Autor zdjęcia: Łukasz Sobala / PressFocus
Panowie, co to miało być? Śląsk 0:0 Wisła Płock
Nie ma to jak rozpocząć sobotę od emocjonującego meczu Ekstraklasy, w którym obie drużyny grają z nastawieniem na zwycięstwo, strzelanie jak największej liczby goli oraz zaciekawienie odbiorcy. A nie, czekajcie…
Co zrobiliśmy w życiu nie tak, że podczas gdy Robert Lewandowski pakuje hat-tricka Stuttgartowi, my oglądamy wątpliwej jakości widowisko w Wrocławiu? Nie mamy pojęcia, ale zgadujemy, że gdybyśmy przełączyli w dowolnym momencie na spotkanie Bayernu, od dysonansu poznawczego rozbolałaby nas głowa. Za dodatkowe niedogodności więc serdecznie podziękujemy, wszak piłkarze Śląska i Wisły Płock wystarczająco nas dziś doświadczyli. I żeby nie było – nie mieliśmy wygórowanych oczekiwań, nie czekaliśmy na grę box to box przez 90 minut i remis 3:3, ale w zamian dostaliśmy drugą skrajność. Nie dość, że 0:0, to jeszcze z niedosytem, bo to wcale nie musiało się tak skończyć. Tylko żeby się skończyło inaczej, trzeba wykazać się minimalną sprawnością pod bramką rywala. Albo ogólnie sprawnością.
Śląsk ciągle się ślizga między nijakością a bezwzględną tragedią. Przed jednoznacznie negatywną oceną chronią go chyba tylko niejednoznacznie słabe wyniki. To znaczy – brakuje dzwona na otrzeźwienie, jakiejś bolesnej porażki 0:4. Tym niemniej nie ma co czarować – Lavicka nie rozwija tego zespołu. Nie wiemy, kto jest dziś podstawowym napastnikiem, nie ma lidera w środku pola, który mógłby pociągnąć grę w trudnym momencie, a skrzydłowi potrafią tylko wrzucać piłkę w pole karne – niekoniecznie dokładnie. Śląsk rzecz jasna miał dziś swoje sytuacje – choćby Piasecki, Janasik, czy Tamas jakkolwiek zagrozili bramce Kamińskiego, ale nawet wobec absencji Alana Urygi nie potrafili niczego zdziałać. Smutno, ale przede wszystkim boleśnie ogląda się dzisiejszy Śląsk. Włączasz telewizor, wiesz, czego się spodziewać i od razu masz ochotę wyłączyć.
A powiedzmy sobie szczerze, gdyby Hubert Adamczyk miał nieco więcej zimnej krwi, a Patryk Tuszyński zawsze zachowywał taki spokój i celność pod bramką, jak w meczu ze Stalą Mielec, to nie byłoby czego zbierać. Matus Putnocky uchronił dziś Śląska przed kompromitacją, przed tym dzwonem, o którym pisaliśmy wyżej. Ale Wisła sama w sobie też nie była dziś wzorem do naśladowania. Generalnie – nawet nie będziemy musieli się wysilać, żeby o tym spotkaniu zapomnieć, bo po prostu nie ma sensu do niego wracać. Wydarzyło się i tyle. Tu punkt, tam punkt – oszczędzimy wam dalszej katorgi. Idźcie zająć się czymś pożyteczniejszym.
Śląsk Wrocław 0:0 Wisła Płock
Śląsk: Putnocky (7) – Cotugno (5), Puerto (4), Tamas (4), Stiglec (5) – Scalet (4), Janasik (4) – Musonda (3) (46’ Pawłowski 3), Pich (3) (81’ Sobota), Zylla (4) (35’ Praszelik 5) – Piasecki (3) (65’ Exposito 3).
Wisła: Kamiński (6) – Vallo (5), Rzeźniczak (5), Michalski (5), Garcia (5) – Rasak (4), Lesniak (3) – Szwoch (4), Adamczyk (4) (57’ Wolski 4), Kocyła (3) (78’ Lewandowski) – Tuszyński (4) (79’ Gjertsen).
Sędzia: Daniel Stefański.
Nota 2x45: 3.
Żółte kartki: Stiglec, Puerto, Janasik
Piłkarz meczu: Matus Putnocky.