Autor zdjęcia: Łukasz Sobala / PressFocus
Trener zwolniony w dziwnych okolicznościach? Dla Odry to nic nowego!
Jeśli jesteś trenerem, to podjęcie pracy w Odrze Opole powinieneś skrupulatnie przemyśleć. No, chyba że masz mocną psychikę i kierujesz się sentencją „Carpe diem”, wtedy nic cię nie zaskoczy. Dietmara Brehmera, byłego już trenera Odry, zwolnienie bardzo zaskoczyło i nie był on bynajmniej pierwszym takim przypadkiem w ostatnich latach.
Co się tak w zasadzie wydarzyło? To jest pytanie kluczowe. A więc: Odra pod wodzą Dietmara Brehmera wygrała w ubiegły weekend z Zagłębiem Sosnowiec 2:0, dzięki czemu awansował na 8. miejsce w tabeli I ligi. Wczoraj, czyli we wtorek, klub wydał komunikat o zwolnieniu trenera jednocześnie przyznając, że jego obowiązki co najmniej do końcu sezonu przejmie dotychczasowy asystent Piotr Plewnia. Decyzja wywołała konsternację, bo umówmy się – powodów sportowych, by Brehmera zwalniać, nie było. Odra radzi sobie całkiem dobrze. Zresztą prezes Tomasz Lisiński wprost przyznał na konferencji prasowej, że wyniki są satysfakcjonujące i to nie one były powodem zakończenia współpracy.
Powodem miała być „utrata zaufania do zespołu”. Według klubu to zespół nie chce współpracować z trenerem, ten miał być w konflikcie z bramkarzem i że generalnie jest surowy, bo nałożył na zespół karę po słabym początku rundy wiosennej. Tymi oskarżeniami Brehmer jest rzecz jasna oburzony. Tak oburzony, że zorganizował konferencję prasową, na której odniósł się do wszystkich zarzutów. Stwierdził, że:
- dwie ostatnie wygrane są potwierdzeniem na to, że drużyna dalej chce z nim współpracować
- konflikt z bramkarzem Mateuszem Kuchtą to tak naprawdę „pojedynek słowny”, który został wyolbrzymiony
- kara, którą wlepił zawodnikom na początku wiosny wynikała z ustaleń, które z nimi podpisywano, a potem została ona zmniejszona
- zarzucane mu niekonwencjonalne zachowania, jakie sobie przypomina, to proponowanie w gabinecie prezesa szampana po zwycięstwie z Widzewem i ewentualnie fakt, że jest impulsywny
Brehmer poruszył rzecz jasna znacznie więcej kwestii, ale powyższe wydają się nam najważniejsze w kontekście samego zwolnienia. Podkreślał, że nie zasłużył na takie potraktowanie, wymieniał swoje zasługi dla Odry, według niego zachował się uczciwie (nie rozmawiał z innymi klubami o podjęciu pracy) w przeciwieństwie do opolan, którzy mieli z nim przedłużyć umowę, a gdy wszystko już było praktycznie dogadane, kontakt się urwał. Czyli mamy do czynienia z klasyką: słowo przeciwko słowu. Tylko że to słowo ze strony zarządu jest wyjątkowo lakoniczne, pretensjonalne i nieeleganckie, więc trudno tu mówić, że obu stronom wierzymy w takim samym stopniu.
Tym bardziej, że w przypadku Odry w grę wchodzi już recydywa. Trenerzy nie mają w Opolu łatwo. W 2017 roku, po 1,5 roku pracy, zwolniony został Jan Furlepa. Człowiek, który najpierw wprowadził Odrę do II ligi, a w kolejnym na zaplecze Ekstraklasy. I po tym ostatnim awansie „podziękowano” mu dymisją. Oczywiście nie w cywilizowanym stylu, bo po co?
13 czerwca na oficjalnej stronie klubu opublikowano komunikat o tym, że nowym trenerem zostaje Mirosław Smyła z dopiskiem: „Klub jednocześnie doceniając ciężką pracę trenera Jana Furlepy, zaproponował szkoleniowcowi inne stanowisko w klubie. Ostateczne decyzje zapadną jednak po powrocie z urlopu”. Czyli zaproponowano mu inną posadę, ale jeszcze przed odpowiedzią postanowiono, że pozbawią go tej bazowej. Trener rzecz jasna się nie zgodził, więc w klubie nie został. Powody zwolnienia bezpośrednio po awansie? Oficjalnie nigdy o nich nie poinformowano.
Mirosława Smyły po niespełna roku w Opolu już nie było, przyszedł za to Mariusz Rumak. Wobec którego po kilkunastu miesiącach, w sierpniu 2019 roku, publicznie wystosowano ultimatum: albo zdobędziesz co najmniej 7 punktów w trzech najbliższych meczach (w tym 3 z Radomiakiem!), albo wypad. Jaka mogła być reakcja trenera? Chyba każdy w takiej sytuacji poczułby się poniżony i obnażony z jakiegokolwiek zaufania. Nie dziwne więc, że Mariusz Rumak odpowiedział w następujący sposób:
- Kiedy dowiedziałem się o ultimatum klubu, to jedynie się uśmiechnąłem. Jeżeli umawiamy się na projekt, to zróbmy go do końca.
Wszystkie trzy sytuacje, włącznie z tą najświeższą dotyczącą Brehmera, działy się, gdy w klubie pracował wiceprezes i dyrektor Ireneneusz Gitler. Twarzą trwającej afery jest jednak prezes Tomasz Lisiński, który na wspomnianej już konferencji powiedział między innymi, że „na klub i jego dobro trzeba patrzeć z szerszej perspektywy, a nie przez pryzmat jednej osoby”. I tak się zastanawiamy, czy w podobnym kluczu myśleli w Odrze po każdym takim zwolnieniu. Dobro klubu to też jego wizerunek, opinia w oczach kibiców i osób postronnych, a takim postępowaniem (już nawet nie samym zwolnieniem, a niekonkretnym tłumaczeniem tegoż) Odra tylko dolewa wody do piasku w którym stoi już po kolana.
A jeszcze lepsze jest to, że brak wytłumaczenia tego zwolnienia pan prezes wytłumaczył tak: - Z szacunku do wykonywanej przez trenera pracy nie będę się wypowiadał na temat zdarzeń, które wpłynęły na taką decyzję.
Zrozumielibyśmy to, gdyby chwilę wcześniej na konferencji prasowej nie padło zdanie o utraconym zaufaniu ze strony klubu. A więc tak: prezes zarzuca coś trenerowi, stawia go w negatywnym świetle, ale nie powie, o co tak naprawdę chodziło, bo ma do niego szacunek. Trochę to niepoważne – jeśli już się mówi „A”, to wypadałoby powiedzieć „B”, by uniknąć niedomówień, niepotrzebnych domysłów, plotek i spekulacji. Taki przynajmniej według nas jest ciąg logiczny, tym bardziej jeśli sam zainteresowany zaprzecza i nie rozumie tej decyzji.
Jaki los czeka Odrę – nie mamy bladego pojęcia. Fakty są takie, że Dietmar Brehmer uratował w Opolu I ligę, a w tym sezonie był blisko miejsca barażowego o awans do Ekstraklasy. I za to należy mu się szacunek.