Autor zdjęcia: Adam Starszynski
Łodzianie z defensywą na ekstraklasowym poziomie, ale żaden to komplement. ŁKS 2:3 Legia (PP)
Wyjazdy Legii na ziemię łódzką w ramach Pucharu Polski nie były ostatnio pokazem siły, a raczej próbą nerwów dla kibiców. Dzisiaj – nie inaczej. Zastanawiamy się, jaki los by czekał mistrzów Polski, gdyby nie defensywa ŁKS-u i niezawodny Tomas Pekhart…
- Gdybyśmy o którymś pierwszoligowcu napisali, że ma defensywę na ekstraklasowym poziomie, to dla zdecydowanej większości klubów byłby to komplement. W przypadku ŁKS-u co najwyżej prztyczek w nos. Oczywiście – przyjechała Legia, mistrz Polski, ale to nie powinno być wytłumaczenie na wszystko. Po pierwsze dlatego, że podopieczni Czesława Michniewicza wyszli w okrojonym składzie – bez Pekharta, Wszołka, czy Luquinhasa od pierwszej minuty. Po drugie – ŁKS aspiruje do awansu i musi liczyć się z tym, że jeśli uda mu się ta sztuka, dużo łatwiej w przyszłym sezonei nie będzie. I po trzecie – błędy, które podopieczni Wojciecha Stawowego popełniali były po prostu szkolne.
Oczywiście, brawa dla Sobocińskiego za bramkę, ale po drugiej stronie boiska nie było tak kolorowo. Arkadiusz Malarz za krótkimi wybiciami prokurował akcje Legii, Maciej Wolski źle podał do tyłu, z czego poszła pierwsza bramka, Maciej Dąbrowski jak był, tak dalej jest elektryczny, Dominguez poszedł na raz przy akcji Luquinhasa i gonił go truchcikiem, a nawet Rygaardowi zdarzyło się stracić piłkę tuż za własnym polem karnym. Współczujemy kibicom ŁKS-u, bo bardzo prawdopodobne, że pojawiły się dziś u nich nieprzyjemne flashbacki sprzed roku.
- Jednak różnica między ŁKS-em a Legią jest taka, że ci pierwsi uchronili się przed rozstrzygnięciem tego meczu w pierwszej połowie głównie dzięki nieskuteczności Legii, z kolei ci drudzy, jak już mieli okazję popełnić jakąś gafę, skrzętnie z niej korzystali. I to właśnie na tym bazował ŁKS. Fatalne ustawienie przy rzucie rożnym? Znalazł się rosły Sobociński. Miszta wypluł z rąk piłkę, której nie miał prawa wypluć? No to w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie pojawił się Piotr Janczukowicz. Różnica była też taka, że Michniewicz miał kim straszyć z ławki i to wykorzystał (Pekhart, Luquinhas – 2 gole i asysta), a Stawowy? Chyba liczył, że uda się przez pół godziny dowieźć remis do końca i potem „się zobaczy”. Tak przynajmniej sugeruje moment przeprowadzenia pierwszej zmiany – 85. minuta. Cóż, przeliczył się.
- Ale na widowisko i wyrównaną walkę to nie mieliśmy prawa narzekać. Co zresztą w łódzkich wojażach Legii w Pucharze Polski nie jest niczym nadzwyczajnym. Wcześniejsze dwa wyjazdy na Widzew w 2019 (2:3) i w 2020 roku (0:1) też nie należały do milusińskich, mimo że ostatecznie dały awans. Dzisiaj? Nie dość, że niektóre błędy w obronie były skandaliczne, a sędzia momentami strasznie nie ogarniał, to jeszcze niektórzy piłkarze poczuli się zbyt frywolnie. Tu kopnięcie w tyłek Dąbrowskiego, tam atak wyprostowaną nogą w kolano Luquinhasa… Ludzie, czerwień aż dawała po oczach, również z ławki, bo na trybuny wyleciał także jeden z członków sztabu Wojciecha Stawowego. Na następny raz nieśmiało prosilibyśmy jednak o niedodawanie takiej pikanterii do i tak już obfitującego w emocje spotkania.
Po prostu nie warto, o czym Legia zapewne się przekona w następnej rundzie, gdy nie będzie mogła skorzystać z Pekharta. Całe szczęście, że sfaulowany przez Pirulo Luquinhas nie będzie musiał się o tym przekonać lecząc poważny uraz.
ŁKS 2:3 Legia Warszawa (1:1)
0:1 – 14’ Slisz (asysta Lopes)
1:1 – 42’ Sobociński (asysta Pirulo)
1:2 – 49’ Luquinhas
2:2 – 56’ Janczukowicz
3:2 – 82’ Pekhart (Luquinhas)
ŁKS: Malarz – Wolski, Dąbrowski, Sobociński, Marciniak – Tosik – Pirulo, Dominguez, Rygaard, Trąbka (85’ Sekulski) – Janczukowicz.
Legia: Miszta – Jędrzejczyk, Wieteska, Hołownia – Juranović, Slisz, Kapustka, Mladenović – Skibicki (46’ Luquinhas), Lopes, Cholewiak (60’ Pekhart).
Sędzia: Tomasz Wajda.
Żółte kartki: Dąbrowski, Tosik, Pirulo – Lopes.
Czerwona kartka: Pekhart – Pirulo.