Autor zdjęcia: dac1904.sk
Defensywna karuzela Wisły zatrzymana. Tylko czy na odpowiednim piłkarzu?
Tima Halla już z nami w Ekstraklasie nie ma, ale za to jest inny środkowy obrońca, który we wtorek podpisał kontrakt z Wisłą Kraków. Souleymane Kone, bo to o nim mowa, przyszedł do Polski z II ligi belgijskiej, w której – jak by to ująć – nie został gwiazdą.
Zimowe okienko w wykonaniu Wisły Kraków jest niezmiernie ciekawe. Nie imponujące – po prostu ciekawe. Przed świętami odszedł Rafał Janicki, żeby w jego miejsce, w pierwszej połowie stycznia, mógł przyjść Tim Hall. 22 stycznia odszedł zatem drugi obrońca Lukas Klemenz, ale tego samego dnia Piotr Koźmiński poinformował, że nowy zawodnik Białej Gwiazdy zaraz może być już byłym. I tak kilka dni później, po ostrej wymianie (nie)uprzejmości w mediach między trenerem a menadżerem zawodnika, Halla w klubie już nie było. Nie minęły nawet 24 godziny, a krakowianie pozyskali w jego miejsce kolejnego środkowego obrońcę.
Który ostatni mecz rozegrał 11 stycznia.
2020 roku.
W II lidze belgijskiej.
Klub chyba zdaje sobie z tego sprawę, dlatego nie okazuje mu większego zaufania zważywszy, że wiąże się z nim jedynie półroczną umową. Nie zrozumcie nas źle, chcielibyśmy patrzeć na ten transfer z pokerową twarzą, niewzruszoną powagą i szczerym przekonaniem, że Souleymane Kone okaże się solidnym wzmocnieniem środka obrony Wisły Kraków. Ale jak na razie jedyną przesłanką, by tak sądzić jest fakt, że o 24-latka zabiegał trener Peter Hyballa, który współpracował z nim w Dunajskiej Stredzie w sezonie 2018/2019. Wówczas klub został wicemistrzem Słowacji, a w europejskich pucharach wyeliminował między innymi Cracovię Michała Probierza. Choć to w tej historii ma akurat najmniejsze znaczenie.
- Mamy za sobą fantastyczny sezon, w którym zajęliśmy drugie miejsce w lidze, co jest historycznym sukcesem klubu. Jestem również zadowolony z własnej pozycji, ponieważ rozegrałem sporo meczów, w których pomogłem drużynie. Rozwinęliśmy się i możemy być zadowoleni. Nowy trener dokonał wielu zmian, ale udało nam się dostosować do jego stylu gry, efektem czego jest właśnie drugie miejsce. Wszyscy są szczęśliwi, łącznie z fanami, a to jest najważniejsze – mówił Kone oficjalnej stronie klubu w maju 2019 roku.
🖊️ https://t.co/S72fxCpWgd pic.twitter.com/53X69fZ90i
— Wisła Kraków (@WislaKrakowSA) January 26, 2021
Zdajemy sobie sprawę, że trener zapewne ma swoją wizję, zna danego zawodnika, ufa mu i generalnie nie wyciągnął go z czterech liter. Ale wydaje nam się – choć może to naiwne myślenie – że przydatność i formę zawodnika powinno się oceniać w dużej mierze na podstawie ostatnich występów. Może i obywatel Wybrzeża Kości Słoniowej dobrze prezentował się na Słowacji, ale od kiedy odszedł z klubu, przez 1,5 roku rozegrał 462 minuty na drugim poziomie rozgrywkowym w Belgii. W tym ani razu nie wyszedł na boisko od stycznia 2020 roku – przypominamy raz jeszcze.
Do tego dodajmy, że dobiega już końca okres przygotowawczy, podczas którego Peter Hyballa intensywnie pracował z Wisłą nad aspektami motoryczno-kondycyjnymi, których nie da się nadrobić ot tak. Ale dobra, nie będziemy tylko zrzędzić i pastwić się nad chłopakiem, bo nie o to chodzi, może faktycznie ma on w sobie coś, czego akurat my nie widzimy? Poza parametrami fizycznymi – gość mierzy 192 cm wzrostu – musi mieć przecież inne zalety. No chyba że wzięto go na wariackich papierach zakładając, że „jakoś to będzie”, gdy okazało się, że Tim Hall w Krakowie nie zostanie na dłużej.
Nie wiemy, tak czy siak CV Konego nie wygląda okazale. Wiadomo, nie oczekiwaliśmy gruszek na wierzbie od piłkarza, który ma 24 lata, ale mimo wszystko można wyciągnąć jakieś wnioski. Iworyjczyk dwa sezony spędził w Araracie Erywań, po czym przeniósł się do szwedzkiego Djurgardens IF. Kibicom Lecha od tej nazwy zapewne zapaliła się lampka, wszak właśnie z tego klubu przeniósł się do Poznania Jesper Karlstroem, kapitan tamtej drużyny i jej ostoja w ostatnim sezonie. Kone takiego szczęścia (albo raczej takich umiejętności) nie miał. Jeśli grał, to w zespołach młodzieżowych – do pierwszego składu nigdy się nie przebił. Co najwyżej sporadycznie zasiadał na ławce rezerwowych.
Co więcej, gdy poszedł na wypożyczenie do wspomnianej wyżej Dunajskiej Stredy, przez pierwsze pół roku zagrał tylko 45 minut. Dopiero latem 2018 roku, gdy Hyballa został trenerem, nowy nabytek Wisły pojawiał się na boisku regularnie. Ale zanim wkomponował się do drużyny, też musiało minąć trochę czasu. Pierwszy raz od sezonu 2015/2016 był wówczas podstawowym piłkarzem jakiejś seniorskiej drużyny.
Co też nie musi być wyznacznikiem przydatności. Razem z 24-latkiem w Dunajskiej Stredzie grali Tomas Huk, czy Kristopher Vida, który był wtedy najlepszym strzelcem drużyny oraz czwartym najskuteczniejszym zawodnikiem całej ligi słowackiej (11 goli i 5 asyst), a w Piaście kompletnie się nie sprawdził i jest raczej kulą u nogi. Tak samo Erik Pacinda, który w Stredzie też ustrzelił kilka bramek, w Koronie Kielce świetnie wtopił się w tłum bezproduktywnych piłkarzy, a teraz znowu kopie na Słowacji.
Oczywiście liga słowacka to nie jest jedynie zbiór szrotu, bo poza wymienioną dwójką, czy Tomasem Vestenickym, który w barwach Nitry w sezonie 2018/2019 nastukał 7 bramek, a w Cracovii nie wyróżnia się niczym, znamy również kogoś takiego, jak Dejan Drazić. W tym samym okresie w Slovanie Bratysława zaliczył 7 bramek i 7 asyst, rok później wcale mu tak dobrze nie szło, a przyszedł do Zagłębia i okazał się kozakiem. Nie ma reguły, chodzi po prostu o to, żeby wizja gry piłkarza X w podstawowym składzie wicemistrza Słowacji nie działała zbytnio optymistycznie na wyobraźnię polskiego kibica. Zwłaszcza jeśli mamy do porównania też inne sezony i inne rozgrywki, które w przypadku Souleymana Kone były raczej odstępstwem od słowackiego epizodu.
Jeśli Iworyjczyk przegra rywalizację z Adim Mehremiciem i Serafinem Szotą, to przynajmniej będzie wiadomo, że nasze obawy były słuszne. Choć byśmy tego nie chcieli, bo po tym, jak Rafał Janicki przez długi czas sabotował defensywę Wisły, jest nam jej zwyczajnie szkoda.