Autor zdjęcia: Piotr Matusewicz / PressFocus
Regularni w swej nieregularności. Ile twarzy Lechii jeszcze zobaczymy w tym sezonie?
Lechia Gdańsk jest obecnie na czwartym miejscu w tabeli i traci do podium (a w zasadzie do wicelidera) pięć punktów. Czyli bez grama ironii możemy napisać, że walczy o europejskie puchary. Przynajmniej na razie, bo w przekroju całego sezonu nie sposób tę drużynę jakkolwiek sklasyfikować.
Do której szufladki ją przyporządkować? Może was zawiedziemy, ale odpowiedzi na to pytanie w tym tekście nie znajdziecie. To czcza robota zważywszy na fakt, jak bardzo chimeryczna jest Lechia w tym sezonie. Prawie dokładnie miesiąc temu gdańszczanie przerżnęli Puchar Polski z Puszczą Niepołomice. Wówczas posada Piotra Stokowca była zagrożona, bo co tu dużo mówić – gdańszczanie grali katastrofalnie. Teraz mamy wrażenie, jakby od tego momentu minęło z pół roku, bo i Lechia się całkowicie zmieniła (a przede wszystkim jej wyniki), o czym świadczy między innymi jej pozycja w tabeli.
Z czego wynika ta przemiana? Widzimy kilka czynników. Po pierwsze – Jan Biegański. 18-latek wskoczył do pierwszego składu, zabrał miejsce Tomaszowi Makowskiemu i nagle okazało się, że młodzieżowcy nie mają wcale alergii na Gdańsk. Piotrowi Stokowcowi udało się wreszcie znaleźć człowieka, który skutecznie neutralizuje, ale też towarzyszy bardziej ofensywnym graczom w środku pola. I co ważne, nie robi przy tym byków. Zaznacza swoją obecność na boisku w pozytywny sposób – w meczu z Podbeskidziem wygrał 19/21 pojedynków na ziemi, zaliczył 9 udanych odbiorów (więcej niż 9 pozostałych osób razem wziętych), wyszły mu wszystkie dryblingi.
Po drugie, ofensywa zaczęła się zazębiać. Flavio Paixao wrócił na dobre tory i nawet, gdy nie strzelał, to harował na innego napastnika, Łukasza Zwolińskiego. Dużo świeżości i lekkości na skrzydle wniósł Joseph Ceesay, a w miniony weekend pierwszy dobry mecz od wielu miesięcy rozegrał Conrado. Nawet tacy piłkarze, których nie podejrzewaliśmy wcześniej o angażowanie się w atak, jak Jarosław Kubicki, mieli swoje momenty (patrz: spotkanie z Rakowem - gol i masa strzałów z dystansu).
No i po trzecie – nie ma słabego ogniwa w defensywie. Mario Maloca jako-tako radzi sobie zastępując Michała Nalepę, Kristers Tobers nie zaliczył wiosną ani jednego słabego występu, a Bartosz Kopacz zaskakująco dobrze poczyna sobie na prawej obronie. Tylko trzeba zadać pytanie: jak długo ten stan rzeczy będzie trwał? Lechia nas już przyzwyczaiła, by się raczej nie przywiązywać do konkretnych okresów jej gry, bo mają one w sobie tyle logiki, co zasada bramek na wyjeździe obowiązująca w dogrywce. Nie idzie wyciągnąć konkretnych wniosków, więc po prostu spójrzcie, jak to było:
Kolejki 1-9:
Zwycięstwo
Dwie porażki
Dwa zwycięstwa
Porażka
Remis
Dwa zwycięstwa
17-13 w bramkach, 16 punktów, 5. miejsce w tabeli za ten okres.
Źródło: 90minut.pl
Kolejki 10-16:
Cztery porażki
Zwycięstwo
Porażka
Remis
4:9 w bramkach, 4 punkty, 16. miejsce w tabeli za ten okres.
Puchar Polski:
Porażka
Źródło: 90minut.pl
Kolejki 16-20:
Trzy zwycięstwa
Remis
6:2 w bramkach, 10 punktów, 2. miejsce w tabeli za ten okres.
Źródło: 90minut.pl
Czyli tak: najpierw mieliśmy modelową grę w kratkę, po kilku miesiącach przyszedł głęboki kryzys, który skutkował czterema porażkami z rzędu i postawieniem znaku zapytania przy nazwisku trenera, ale niedługo później nastąpiło odrodzenie i są cztery spotkania bez porażki, w tym trzy zwycięstwa z rzędu. Gdańszczanie byli w tych trzech okresach sezonu w różnych strefach ligowej tabeli i o ile potrafiliśmy wskazać pewne okoliczności, które wpłynęły na poprawę formy w ostatnich tygodniach, o tyle tak skrajnych wahań w tak krótkim czasie nie sposób logicznie wytłumaczyć.
Pozwólcie zatem, że typowanie miejsca w tabeli na koniec rozgrywek sobie odpuścimy. Równie dobrze możemy to zlecić maszynie losującej.