Autor zdjęcia: Rafał Oleksiewicz / PressFocus
Radosław Sobolewski, czyli krótkoterminowy pogromca kryzysów
Radosław Sobolewski przetrwał już tyle kryzysów w Wiśle Płock, że nie sposób przewidzieć, który kolejny może skończyć się zwolnieniem. Ale nam się to podoba, bo jak na razie z każdego zdołał wyjść. „Nafciarze” może i nie grają pięknie, ale z drugiej strony nie cierpią na permanentną niedolę. A to już coś znaczy.
Gwoli ścisłości – nie uważamy, że Sobolewski to wybitny trener i cudotwórca, mimo że potencjał kadrowy płocczan na tę drugą opcję by wskazywał. Chodzi nam o to, że już kilkukrotnie albo znalazł się pod toporem, albo były przesłanki ku temu, by się pod nim znalazł, a za każdym razem udało mu się przetrwać. Szczególnie w naszych realiach nie jest to oczywiste, o czym zresztą przekonaliśmy się już w tym sezonie. Przykłady Krzysztofa Bredego i Dariusza Skrzypczaka dobitnie to pokazują.
W listopadzie pojawiły się pogłoski mówiące o tym, że krzesełko trenera Wisły Płock robi się gorące. Pisał o tym między innymi Piotr Kamieniecki na sport.tvp.pl po kompromitującej porażce 2:5 w Białymstoku. Ba, tydzień później z klubu odszedł Marek Jóźwiak, ówczesny dyrektor sportowy. Za którym co prawda nikt nie zapłakał, ale też który twierdzi, że to dzięki niemu Radosław Sobolewski został na stanowisku. Tak to tłumaczył w „Weszłopolskich” na Kanale Sportowym:
Ale to nie rozumiemy. Pan odchodzi, żeby Sobolewski został?
Oczywiście, taka była decyzja zarządu. Jeżeli ktoś mi mówi, że musimy zrobić roszady po meczu z Cracovią, jakieś ultimatum w sztabie, to ja się na to nie godzę. Odpowiadam za tego trenera i sztab, ja ich polecałem i zatrudniałem, miasto płaci im pieniądze. Ci ludzie naprawdę ciężko pracują. Są gotowi do pracy, są w klubie 24 godziny na dobę. Jeśli więc ktoś ma inne zdanie w tej kwestii, to może dokonać takich a nie innych ruchów. Trenerzy zostali i bardzo się z tego cieszę, bo wyjdą ze wszystkiego obronną ręką. Mnie w klubie nie ma, takie jest życie. Trzeba się do tego przyzwyczaić i przyjąć na klatę.
A po laniu od Jagiellonii była jeszcze porażka z Cracovią, remis z Pogonią i porażka z Górnikiem. Wisła Płock od początku sezonu wygrała tylko dwa spotkania, a jej seria bez zwycięstwa trwała 6 meczów. I to nie jest nasz jedyny zarzut do tamtej Wisły. Na nią przecież nie dało się w ogóle patrzeć. Gdyby te straty punktów wynikały z braku szczęścia, goli traconych w ostatnich minutach, czy z mocarności ich rywali, to ok, bylibyśmy w stanie to przełknąć. Ale to był antyfutbol w czystej postaci. Doszło nawet do tego, że w redakcji padł pomysł, by karą dla dziennikarza było robienie pomeczówki ze spotkania Wisły Płock. A jeśli nie oglądaliście wtedy poczynań „Nafciarzy”, to wiedzcie, że to wcale nie byle jaka kara.
7 grudnia podopieczni Radosława Sobolewskiego przegrali z Górnikiem. Była to 12. kolejka, po której Wisła zajmowała 13. pozycję w lidze z 10 punktami na koncie. Miała punkt przewagi od ostatnią Stalą i przedostatnim Podbeskidziem. Jednym słowem – wstyd. I tym większy szacunek dla władz Wisły, że trenera nie zwolniły, bo ten po raz kolejny udowadnia, że potrafi kryzys przezwyciężyć. Może i Wisła nie gra najpiękniejszej piłki na świecie, ale zdobywa punkty. I to masowo – czterech zwycięstw z rzędu nie odniósł w tym sezonie nikt poza Górnikiem Zabrze (na samym początku rozgrywek) i właśnie Wisłą Płock. Nikt, ani Raków, ani Legia. Co rzecz jasna nie umniejsza żadnemu z tych klubów, wszak ważniejsza jest regularność od jednego wystrzału, ale pokazuje jednocześnie, że Radosław Sobolewski nie wypalił się po świetnym początku jego przygody w Płocku.
Wtedy – w sierpniu 2019 roku – wygrał 9 z 11 kolejnych spotkań, dzięki czemu Wisła pierwszy raz w historii zasiadła na fotelu lidera Ekstraklasy. Nie na długo, ale zasiadła. Dobry start jest punktem wspólnym, jeśli chodzi o poprzednich dwóch trenerów.
Kibu Vicunia – 3 zwycięstwa i 2 remisy w pierwszych 5 meczach, w tym zmiażdżenie Śląska 3:0 oraz pogrom Olimpii Grudziądz w Pucharze Polski (7:2)
Leszek Ojrzyński – 4 zwycięstwa z rzędu od momentu objęcia posady
Różnica była taka, że obaj długo nie piastowali tego stanowiska, oczywiście z różnych powodów. Hiszpana zwolniono pięć miesięcy później – przez ten czas wygrał tylko raz. Z kolei Leszek Ojrzyński po trzech miesiącach odszedł z klubu ze względów osobistych, jednak również – od czasu wspomnianej serii – wyniki Wisły się znacznie pogorszyły. „Nafciarze” wygrali jeszcze tylko w przedostatniej kolejne sezonu. A następne rozgrywki zaczęli bardzo słabo.
Praca Sobolwskiego w Płocku jest sinusoidą. Najpierw była wspomniana seria, która dała pozycję lidera, ale potem był już spektakularny zjazd. W 20 meczach Wisła wygrała tylko dwa razy – z Piastem na koniec roku i z Arką, która potem spadła z Ekstraklasy. Podopieczni Sobolewskiego, mimo że byli wysoko, zlecieli do dolnej ósemki, w której udało się w pewnym momencie złapać stabilność, wygrać cztery mecze z rzędu i spokojnie utrzymać w lidze. Ale ten sezon zaczął się równie cienko pod względem zarówno punktowym, jak i stylowym, o czym już zresztą pisaliśmy wyżej.
W każdym razie – trener Wisły Płock ma za sobą wzloty aż do niebios i spektakularne upadki. Mimo to nadal trwa na stanowisku, a przypomnijmy, że Wisła jest pierwszym klubem w karierze, który "Sobol" samodzielnie prowadzi. Jeśli zaległe spotkanie ze Stalą Mielec odbyłoby się w tym tygodniu i płocczanie by je wygrali, to doskoczyliby w tabeli do Śląska Wrocław, a ich strata do Rakowa wynosiłaby 3 punkty. Trzy punkty.
To świadczy też o niebywałym spłaszczeniu tabeli Ekstraklasy, ale nie można powiedzieć, że inne kluby odwaliły robotę za Wisłę. Jej też należą się słowa uznania, ale z zastrzeżeniem, że tym razem fala wznosząca powinna trwać trochę dłużej, a na pewno bardziej się zrównać z ewentualnym następnym kryzysem.