Autor zdjęcia: Rafal Rusek / PressFocus
Minęły dopiero trzy dni, a Ekstraklasa już szokuje na potęgę
Mimo że tegoroczna przerwa zimowa była najkrótszą w historii Ekstraklasy, to zdążyliśmy zatęsknić za ligą. Oj zdążyliśmy i po trzech dniach przypomnieliśmy sobie dlaczego. Nie ma niczego piękniejszego niż festiwal zdarzeń niespodziewanych.
Ale nie możemy pominąć tego, że kolejkę rozpoczęliśmy rytualnym jękiem zawodu w piątek o 18:00. Bo jak to tak, polska liga bez paździerza na dobry początek, byśmy nie mogli napisać na Twittere, że – jak to fajnie ujął Jakub Olkiewicz – stęskniliśmy się za tęsknotą za Ekstraklasą? Prześmiewcze narzekanie po długim wyczekiwaniu jest już równie istotną tradycją, co dzielenie się opłatkiem, czy święcenie jaj na Wielkanoc. Ale że w cenie będą nie tyle pozytywne zaskoczenia, co między innymi szokujące przemiany? Aż takimi optymistami nie byliśmy. Wydarzało się w zasadzie wszystko, czego byśmy się nie spodziewali. Do kolekcji brakuje tylko dzisiejszego hat-tricka Aleksandara Kolewa. Jeśli to też stanie się faktem, kończmy sezon. Widzielibyśmy już dosłownie wszystko.
Dymisyjny chaos
Podanie się do dymisji przez Michała Probierza spadło jak grom z jasnego nieba. Sama decyzja była szokująca po pierwsze dlatego, że podjęta po pierwszym meczu w rundzie wiosennej, a po drugie – bo jeszcze kilka dni wcześniej trener wypowiadał się w mediach w takim tonie, jakby planował z Cracovią kolejne miesiące pracy. Ale wiadomo, mogło się wydarzyć coś niespodziewanego, mógł to być impuls spowodowany wypaleniem i jesteśmy ostatnimi, którzy tę decyzję Probierza by krytykowali zwłaszcza po tym, jak ją argumentował na konferencji prasowej po meczu z Wartą.
Największą groteską nie jest jednak sam fakt dymisji, a jej okoliczności. Jeszcze tego samego dnia Michał Probierz powiedział „Przeglądowi Sportowemu”: „Nie cofnę decyzji, a jutro wyjeżdżam”. Z kolei wczoraj WP poinformowała, że prezes Janusz Filipiak nie przyjął dymisji, więc Probierz pozostanie trenerem Cracovii. Cyrk na kółkach. Tym większy, że „Pasy” schowały głowę w piasek i o decyzji trenera do tej pory nie poinformowały żadnym przekaźnikiem – ani na mediach społecznościowych, ani na swojej stronie internetowej. Cisza jak makiem zasiał. Za informatorów robił oficjalny profil Warty Poznań na Twitterze, który przekazał słowa trenera do publicznej wiadomości.
Moglibyśmy przypuszczać, że słowa Michała Probierza to blef, byłby do tego zdolny. Ale takiego obrotu spraw się nie spodziewaliśmy.
Ofensywny Hyballa
Wieść o nieprzyjęciu dymisji była tylko deserem niedzielnych absurdów w Ekstraklasie. Co to był za dzień, a szczególnie w Krakowie... Po drugiej stronie Błoń Wisła Kraków grała z Piastem Gliwice. Wisła, która z siedmiu ostatnich meczów Ekstraklasy wygrała jeden. Wisła, która jest najgorszą drużyną w lidze w spotkaniach domowych – do wczoraj wygrała jeden mecz (z Podbeskidziem), a przegrała sześć i miała tylko trzy punkty na koncie. Wisła, która tylko dwa razy w tym sezonie strzeliła przynajmniej trzy bramki – z Podbeskidziem i Stalą.
Ta Wisła strzeliła wczoraj trzy bramki Piastowi. Piastowi, który nie przegrał żadnego z ostatnich ośmiu oficjalnych meczów.
Strzeliła w 20 minut.
I przegrała.
Wyglądała niczym buldożer, ale jeszcze przed końcem pierwszej połowy spuchła. Farfocla puścił Michał Buchalik, po przerwie koncert żenady dał Krzysztof Jakubik dyktując karnego dla Piasta i cały gegenpressing Petera Hyballi wziął w łeb.
Narodziny Vidy
To znaczy, bądźmy precyzyjni. W pełni wziął w łeb dopiero w 94. minucie, kiedy do bramki Michała Buchalika trafił Kristopher Vida. Nie, nie musicie zakładać okularów, właśnie tego Vidę mamy na myśli.
Bardziej upokorzyć „Białą Gwiazdę” mógłby chyba tylko gol z przewrotki Patryka Lipskiego w ostatniej akcji meczu. Serio, tak jak na początku spotkania trochę nam opadła szczęka, tak pod koniec nie zamykała się ze śmiechu. Gość, który nie rozegrał w tym sezonie pół dobrego meczu, a ogólnie w barwach Piasta przyzwoite jego występy można policzyć na palach jednej ręki (i jeszcze trochę palców zostanie) w 38 minut oddał dwa celne strzały na bramkę Wisły (w tym wspomniany gol), a do tego w jednej z akcji obił poprzeczkę. Wcale byśmy się nie zdziwili, gdyby Waldemar Fornalik łapał się wczoraj za głowę w stylu Pepa Guardioli po pięciu golach Lewandowskiego.
Filar Podbeskidzia
Gdyby po rundzie jesiennej ktoś napisał książkę pod tytułem „Filary obrony Podbeskidzia”, powinna ona się składać wyłącznie z czystych kartek, a w księgarniach lawirować między kategorią football fiction, a komedią z elementami dramatu. Tym większe było nasze zdziwko, gdy Rafał Janicki wyglądał w meczu z Legią, jak prawdziwy szef defensywy. Zawsze sądziliśmy, że to oksymoron, a wczoraj się okazało, że w takim Podbeskidziu były obrońca – o ironio – Wisły Kraków nawet gole potrafi strzelać! Do tego InStat przyznał mu najwyższy Index ze wszystkich zawodników (317).
Może przedstawimy to dobitniej. Obrońca, który od 3,5 roku jest bezustannym pośmiewiskiem i obiektem kpin, przyszedł do drużyny, która straciła po 14 kolejkach najwięcej goli (38) od czasów GKS-u Katowice z sezonu 2004/2005. Do drużyny, która w trwających rozgrywkach tylko raz zachowała czyste konto, dwa razy wygrała mecz i zajmuje ostatnie miejsce w tabeli. I ten obrońca strzelił gola, sprawił, że Podbeskidzie wygrało, zachowało czyste konto, a to wszystko w meczu z mistrzem Polski.
#AkcjaMeczu #PODLEG
— TS Podbeskidzie S.A. (@TSP_SA) January 31, 2021
Danielak🚩➡ Roginić🅰➡ Janicki⚽
Tak się ogrywa Mistrza Polski! pic.twitter.com/UwU5eK4PoS
Aż boimy się pomyśleć, co jeszcze nas czeka w najbliższych tygodniach...