Autor zdjęcia: Piotr Matusewicz / PressFocus
Z jedną rzeczą w tym sezonie Piotr Stokowiec ma szczęście - przynajmniej nikt go nie wygwiżdże...
Jeśli istnieje w Ekstraklasie jakiś klub, którego kibice nie powinni narzekać na fakt, że obecnie nie mogą przychodzić na trybuny na mecze, jest to Lechia. Drużyna Piotra Stokowca, delikatnie rzecz ujmując, swoich fanów nie rozpieszcza.
No, nie rozpieszczałaby, gdyby dało się przyjść na mecz. Tylko w sumie po co gdańszczanie mieliby to robić, skoro istnieje dokładnie 62,5% szansy na to, że ich ulubiona drużyna nie zwycięży w najbliższym spotkaniu? Zerknęliśmy sobie na portal ekstrastats.pl, aby zobaczyć gdzie w tabeli byłaby ta ekipa, gdyby do puli wliczały się jedynie mecze domowe i wynik jest co najmniej niepokojący.
11. Lechia – 9 pkt.
12. Stal – 9 pkt.
13. Wisła Płock – 8 pkt.
14. Warta – 7 pkt.
15. Piast – 6 pkt.
16. Wisła Kraków – 3 pkt.
Niby do dramatu daleko, a z drugiej strony jesteśmy w stanie sobie wyobrazić, że w ciągu paru najbliższych kolejek ten bilans jeszcze się zmieni na niekorzyść Lechii. Ba, może to się stać nawet dzisiaj, jeśli nie zatriumfuje w starciu z Wartą. Pocieszenie? Akurat w tym sezonie podopieczni Stokowca z beniaminkami radzą sobie nieźle, na nich wszak uzbierali 2/3 swojego domowego dorobku. Oba mecze – 4:2 ze Stalą i 4:0 z Podbeskidziem – to zresztą były najjaśniejsze momenty Biało-zielonych w bieżącym sezonie. Poznaniaków natomiast pokonała w pierwszej kolejce na wyjeździe.
Prawdę mówiąc jednak w tych rozgrywkach Lechia zaledwie raz postawiła się mocniejszemu przeciwnikowi niż tym z dolnych rejonów tabeli – w 9. kolejce pokonała Śląsk 3:2. O dziwo akurat u siebie.
– Wpływ na takie wyniki u siebie ma właśnie brak kibiców na trybunach, którzy stanowili nasze realne wzmocnienie. Brakuje nam ich wsparcia – paradoksalnie twierdzi sam Stokowiec, cytowany przez portal lechia.net. Bez urazy trenerze, ale brzmi to jak dość łatwa wymówka, podczas gdy prawdziwe źródło zaistniałego problemu leży zupełnie gdzie indziej. Nie zamierzamy zgadywać gdzie dokładnie, bo byłyby to wyłącznie domysły oraz spekulacje. Natomiast prawda jest taka, że powyższe tłumaczenie po prostu trudno „kupić” będąc kibicem. Ot, populizm.
Jakimś pocieszeniem może być fakt, iż Lechia w poruszanym przez nas temacie funkcjonuje mniej więcej w cyklu dwuletnim. To znaczy mamy do czynienia z sinusoidą. Raz jest super i wyjazd do Trójmiasta nikomu nie jawi się jako świetna wycieczka. Innym razem natomiast rywale radzą tam sobie z taką łatwością, że równie dobrze mogliby opalać się podczas meczów, a i tak by zdobywali punkty.
Trzeba jednak przyznać, iż ten schemat to w sumie mecz obosieczny. Z jednej strony pokazuje bowiem, że Lechią w sumie stać na to, by mieszać w Ekstraklasie. Z drugiej – czemu w takim razie tego nie robi? Z trzeciej – o jakiejkolwiek ciągłości projektu w takiej sytuacji nie może być mowy. I to pomimo faktu, że na przestrzeni tych lat kręgosłup zespołu zmienił się nieznacznie. Owszem, odszedł Łukasik, Augustyn czy Mladenović, ale nadal są w ekipie Fila, Nalepa, Kuciak, Kubicki, Paixao i – chcąc lub nie – Makowski. To nie tak, że co roku Stokowiec musiał budować zupełnie od nowa. Jakkolwiek spojrzeć, pewien argument na obronę mu odchodzi.
Ciekawe, że akurat teraz pojawiają się coraż śmielsze głosy, że być może w tym zespole już wyczerpała się pewna formuła i maksimum możliwości Lechii to właśnie takie rokroczne wahania. Pytanie, czy wciąż nie są lepsze, gdy co drugi rok jednak wbijasz na podium, gdybyś co sezon miał zajmować miejsca 5-6. Niby też równo, niby stabilnie, niby wysoko, lecz czy byłoby to satysfakcjonujące? Niekoniecznie.
Pewne jest jedno – akurat teraz, gdy Biało-zieloni radzą sobie co najwyżej przeciętnie, kibice nie mogą przyjść, więc przynajmniej nikt nie wygwizda jego i zespołu. A z kanapy narzekań nie słychać.