Nastić przyswoił ligowe wymagania i stał się jednym z tych piłkarzy, których nie ściąga się z boiska - napisano w uzasadnieniu.
Wyróżnienia indywidualne smakowałyby pewnie jeszcze lepiej, gdyby w parze z nimi szły sukcesy drużynowe. Celem na sezon było mistrzostwo, które klub z Borysowa stracił w ostatniej kolejce. Zdobyty wcześniej Puchar Białorusi w tym świetle był tylko nagrodą pocieszenia. Po sezonie w Borysowie postawiono na twardy reset. Klub jakiś czas temu pożegnał się ze starymi liderami, transfer Nasticia, który ma za sobą świetny sezon, od dawna jest wyłącznie kwestią czasu.
Oczywiście Bośniak nie jest piłkarzem zbudowanych z samych zalet, co tłumaczy jego białorusko-polskie wojaże. Obok atutów takich, jak umiejętne podłączanie się do akcji ofensywnych czy celność dośrodkowań, ma także kilka wad, które szczególnie mocno uwydatniają się w defensywie. Na Białorusi panuje przekonanie, że w bronieniu dostępu do bramki jest co najwyżej średni. W poprzednim sezonie, w niezbyt wymagającej lidze, braki mógł zamaskować asystami. Na wyższym poziomie, czyli w przypadku Nasticia w Belgii, było o to dużo trudniej. Skoro jednak Ekstraklasie znacznie bliżej do ligi białoruskiej niż belgijskiej, to Bośniakowi warto dać szansę. Tym bardziej że w ostatnich tygodniach sporo było wokół niego pozytywnego szumu. Zainteresowanie Crvenej Zvezdy czy Rostowa, który miał nawet negocjować z BATE transfer Nasticia, to całkiem efektowna laurka.