
Autor zdjęcia: Krzysztof Porebski / PressFocus
Czy to już ten moment, kiedy Błaszczykowski powinien powiedzieć sobie „dosć”?
Dawno temu zespół O.N.A. z Agnieszką Chylińską na czele pytał się – kiedy powiem sobie dość? My chcielibyśmy o to samo zapytać Jakuba Błaszczykowskiego.
Żebyśmy się jednak dobrze zrozumieli – wcale nie jesteśmy z grona osób, które nie doceniają ani dokonań z całej karierzy piłkarza Wisły, ani jego miłości do Wisły. Nie, obie te rzeczy są godne podziwu. Przez wiele lat reprezentacja opierała się właśnie na nim, to był zespół w stylu „Błaszczykowski i 10 kolegów” i za to również go szanujemy, że brał na swe barki całą drużynę i ciągnął ją jak tylko mógł.
Problem w tym, że to było już dawno i nieprawda. Wielkie dokonania, ale też czar przeszłości. Ostatnimi czasy jednak najczęstsza klisza, z jaką kojarzy nam się Kuba, jest zupełnie inna. Dokładnie taka: „Jakub Błaszczykowski znów kontuzjowany, nie zagra w najbliższym meczu...”
I żeby to był jeszcze odosbniony przypadek w kontekście jednego sezonu. Wiecie, każdemu zdarzy się gorszy rok, gdy dręczą go urazy mniejsze lub większe, ale potem wraca i dalej jest kozakiem, ważnym punktem drużyny i tak dalej. Naturalnie kibice Wisły Kraków mieli prawo właśnie tak podchodzić do bohatera tego tekstu, żywić podobną nadzieję. Nawet ze względu na fakt, że w Ekstraklasie gra się dużo wolniej niż w Bundeslidze, więc mimochodem organizm nie eskploatuje się aż tak mocno.
W praktyce natomiast u Błaszczykowskiego nie miało to żadnego znaczenia, a jego niezwykle ważną rolę można jednak sprowadzić głónie do epizodów. Bezlitosne są wyliczenia, które poczynił Wojciech Górski na twitterze.
Sezon 2012/13: Kuba w finale LM.
— Wojciech Górski (@Woj_Gorski) February 26, 2021
Rok później poważna kontuzja kolana. Od tamtego czasu na boisku:
2013/14: 29% możliwego czasu gry,
2014/15: 22%,
2015/16: 21%,
2016/17: 53%,
2017/18: 19%,
2018/19: 19%,
2019/20: 49%,
2020/21: 22%.
Przykre. Serce wielkie, ale zdrowie zniszczone https://t.co/jY40XUb17q
Lubicie go czy nie – rzeczywiście powyższe zestawienie wyglada dramatycznie. Wychodzi na to, że w ciągu ostatnich 7 sezonów żywa legenda polskiej piłki znacznie więcej czasu poświęciła na leczenie się niż granie. Najgorsze jest to, że przecież te problemy nie zaczęły się u niego w wieku 35 lat (tyle ma teraz), lecz kiedy miał zaledwie 28 wiosen na karku. De facto był w sile wieku, ale jego zdrowie zostało iście zdemolowane.
Wychodzi na to, że również w Wiśle miał zaledwie jeden taki moment, kiedy rzeczywiście mógł stanowić o sile drużyny, bo akurat jakimś cudem nic mu nie dokuczało. Było to między końcówką listopada 2019 a czerwcem 2020. Wówczas nasz bohater na przestrzeni 19 kolejek pazuował zaledwie raz, w spotkaniu z Lechem. Od pierwszej minuty występił w 17 meczach, w aż 13 przypadkach dotrwał na boisku do ostatniego gwizdka. A do tego w całym tym okresie zdobył 7 bramek i dołożył do nich 4 asysty. W ogóle za porpzednie rozgrywki Kuba wykręcił u nas średnią na poziomie 5,29 co uplasowało go w ścisłej czołówce ekstraklasowych skrzydłowych. W pierwszym półroczu wyszło mu 5,41. W obecnym sezonie – 5,11.
Wobec jednej rzeczy zatem wątpliwości mieć nie można – zdrowy Błaszczykowski zdecydowanie nie jest odcinaczem kuponów. Nie dość, że sam gra wysoce efektywnie – drybluje, strzela, podaje, pełny serwis! – to samą swoją obecnością na boisku dodaje swym kolegom animuszu i pewności siebie. Słyszeliśmy o tym w niejednym wywiadzie.
Niestety jednak „zdrowy Błaszczykowski” to – cytując słowa trenera z filmu „Być jak Kazimierz Deyna” – „pojęcie incydentalne”. Patrząc przez ten pryzmat budowanie drużyny wokół niego zwyczajnie nie ma sensu. Być może to brutalne stwierdzenie, lecz niestety prawdziwe.
Zaczynamy się wręcz zastanawiać, czy ten mariaż pod względem piłkarskim wciąż ma sens. Pewnie ktoś zaraz odbije piłeczkę, że przecież Kuba to dobry duch szatni, inspiruje swoich kolegów i tak dalej. Jasne, macie rację, problem w tym, iż on w tej szatni spędza znacznie mniej czasu niż u lekarzy, więc to też nie do końca tak. Ba, może być wręcz odwrotnie – że pozostałych Wiślaków dodatkowo dobija fakt, iż ich lider niemal tak często pozostaje niedysponowany. Z tej perspektywy kto wie, czy bardziej nie przydałby się temu zespołowi na przykład jako jeden z członków sztabu szkoleniowego. Skoro i tak idzie głównie o posłuch wśród piłkarzy, to w takim układzie też przecież mógłby funkcjonować między nimi. I to zdecydowanie częściej, niż grając jeszcze od czasu do czasu, bo tak przynajmniej unikałby kontuzji.
Ale może właśnie to też trzyma go dalej blisko murawy – fakt, że w jego kontekście mówimy nie o „Błaszczykowskim”. Nie o „Jakubie Błaszczykowskim”. Nawet nie o „Jakubie”. Do bohatera tego tekstu wszyscy najchętniej zwracaliby się po imieniu, bo praktycznie każdy polski kibic jakoś się z nim identyfikuje. Zupełnie jakby był kolegą z podwórka każdego polskiego kibica. I w ten sposób jakoś powstaje poczucie długu, który tym fanom – zwłaszcza Wisły Kraków – skrzydłowy non stop próbuje spłacić. I niestety ze względu na zdrowie mu to nie wychodzi.
Niemniej jesteśmy pewni, że gdyby jednak Błaszczykowski w niedalekiej perspektywie postanowił zakończyć karierę, nikt by do niego nie miał pretensji. I tak zrobił wiele dla polskiej piłki oraz Białej Gwiazdy. Być może to już ten moment, gdy rzeczywiście bardziej by się jej przydał w gabinetach niż na boisku?