Autor zdjęcia: Rafal Rusek / PressFocus
MICHAŁ ŚWIERCZEWSKI dla 2x45: Gdyby nie Raków, X-Kom byłby większy i miałbym poukładane życie rodzinne. Ale spełniam marzenia!
Przy wyjściu z siedziby X-Komu zamieniliśmy dwa słowa z jednym z pracowników firmy. – Ile gadaliście? Cholera, o naszej firmie i branży nigdy nie rozmawia tak długo i ochoczo co o Rakowie! – powiedział o Michale Świerczewskim. Faktycznie, właściciel częstochowskiego klubu sprawiał wrażeie, jakby mógł o nim mówić przez całą dobę. My spędziliśmy z nim ponad godzinę i zdecydowanie był to wartościowo spędzony czas!
Po co mu Raków? Czy w polskiej piłce da się zaplanować wynik? Na co pójdą pieniądze ze sprzedaży Piątkowskiego? Która podjęta decyzja była dla niego najtrudniejszą? Dlaczego ostatnio znacznie bardziej się denerwuje? Jak na jego zaangażowaniu w Raków straciły X-Kom i rodzina? Czy wiąże duże nadzieje w związku z modernizacją stadionu? Czy rzeczywiście kontaktował się z Aleksiejem Szpilewskim? Jak ocenia współpracę z Markiem Śledziem, Łukaszem Piworowiczem, Pawłem Tomczykiem i Dominikiem Ebebenge? Za co przyznałby nagrody swoim pracownikom? Dlaczego Ekstraklasa okazała się łatwiejsza niż myślał?
Zapraszamy do lektury!
***
Może to głupie pytanie, ale... Po co panu Raków?
Chodzi o realizację moich marzeń z młodości oraz tych obecnych. Do tego czuję w sobie potrzebę rywalizacji i to są dwa główne czynniki. Na pewno nie jest moją ambicją, aby zarabiać na klubie. Nie czuję takiej potrzeby. Dochodzi jeszcze chęć wywiązania się obietnicy. W dawnych czasach, kiedy byłem wyłącznie kibicem klubu i akurat spadaliśmy z Ekstraklasy, powiedziałem sam sobie, że za jakiś czas osobiście wprowadzę go do niej ponownie.
Ile miał pan wtedy lat?
Około 21!
Odważna deklaracja, nawet jeśli stawiał ją pan przed samym sobą.
Wiele osób pewnie składa sobie podobne, ale niewiele z nich wychodzi. Przecież u mnie też mogło być tak samo.
Pytam, ponieważ wspominał pan, że w futbolu najbardziej kręci pana jego nieprzewidywalność. Zawsze zdawało mi się, iż poważni biznesmeni ponad wszystko cenią sobie właśnie przewidywalność.
Nieprzewidywalność jest krótkoterminowa, mówimy tutaj w kontekście tego, co może wydarzyć się na przykład w najbliższym meczu. W dalszej perspektywie wiele da się zaprogramować. Rezultaty sportowe są pochodną odpowiedniego planu i ciężkiej pracy. Oczywiście po drodze mogą wydarzyć się różne rzeczy, dlatego trzeba pozostawać elastycznym i w razie potrzeby dokonywać kosmetyki.
Pokazały to nawet ostatnie kolejki.
Owszem. Składowych na ostateczny sukces jest mnóstwo. Z drugiej strony właśnie dlatego, kiedy już coś osiągniesz, potencjalny sukces jest znacznie bardziej przyjemny, niż w przypadku firmy, gdzie wystarczy tylko dobry plan, odpowiednia ilość środków oraz ludzi i idziesz do przodu.
Ja im dłużej obserwuję Ekstraklasę, tym bardziej mam wrażenie, że formę większości drużyn dałoby się losować jak w totolotku. Okej, są pewne prawidła, jak na przykład to, iż zespół X nie potrafi punktować na wyjazdach, ale generalnie nie wygląda to tak, jakby ktoś faktycznie cokolwiek zaplanował. Dobre czy złe wyniki to pochodne dobrych lub złych okoliczności...
Z czego ta przypadkowość wynika? Po prostu jakość pracy w poszczególnych klubach jest na nieodpowiednim poziomie. Gdyby był pan szewcem, robił buty i nie miał powtarzalności w swej pracy, to analogicznie nie miałby pan dobrej pozycji na rynku obuwniczym. Jedna para byłaby świetna, druga krzywa, trzecia znów dobra, czwarta nieudana... Można byłoby zwątpić w pana umiejętności. Moim zdaniem tak samo to działa w przypadku polskiej piłki. W klubach nam wszystkim często brakuje pewnych kompetencji i potem to właśnie tak losowo wygląda.
Mówił pan też, że nie chce zarabiać na Rakowie. Pytanie, czy to w ogóle możliwe, by na polskim klubie piłkarskim jakkolwiek zarabiać?
Oczywiście! Trzeba mieć tylko odpowiedni plan. Na pewno trudniej mi byłoby zarabiać na Rakowie niż na Legii, Lechu czy Lechii. Jedyne co się liczy to pomysł. Ja nie chcę się bogacić na Rakowie, lecz wręcz przeciwnie, inwestuję w niego, aby się rozwijał. Próbujemy też działać tak, aby w przyszłości wygenerować zysk, który później zostanie zainwestowany w rozwój klubu. Nie ukrywam, my jeszcze dokładamy do interesu. Plan był taki, abyśmy zaczęli minimalizować stratę dopiero od sezonu 2021/22 stopniowo przez kilka najbliższych lat. Natomiast jeżeli uzyskamy dobry wynik sportowy na koniec obecnych rozgrywek, czyli skończymy gdzieś w czubie tabeli, to może się okazać, że nasz wynik finansowy będzie znacznie bardziej optymistyczny niż pierwotnie zakładaliśmy. Czyli że zaczniemy wychodzić z naszych długów wcześniej niż planowaliśmy.
W wywiadzie sprzed 6-7 lat mówił pan, że pracujecie w kilkuletnich cyklach. Na przykład zakładacie sobie jakiś plan na X lat i dążycie do jego realizacji w tych określonych ramach. Nadal tak to u was działa?
Działamy w cyklach 5-letnich. Akurat ten sezon jest takim podsumowującym i w zależności od tego co się wydarzy na jego koniec, będziemy w stanie lepiej zaplanować kolejne 5 lat. Jasne, dałoby się to uczynić już teraz, lecz znając ostateczny rezultat aktualnych rozgrywek będziemy mogli to zrobić ze znacznie większą dokładnością.
Sportowo co by ten plan zakładał? Tylko proszę nie mówić o grze w Lidze Mistrzów, bo ludzie uznają pana za wariata jak niegdyś Wojciecha Stawowego.
Chcielibyśmy na stałe dołączyć do grona pięciu najlepszych zespołów w Ekstraklasie, by regularnie bić się o możliwość gry w eliminacjach do pucharów. Powiedzmy, że celem byłoby, aby w trakcie 5 sezonów chociaż 2 razy zakwalifikować się do międzynarodowych rozgrywek.
Mówił pan w jednym z wywiadów, że lubi pan podejmować ryzykowne decyzje...
Użyłem złego słowa. Chodziło mi raczej o to, iż nie boję się podejmować trudnych decyzji. Ryzyko wkalkulowuję zawsze. Nie decyduję o różnych rzeczach na podstawie kaprysów. Biorę pod uwagę różne zagrożenia. Z boku pewne decyzje, jakich dokonuję, oczywiście mogą wydawać się ryzykowne, natomiast w gruncie rzeczy wszystko zostaje wcześniej dokładnie przemyślane. Mam dość dobrze opanowane zarządzanie ryzykiem.
Potrafi pan podać jakiś konkretny przykład takiej trudnej decyzji? Ja mam jeden typ, ale najpierw chciałbym poznać pana perspektywę.
Dla mnie zupełnie nowym i dziwnym doświadczeniem było odrzucenie dużej oferty za jakiegoś zawodnika. Myślę oczywiście o Kamilu Piątkowskim. Już ta pierwsza była na przyzwoitym poziomie, ponieważ mówimy o 3 milionach euro. Gdybyśmy budżetowo już teraz wychodzili na plus, to odrzucilibyśmy ją bez większego wahania. Takie decyzje podejmuje się jednak tym trudniej, jeżeli akurat budżet na dany sezon nie do końca ci się spina. Koniec końców później dostaliśmy jeszcze lepszą propozycję za Kamila, więc odrzucenie poprzedniej okazało się słuszne.
Poza tym na pewno zwalnianie ludzie nie jest łatwe. Historycznie najtrudniejsze decyzje personalne, hmm... Chyba te z samego początku, gdy trzeba było podziękować jakiemuś trenerowi lub zawodnikowi za współpracę. Na przykład rozstanie z Jerzym Brzęczkiem nie było dla mnie łatwe.
A z drugiej strony czy wtedy właśnie nie jest najłatwiej się z kimś pożegnać? Po latach współpracy jednak zżywa się człowiek z drugą osobą i potem w grę zaczynają wchodzić sentymenty.
Na pewno wtedy przychodzi to obu stronom z bólem serca, ale do rozwoju czasem potrzebne są zmiany, tego się nie da ominąć. Rzeczywiście człowiek się przyzwyczaja do funkcjonowania w określonej grupie osób. Zakładam jednak, że piłkarze, trenerzy czy działacze mają świadomość jak działa nasza branża i nie obrażają się na jej specyfikę.
Moim typem na pana najtrudniejszą decyzję było to okienko, kiedy za jednym zamachem wymieniliście około 20 zawodników. Szaleństwo!
Owszem, ale wtedy nie widzieliśmy innej drogi, niż mocno przebudować skład. Bez tego nie poszlibyśmy do przodu tak szybko. Cóż, niektórzy z tych zawodników to rzeczywiście byli świetni ludzie, lecz niekoniecznie świetni piłkarze.
Wróćmy jeszcze do kwestii transferu Piątkowskiego. Zainkasowaliście za niego sporą kwotę...
Nie nie, dopiero zainkasujemy! Jeszcze nic nie wpłynęło. Dostaniemy pieniądze w dwóch ratach - w lipcu oraz w styczniu kolejnego roku.
Okej, w takim razie zainkasujecie 6 milionów euro, a może jeszcze więcej, dopiero w przyszłości. Jak na Ekstraklasę to spora kwota. W Polsce zawsze się ładnie mówi o reinwestowaniu takich kwot, tylko później różnie to wychodzi w praktyce. Na co Raków zamierza przeznaczyć te pieniądze?
Spożytkujemy je głównie na spłatę zobowiązań. Trzeba zasypać dziurę. ale uspokoję od razu wszystkich kibiców - plan zakładał jej powstanie i jak już wcześniej wspomniałem rozpoczęcie spłacania jej dopiero od przyszłego sezonu. Przewidywaliśmy, iż dopiero wtedy zaczniemy generować zyski. Może jednak wyjść tak, że dzięki temu transferowi już pod koniec obecnego sezonu będziemy bliscy zera. Wygląda jednak na to, że optymistyczny scenariusz, jaki zakładałem, zrealizuje się szybciej niż myślałem.
Jedno z moich pytań miało brzmieć, czy nie szkoda było panu pieniędzy na Raków, ale skoro podkreśla pan, że robi to z pasji, zahaczę o temat inaczej - czy nie bał się pan włożenia w niego tylu pieniędzy?
Tak, oczywiście bałem się, chociaż zakładałem jednocześnie, że po drodze do tego momentu, w którym jesteśmy teraz, spotkają nas znacznie większe trudności finansowe. W gruncie rzeczy zaskoczyłem się pozytywnie, chociaż też trzeba postawić sprawę jasno - wydatnie pomogła nam historia z Kamilem Piątkowskim i to za ile sprzedaliśmy go do Salzburga.
Zapytałem też dlatego, że wielokrotnie słyszałem o historiach - zwłaszcza że pochodzę z Łodzi - gdzie jakiś sponsor planował zaangażować się we wsparcie ŁKS-u lub Widzewa, aczkolwiek ostatecznie wycofywał się, argumentując: "A w sumie po co mi to? Żeby mi ktoś później rodzinę straszył albo opony przebijał?"
Trzeba potrafić odpowiednio rozmawiać i komunikować się z całym środowiskiem kibicowskim. Przede wszystkim należy zrobić wszystko, aby w ich oczach być wiarygodnym. Nie są to proste sprawy.
Z boku patrząc, pewnie faktycznie prowadziłbym znacznie bardziej szczęśliwe i poukładane życie rodzinne, zapewne firmy, które prowadzę, również byłyby większe. Ostatecznie w życiu chodzi również o to, aby przeżywać je na własnych warunkach i realizować marzenia. Na pewno bez piłki byłoby mi zdecydowanie prościej. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy jak piłka wciąga. Zabiera dużą część życia, zjada czas, który można byłoby poświęcić bliskim albo na inne inicjatywy. Nie dziwię się zatem, że spora część biznesmenów rezygnuje. Łatwo utonąć w nurcie tej rwącej rzeki. Ja jednak wiedziałem na co się piszę. Nie ma co demonizować.
Nie ma pan wyrzutów sumienia względem bliskich?
Jasne, że tak. Cały ten czas, który oddaję Rakowowi pośrednio cierpią relacje z dziećmi czy partnerką. Na przykład okres wakacyjny zbiega się z letnim okienkiem transferowym i czasem wychodzi tak, że dużą część urlopu wiszę na telefonie.
Dopinał pan jakiś transfer leżąc na plaży?
Niejednokrotnie zdarzały mi się takie historie. Jeszcze kilka lat temu sam przecież odpowiadałem za tego typu kwestie. Od dłuższego czasu jest tak, że wyjeżdżamy z rodziną mniej więcej na przełomie czerwca i lipca. Teraz, kiedy gramy w Ekstraklasie, więcej transferów jest już dopiętych wcześniej, jednak w czasach 2. ligi wiele było realizowanych w tym wakacyjnym okresie.
A propos tego wielopoziomowego zaangażowania - na Twitterze znalazłem fotkę z jakiegoś meczu, które podpisał pan: "Zdjęcie z obserwacji naszego najlepszego transferu".
Chodziło mi wówczas o trenera Papszuna!
Aaa, widzi pan! To ja się niepotrzebnie rozglądałem za Petraskiem!
Świt Nowy Dwór Mazowiecki mierzył się w Lechią Tomaszów. Przed rozmową z trenerem, na którą umówiliśmy się w sobotę, w piątek udałem się na mecz jego zespołu, aby obejrzeć na żywo prowdzoną przez niego drużynę. Chciałem w ten sposób sprawdzić, czy trener Papszun będzie wiernie opisywał boiskowe wydarzenia, czy jednak spróbuje "upudrować" występ ówczesnych podopiecznych.
Podchwytliwe!
Myślę, że Marek Papszun do dziś nie zdawał sobie sprawy z faktu, iż byłem wtedy na trybunach i sprawdzałem go w taki sposób.
Czy dzisiaj już pan może powiedzieć skąd pomysł na postawienie akurat na tego szkoleniowca?
Niestety, obiecałem, że powiem to w studio Canal Plus, kiedy tam zagoszczę.
Muszę pracę zmienić w takim razie... (śmiech). A póki co wróćmy do X-Komu. Rozmawiałem sobie kiedyś z kolegą w kontekście Cracovii i rzucił on takie zdanie: "A myślisz, że Comarch byłby dziś tak znaną firmą, gdyby nie Cracovia?" Pan z kolei stwierdził, iż X-Kom urósłby znacznie bardziej, jeśli nie zainwestowałby pan w Raków. To ciekawy dysonans.
To wynika z faktu, że Raków mocno mnie odciągnął do spraw firmy. Piłka bardzo mnie zaabsorbowała, przez co ucierpiało moje codzienne zaangażowanie w firmę. Siłą rzeczy z tego powodu X-Kom rozwijał się nieco wolniej, niż gdybym wszystkie moje siły rzucił na ten pokład. Gdyby nie klub sportowy, X-Kom byłby co najmniej dwu-, trzykrotnie większym przedsiębiorstwem.
X-Kom pana znudził?
Nie o to chodzi! Po prostu prowadzenie go jest też zdecydowanie łatwiejsze niż zrobienie czegoś naprawdę dużego w piłce nożnej, która zawsze była moją pasją.
Zawsze podkreślał pan, że prowadzi Raków ze względu na frajdę jaką to panu sprawia. Teraz, kiedy jesteście już na najwyższym poziomie rozgrywkowym i zaczęliśmy rywlizować o te najwyższe laury, nadal to tak u pana wygląda, czy nastąpiła jednak zmiana podejścia?
Znacznie bardziej denerwuję się przed kolejnymi meczami. Pojawił się większy niepokój, większy stres. Odbjia się to trochę na moim zdrowiu. Z drugiej strony okazało się, iż udane funkcjonowanie w Ekstraklasie wcale nie jest tak trudne jak to początkowo wyglądało z perspektywy niższych lig i moich wcześniejszych doświadczeń.
A propos większego denerowania się - ma pan jeszcze swoją świnkę skarbonkę?
Pamiętam! Wrzucałem do niej pieniądze za każde przekleństwo, jakie rzuciłem będąc w firmie (śmiech). Z czasem udało mi się to ograniczyć i dzisiaj świnka na pewno nie byłaby tak pełna jak w dawnych czasach.
Mam dość. Wyprowadzam się 😉 Mój cały firmowy dorobek to 2 opakowania i świnka skarbonka z opłatami za przeklinanie 🐷💰😀 pic.twitter.com/NAhq978e7I
— Michał Świerczewski (@MichalS1978) April 13, 2018
Co w ogóle sprawiło, że postanowił pan zainwestować w Raków?
Jako sponsorowi nie podobało mi się, że przed podjęciem decyzji zawsze musze skonsultować się z gronem osób - Jerzym Brzęczkiem, Krzysztofem Kołaczykiem i innymi. To strasznie wydłużało i opóźniało decyzje. W końcu stwierdziłem, iż w ten sposób pewnego poziomu nie przeskoczymy i muszą nastąpić zmiany, żeby Raków coś w piłce osiągnął. Tkwiliśmy w miejscu i nie mogliśmy zrobić kroku naprzód. Po co angażować się w coś, co nie ma perspektywy rozwoju? To był taki moment, że albo chciałem wziąć to w całości na moje barki, albo odciąć się całkowicie.
To jeśli w ciągu najbliższych 5 lat nie awansujecie do fazy grupowej Ligi Europy nie znudzi się panu prowadzenie Rakowa?
Nie wiem, tego nigdy nie można określić ze stuprocentową pewnością. Trudno mi się postawić w tej sytuacji. Do takiej decyzji musiałoby mnie skłonić wiele czynników, na przykład jakieś poważne sprawy rodzinne lub zdrowotne. Nie mam pojęcia jak zachowałbym się w momencie ewentualnego kryzysu.
W jakich aspektach funkcjonowania Raków ma jeszcze największe rezerwy?
We wszystkich z wyjątkiem funkcjonowania pionu sportowego. Myślę teraz o tym jak działa pierwsza drużyna, akademia oraz nasz dział skautingu. Aby rozwijać się bardziej dynamicznie w innych aspektach musimy najpierw odpowiednio wzmocnić nasze kadry, na przykład z działu marketingu.
Wiążecie duże nadzieje w kwestiach marketingowych z tematem modernizacji stadionu?
Bardzo niewielkie z racji tego, że on ma zostać jedynie przystosowany tak, aby spełniać minimalne wymogi licencyjne Ekstraklasy. Jednak wykonywana renowacja nie zamknie nam drogi na przyszłość do budowy nowoczestnego stadionu. Później ten obecny będzie mógł służyć głównie szkoleniu dzieci i młodzieży. Wraz z rozwojem klubu będziemy namawiać miasto, aby dało zielone światło na nowy obiekt.
Czy od strony biznesowej nie trafia pana szlag jeśli chodzi o kwestię tego stadionu?
To ile trwała nasza walka, aby rozpoczęły się na nim jakieś prace... Ech, niesamowicie podcinało nam to skrzydła. Frustrujące. Teraz już na szczęściej jest okej. Modernizacja dzieje się właśnie teraz i prędzej czy później doprowadzimy to do finiszu. Na pewien czas temat zostanie zamknięty i będziemy mieli spokój. Przysporzyło mi to sporo nerwów.
Skoro podkreśla pan to wielke zaangażowanie w różne aspekty funkcjonowania klubu, to czy jednocześnie nie kusiło pana, aby na co dzień mocniej wtrącać się w kompetencje trenera lub dyrektora sportowego?
W sprawy dyrektora sportowego to ja się wtrącam non stop! (śmiech) Każdy transfer jest ze mną konsultowany. Nie ma opcji, aby jakiś ruch w jedną czy drugą stronę został przeprowadzony bez mojej wiedzy. Oczywiście za transfery odpowiada Paweł Tomczyk, ale to nie jest tak, że o wszystkim decyduje samodzielnie. W procesie uczestniczy grono osób, które opiniują zawodnika. Na końcu jednak to ja daję zielone lub czerwone światło.
Często ludzie, którzy prowadzą swoje biznesy albo zajmują kierownicze stanowiska mają problem z tym, aby oddawać innym część swoich obowiązków, bo uważają, że sami wszystko zrobią lepiej. Robi się z tego niebezpieczna pułapka. Pan też tak ma lub miał?
Ten błąd jest popełniany przez wiele osób. Uważam jednak, że na wczesnym etapie jakichś projektów to jest naturalne. Trzeba najpierw poświęcić czas, aby wykształcić kogoś w danym aspekcie, podzielić się swoją wiedzą, by w przyszłości rzeczywiście mógł wykonywać dane zadanie na odpowiednim poziomie. To jest kluczowe dla właściwego rozwoju firmy czy projektu, aby potrafić najpierw kogoś wystarczający przyuczyć, a potem nie bać się oddelegowania mu pewnych obowiązków i nie bać się skontrolowania jakości wykonanej pracy.
To teraz pytanie jak duże zaufanie ma pan do prezesa Cygana?
Bardzo wysokie. To dobry i uczciwy człowiek.
Swego czasu bodajże Marek Papszun powiedział, że "teraz jeśli w ogóle będziemy sprzedawać zawodników do za grube miliony". Został za to skrytykowany, nikt mu nie dowierzał. Generalnie ludzie wątpili w Raków. Śmiali się, że zachowujecie się trochę jakbyście na nowo odkryli ten sport. Czy po czasie, gdy jednak wychodzi na wasze, sprawia to panu dużą satysfakcję?
W pewien sposób takie rzeczy faktycznie cieszą, ale jest to drobna satysfakcja. Wychodzę z założenia, że jako Raków nie musimy nikomu nic udowadniać. Cieszy mnie natomiast sam fakt, iż nasza praca po prostu się broni. Widać to zarówno po wynikach sportowych jak i w kwestii transferów. Nie mam natomiast radochy z tego, że ktoś inny się pomylił.
Ale szyderkę to jednak pan lubi, a przynajmniej tak mi się wydaje. Nawiązuję choćby do tego słynnego tweeta o laptopie wysłanym do Poznania.
Dzwonili z Warszawy, Poznania i Podlasia. To nie była prosta decyzja. Nie ma jednak drogi na skróty. Wędka zamiast ryby. Sprzedałem komputer, przy pomocy którego znalazłem Marka Papszuna. Laptop powędruje do najbardziej dziś potrzebujących, czyli do… Poznania. Gratuluję! ⚽️👊😉 pic.twitter.com/Youycg3xQm
— Michał Świerczewski (@MichalS1978) April 1, 2019
(Śmiech). Niestety nie mam już na to czasu.
Profesor Kozielski, swoją drogą w młodości były piłkarz ŁKS-u, powiedział mi, że to jest największa bolączka polskiej piłki, iż próbujemy szkolić trenerów oraz piłkarzy, a nie robimy tego z działaczami. Dyrektorami, prezesami...
Tak, trzeba zacząć to robić od góry! Jeśli wyszkolimy takiego prezesa, który będzie potrafił dobrze zarządzać klubem, to on dzięki swojej większej wiedzy również lepiej dobierze doradców i pracowników na niższe szczeble. Dobry prezes zatrudni dobrego dyrektora sportowego, ten zaś dobrego trenera, odpowiednio wyselekcjonuje zawodników... Przykład mu iść z góry. Chyba jednak trochę brakuje chęci u samych działaczy, aby regularnie podnosić swoje kwalifikacje.
Polskich dyrektorów sportowych z krwi i kości dałoby się policzyć na palcach jednej ręki.
Też tak uważam. Trzeba jednak pamiętać, że ludzie pracujący na tych stanowiskach często funkcjonują w trudnych warunkach, bo na przykład zarząd nie daje odpowiedniego wsparcia, nie ma jakiejś klarownej wizji, której ten dyrektor powinien się trzymać. I w praktyce musi ciągle lepić doraźnie w tej swojej pracy.
Wy praktycznie wychowujecie swojego dyrektora sportowego, czyli Pawła Tomczyka.
Paweł jest wciąż młodą osobą, jest na początku drogi, uczy się na żywym organizmie. Uważam, że robi duży progres. Zresztą pewnie nie spodziewał się, iż tak szybko będzie mu dane współuczestniczyć w transferze za 6 milionów euro. Dla niego to był świetny poligon doświadczalny. Zresztą - dla nas wszystkich! Paweł miał o tyle łatwiej, ponieważ akurat ten temat prowadziliśmy wspólnie. Wiele transferów poprowadził jednak samodzielnie - na przykład Kuby Szumskiego do Erzurumsporu czy Oskara Zawady do Jeju United.
Moim zdaniem zrobiliście świetny biznes w związku z Zawadą. Chwilę wcześniej wydaliście 350 tysięcy na bardzo perspektywicznego Iwo Kaczmarskiego, a za podobną sumę sprzedaliście napastnika, który - bez urazy - drugim Lewandowskim by już raczej nie został.
Przekonamy się jeszcze kto dalej w piłce zajdzie. Nie ma co ukrywać, że zapłaciliśmy głównie za potencjał Iwo. Ma duże szanse, aby zaistnieć w dużym futbolu, ale wieeeele pracy jeszcze przed nim. A pieniądze? Cóż, po prostu tak to powinno wyglądać, aby reinwestować pieniądze w coraz to lepszych zawodników i my staramy się właśnie tak robić.
Z czego wynikało to, że w ostatnich 2 okienkach transferowych tak mocno wydrenowaliście Koronę?
Jeśli chodzi o Marcina Cebulę, wałkowaliśmy temat przez wiele miesięcy. On początkowo nie był przekonany co do Rakowa. Potem jednak zobaczył jak gramy, jak potoczył się sezon, gdzie zakończyła go Korona... Do tego usłyszał wiele głosów a propos tego jak wygląda codzienna praca u Marka Papszuna i zmienił swoje podejście. W przypadku Szelągowskiego początkowo nie spodziewaliśmy się nawet, iż będziemy mieli okazję na włączenie się do wyścigu o zawodnika. Po drodze konkurencja odpadała, a my postanowiliśmy ten temat mocniej przycisnąć i udało się dogadać. Jeśli chodzi o Iwo Kaczmarskiego - z jakiegoś powodu Lech czy Legia nie chcieli wyłożyć aż takich pieniędzy za 16-latka. My to zrobiliśmy, bo widzimy w nim naprawdę spore możliwości. Wiktor Długosz to z kolei transfer z kategorii nieoczywistych. Dla wielu klubów to jest po prostu przeciętny zawodnik. My jednak widzimy w tym chłopaku coś więcej. Mamy na niego pomysł, chcemy zmienić mu pozycję. Może za jakiś czas okaże się, że kupienie go to był strzał w dziesiątkę?
Doskonale wykorzystaliście to, że Korona nie zabezpieczyła tych chłopaków dłuższymi kontraktami i wyższymi klauzlami.
Czysty przypadek, że akurat w tym jednym zespole nastąpiła kumulacja tak wielu wartościowych zawodników, w których warto było zainwestować. Monitorujemy wszystkie kluby I i II ligi. Cała ta historia bezpośrednio nie ma nic wspólnego z Koroną. Nie jest powiedziane, że to kielczanie nie zrobili lepszego interesu! Kilkaset tysięcy euro to nie są małe pieniądze. Pamiętajmy, iż wciąż mówimy o graczach wciąż nieukształtowanych. Kupiliśmy głównie ich potencjał.
A jak wam się udało przekonać Iviego Lopeza, aby do was dołączył?
Złożyło się na to kilka czynników. Sam Ivi potrzebował zmiany, bo akurat znajdował się w dołku. Mieliśmy trochę szczęścia, bo zgłosiliśmy się po prostu w najlepszym czasie. Swoje zrobiły też opinie od innych piłkarzy, którzy doskonale znają Ekstraklasę i mu ją polecali. Ponadto spodobało mu się to jak gramy, czyli ustawieni na dwie dziesiątki, ofensywa, pressing. Później przyjechał do Polski, potrenował z Cebulą czy Tijaniciem. Wiedział, że tu będzie miał z kim sensownie pograć i w sumie sam się dziwił. "Po co ja jestem wam potrzebny, skoro macie dwie tak dobre dziesiątki?!"
Bo lepiej mieć w składzie trzech świetnych piłkarzy niż dwóch?
No jasne! Zresztą, ten sezon pokazuje doskonale, że trzeba mieć szeroką kadrę. Kontuzje, koronawirus, ściśnięty kalendarz... Rywalizacja jest potrzebna.
Powiedział pan kiedyś takie zdanie: "Piłkarze, którzy przekonywaliśmy głównie pieniędzmi często okazywali się strzałami obok tarczy." Proszę rozwinąć.
Tak było. Teraz stosujemy taką taktykę, że często oferujemy mniej niż proponuje konkurencja. Przekonuje ich za to argumentacja sportowa. To jakie mamy plany na zespół, na konkretnego piłkarza, jak chcemy grać, jak zamierzamy osiągnąć dany cel. Oferujemy rozwój. Jeśli się nie godzą, wychodzi na to, że jednak zależy im głównie na pieniądzach. Czas pokazywał wielokrotnie, że dobrze na tego rodzaju selekcji wychodzimy.
Jakieś nazwiska?
Wolałbym nie wymieniać (śmiech).
Niemniej świetnie to się sprawdzało na poziomie I ligi. Rywalizowaliśmy z innym klubem o pewnego piłkarza i wybrał ten drugi, mimo że to u nas miał możliwość awansu. Zawsze zaznaczamy też, iż u nas trenuje się naprawdę ciężko. Trochę tym straszymy zawodników (śmiech). Ci co się boją, nie przychodzą do nas - to też wiele mówi. Sporo jest jednak takich graczy, których kręci to samo co nas i łatwo się dogadujemy.
Jak dużą miał pan satysfakcję, kiedy z reprezentacji zwolniono Jerzego Brzęczka...
(Śmiech). Czemu miałbym mieć z tego satysfakcję?
Nie no, nie to mi chodziło! Miałem pytać o satysfakcję z faktu, że z reprezentacją zaczęto łączyć trenera Papszuna po zwolnieniu Jerzego Brzęczka!
Mielibyśmy spory ból głowy w kwestii zastąpienia go, gdyby ten temat rzeczywiście był realny. Zupełnie inaczej byłoby, gdyby zmiana została zaplanowana z kilkumiesięcznym czy nawet rocznym wyprzedzeniem. Wówczas faktycznie czułbym ogromną satysfakcję. Nie przestraszyłem się jednak tego tematu. Jeśli byłby realny, zakładam że wcześniej dostałbym sygnały ze strony PZPN-u, który chciałby się rozeznać w sytuacji trenera pod kątem tego jakie są możliwości wyciągnięcia go z Rakowa. Ostatecznie więc byłem spokojny, że nic złego się nie wydarzy.
Pod koniec stycznia widziałem informację, jakoby rozmawiał pan z trenerem Aleksiejem Szpilewskim...
Ciekawe! Skąd takie informacje?
Mówił o tym Piotr Wołosik w rozmowie z Wojciechem Cyganem.
Kojarzę tego trenera, ale nie mam zielonego pojęcia czy w ogóle by do nas pasował. Nie znam jego warsztatu.
Chciałem się też zapytać o Dominika Ebebenge. To jego dołączenie do was było mocno nieoczywiste. Jak pan wspomina współpracę?
Pomógł nam w wielu tematach, wziął na siebie wiele transferowych. Został mi polecony przez Bogusława Leśnodorskiego, z którym - przy okazji zaznaczę - nie łączy mnie ani Rakowa nic poza zwykłą międzyludzką znajomością. Od razu umówiliśmy się, że nasza współpraca z Dominikiem będzie trwała kilka, kilkanaście miesięcy i tak właśnie było. To się wiązało również z faktem, że przez swoje plany w dłuższej perspektywie nie był dyspozycyjny. Jeżeli mógłby się poświęcić na dłużej dla pracy w Rakowie, pewnie inaczej by to dzisiaj wyglądało.
Odejście Łukasza Piworowicza, szefa skautingu, było dla was dużym ciosem?
Na pewno to było trudne, ponieważ zaskoczył nas swoją decyzją. Nie spodziewaliśmy się zupełnie. Przez to musieliśmy szukać rozwiązań tymczasowych, zanim wybraliśmy Pawła. Natomiast długoterminowo... Myślę, że Łukasz może żałować tej swojej decyzji.
A wy?
Nie wiem. Na pewno był wartościowym współpracownikiem i moge o nim powiedzieć wiele pozytywnych rzeczy.
Jak rozwinąłby pan hasło "poważne podejście do skautingu" w kontekście Rakowa? Potraficie jednak wyjąć taką perełkę, na którą inni nie zwracają uwagi. Za przykład może posłużyć Tijanić.
Co do jego umiejętności nigdy nie mieliśmy wątpliwości. Próbowaliśmy go sprowadzić jeszcze we wcześniejszym oknie transferowym, ale wówczas nie mogliśmy tego zrobić z powodu wymagań finansowych stawianych przez NK Triglav. Oprócz tego dochodziły do nas negatywne informacje z Wisły Kraków. Postanowiliśmy więc poczekać, poobserwować Davida przez kolejną rundę. Chcieliśmy zobaczyć w jakiej formie sportowej będzie i czy rzeczywiście może mieć kłopoty ze zdrowiem. Wszystko było w porządku, więc w następnym oknie transferowym znów ruszyliśmy po niego.
Wracając jednak do tego hasła - skauting w Polsce jest na średnim poziomie, ponieważ często kluczowe decyzje w nim podejmują ludzie, które nie znają się na piłce i transferach. A znać się to też nie jest prosty temat. Trenerzy nie mają czasu, aby długo prześwietlać zawodników, niekoniecznie znają siłę danej ligi zagranicznej czy siły innych zespołów. Dobry skaut powinien mieć takie umiejętności analityczne, które pozwolą mu odpowiednio łączyć ze sobą fakty i okoliczności. My w naszym procesie skautingowo-transferowym dużo dyskutujemy i dopiero po rozmowach między sobą podejmujemy decyzję. Uważam, że w ostatnim czasie większość naszych ruchów jest trafna. Co oznaczałoby, iż posiedliśmy umiejętność właściwego selekcjonowania zawodników.
Czym przekonał pana Marek Śledź i czym pan przekonał Marka Śledzia do pracy w Rakowie?
Projektem, którym miał się zajmować. On z kolei ma bardzo dobre CV i doświadczenie, umiejętności organizacyjne i rekomendacje. Na razie trudno ocenić owoce jego pracy, ponieważ pracuje u nas stosunkowo krótko. Zobaczymy jak to będzie wyglądało mniej więcej za 1,5 roku. Wtedy będziemy w stanie powiedzieć dużo więcej. Pewnym wyznacznikiem będzie to, ilu naszych wychowanków będzie w stanie na dobrym poziomie trenować z pierwszą drużyną i aspirować do jej szerokiego składu lub nawet gry. Na razie Marek Śledź ma pełen spokój i komfort pracy. Postawiliśmy przed nim cele długofalowe, za które rozliczymy go za jakiś czas. Uważam, że w perspektywie kilku następnych lat realne jest, byśmy naszą akademię wznieśli w okolice poziomu tej Lecha.
Biorąc pod uwagę to, jakie osoby zatrudnia pan na poszczególnych stanowiska w Rakowie, odnoszę wrażenie, że lubi pan osoby o bardzo mocnych charakterach. Takich ludzi, którzy doskonale wiedzą czego chcą, bezkompromisowych. Niby mądre, ale w pewnym sensie ryzykowne.
Lubię otaczać się osobami kompetentnymi. Takimi, których nie trzeba niańczyć, lecz sami wychodzą z inicjatywą w wielu aspektach ich pracy. Czy ryzykowne? Przekonamy się za jakiś czas. Ostatecznie chodzi nam o osiągnięcie jakiegoś celu, a nie to, aby non stop było fajnie, przyjemnie i wszyscy wokół klepali się po plecach. W ten sposób nie da się nic osiągnąć.
Kiedyś wrzucił pan na twittera zdjęcia ze statuetką X-Komu, którą przyznawaliście jego pracownikom za różne osiągnięcia. Na koniec proponuję więc zabawę - ja mówię nazwisko osoby związanej z Rakowem, a pan krótko odpowiada za co tej osoby należałaby się klubowa nagroda. Zaczynamy od trenera Papszuna.
Za efekty jego pracy szkoleniowej i zaangażowanie.
Paweł Tomczyk?
Za to, że ma papiery na bycie bardzo dobrym dyrektorym sportowym.
Wojciech Cygan?
Za uczciwość.
Łukasz Piworowicz?
Za chęci i zaangażowanie.
Marek Śledź?
Organizację pracy akademii.
Dominik Ebebenge?
Za inteligencję.
Michał Świerczewski?
Za całokształt! (śmiech)