Autor zdjęcia: Adam Starszyński / PressFocus
Utkwił w przeciętności. W oczekiwaniu na formę Daniego Ramireza
Trudno powiedzieć, czy Lech Poznań zdołał już przezwyciężyć kryzys. Z jednej strony wygrał trzy ostatnie mecze, ale z drugiej – nie w takim stylu, który wskazywałby na ustabilizowaną formę. Większość zawodników gra poniżej swoich możliwości, ale najbardziej jaskrawym przykładem w tym roku jest Dani Ramirez.
Hiszpan grał w kratkę już w rundzie jesiennej, ale wtedy przynajmniej zdarzały mu się spotkania, w których brał sprawy w swoje ręce i wykazywał minimum sprawczości, jak na zawodnika ofensywnego przystało. To znaczy – w 9. kolejce asysta z Legią, w następnym meczu gol z Rakowem, w 12. serii gier bramka i asysta przeciwko Podbeskidziu. Teraz brakuje i liczb i wizualnego wrażenia wskazującego na to, że mogą się one pojawić w najbliższym czasie. Jeśli już ktoś dźwiga Lecha w rundzie wiosennej, to są to Pedro Tiba i ewentualnie Aron Johansson.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Dani Ramirez wcale się nie schował. Nie to, że boisku go nie widać – wręcz przeciwnie. Ale najczęściej pada na niego negatywne światło. Ktoś powie, że przecież oddaje sporo strzałów. Tylko co z tego? O Lechu też możemy powiedzieć, że w żadnym z wiosennych spotkań poza jednym nie oddawał mniej strzałów od rywala. I wiecie co? Tym wyjątkiem jest ostatnie spotkanie z Pogonią, które Kolejorz wygrał 1:0. Cała reszta, mimo że w statystykach wyglądała jako-tako, w rzeczywistości była obrazem mniejszego bądź większego dramatu zespołu, w tym również samego Ramireza.
Do momentu rozpoczęcia 20. kolejki to Hiszpan najczęściej w całej Ekstraklasie uderzał z dystansu na bramkę rywala (34 razy), ale żadne uderzenie nie kończyło golem. Co znalazło zresztą potwierdzenie w ostatnich spotkaniach, kiedy nawet w tych teoretycznie łatwiejszych sytuacjach dawał plamę.
- Pudło główką w meczu z Zagłębiem
- Niecelne uderzenie zza pola karnego w tymże spotkaniu
- Mało groźne próby z Wartą, jedna zza pola karnego nad poprzeczką
- Dwa groźne strzały z rzutów wolnych z Pogonią
- Zmarnowana setka na 2:0 w tym samym meczu
A było tego więcej. To, ile razy piłkarze uderzają na bramkę nie musi mieć większego wpływu na postrzeganie drużyny, którą reprezentują. Tak samo jak i na postrzeganie zawodnika, bo umówmy się, to, co przytoczyliśmy powyżej jest tylko wycinkiem aktywności Ramireza w tym roku. I to tym najbardziej pozytywnym. Apogeum żenady była porażka z Wisłą Płock. Niechlujstwo w rozegraniu, tylko 7/19 wygranych pojedynków, mega irytujący z perspektywy telewidza występ, którym bardziej przeszkadzał niż pomagał drużynie. Co sam chyba zresztą zauważył, bo schodząc z boiska po godzinie gry nie ukrywał irytacji. I raczej nie była ona skierowana w stronę Dariusza Żurawia, a w swoją. Co jest w pełni uzasadnione.
Żeby zachować stosowne proporcje wypada jednak wcielić się na chwilę w rolę adwokata diabła i przypomnieć, że Ramirez na początku roku zachorował na Covid, przez co nie poleciał do Turcji na zgrupowanie. Trenował w Poznaniu z rezerwami, czyli de facto nie przepracował okresu przygotowawczego. Czy kogoś powinna dziwić jego słabsza forma? Niekoniecznie, dyskutować można natomiast o dwóch kwestiach. Po pierwsze o tym, ile czasu Hiszpan potrzebuje, by dojść do dobrej dyspozycji zamiast wcielać w życie nieefektywne sztuczki techniczne, grać na poziomie, do którego nas przyzwyczaił.
Po drugie, powinniśmy się zastanowić, jak cienki jest Filip Marchwiński, skoro nie potrafi wygryźć ze składu tak cienkiego Ramireza. Dariusz Żuraw może po prostu nie mieć wyboru, a że robi tym krzywdę Hiszpanowi? Cóż, nawet jeśli żaden z nich nie prezentuje się wyśmienicie, to kogoś tak czy siak wziąć do składu trzeba. I Ramirez jest piłkarzem, który – mimo tego, co pokazywał ostatnio – jest wiarygodniejszy od swojego młodszego kolegi. Jeśli mielibyśmy któremuś z nich zaufać oraz założyć przy tym, może nagle wystrzelić, zacząć grać pierwsze skrzypce, nie wahalibyśmy się ani chwili.
Wielkim szczęściem Lecha jest fakt, że ma w pogotowiu Pedro Tibę, który z pewnego pułapu jakości nie schodzi, a w kluczowych momentach potrafi pchać ten wózek. On wyciągnął Kolejorza z otchłani w derbach Poznania, on też asystował przy jedynym golu z Pogonią, czyli, krótko mówiąc, w dużej mierze jego zasługą jest to, że Lech – przynajmniej punktowo – złapał oddech. Ale żeby tę tendencję podtrzymać sam Portugalczyk nie wystarczy. Na szczęście dla Dariusza Żurawia zaczynają się pojawiać pozytywne sygnały. W końcu do kadry meczowej wracają Mikael Ishak i Lubomir Satka, a z zespołem trenują już Wasyl Kraweć i Antonio Milić.
A kiedy wróci stary-dobry (albo przynajmniej lepszy) Dani Ramirez?