Autor zdjęcia: Rafał Oleksiewicz / PressFocus
Zostawić czy machnąć ręką? Los Gwilii wciąż niepewny
W Legii jest co najmniej kilku piłkarzy, którzy wzbudzają wśród kibiców bardzo różne, czasami skrajne emocje. Jednym z nich, zwłaszcza w tym sezonie, jest Walerian Gwilia. Umowa Gruzina kończy się w czerwcu, więc następuje pytanie: Co z tym fantem zrobić?
„To trzeba usiąść, na spokojnie” – pomyślały zapewne decyzyjne osoby z klubu w warszawskich gabinetach. I słusznie, bo rozpatrywanie wszystkich za i przeciw to poniekąd zadanie ludzi odpowiedzialnych za transfery, czyli za obrót pieniędzmi. A tych – przynajmniej teoretycznie – nie powinno się pozbywać pod wpływem impulsu, czy w wyniku chwilowego zastanowienia. Zwłaszcza, gdy sytaucja nie jest czarno biała. Mamy do czynienia z piłkarzem, który z jednej strony nie jest na dzisiaj tak znaczący, jak Luquinhas, czy Pekhart, a jego rola coraz częściej sprowadza się do siedzenia na ławce i wchodzenia na ostatnie 20-30 minut meczu i z drugiej - z piłkarzem, który w ubiegłych rozgrywkach był jednym z większych kozaków w szeregach Legii.
Skąd w ogóle ten temat? Po pierwsze kończąca się w czerwcu umowa z Gruzinem rodzi pytania, a po drugie informacje, które kilka dni temu przekazał Piotr Koźmiński z Wirtualnej Polski. Dowiadujemy się z nich, że szefowie Legii nie podjęli jeszcze decyzji w sprawie przyszłości Gwilii. A czasu mają niewiele, bo opcja przedłużenia kontraktu obowiązuje tylko do końca marca. Jeśli z niej skorzystają, to zarobki pomocnika Legii mają wzrosnąć o 20%, czyli zamiast 300 tys. euro za sezon 26-latek będzie zarabiał 360 tys. euro. Już abstrahujemy od sytuacji, w której mistrzowie Polski czekają do końca sezonu, by dogadać się z piłkarzem na nowych warunkach. Chodzi po prostu o sam dylemat. Zostawić czy puścić?
Zacznijmy od tego, że Walerian Gwilia z sezonu 2019/2020 i Walerian Gwilia z obecnego sezonu to dwaj różni zawodnicy. Spójrzmy na suche liczby (źródłem jest portal Ekstrastats.pl):
2019/2020:
- 14 okazji do zdobycia bramki (lepszy z Legii tylko Jose Kante)
- 8 stworzonych okazji do zdobycia bramki (lepsi z Legii tylko Wszołek, Luwuinhas i Vesović
- procentowy udział w akcjach bramkowych – 18,6
- kluczowe podania – 73 (najwięcej w drużynie)
- strzały celne – 26 (drugi najlepszy)
- 8 goli, 5 asyst
2020/2021
- 2 okazje do zdobycia bramki (tyle samo co 6 innych piłkarzy Legii, kolejnych 4 jest lepszych)
- 0 stworzonych okazji do zdobycia bramki
- procentowy udział w akcjach bramkowych – 2,4%
- kluczowe podania – 18 (piąty najlepszy w drużynie)
- strzały celne – 2
- 0 goli, 1 asysta
Nie jest to ten sam Gwilia, który ciągnął Legię za uszy w poprzednich rozgrywkach. Prędzej byśmy napisali, że to Gruzin jest ciągnięty za uszy, to znaczy wpuszczany na boisko nawet wtedy, kiedy wydawałoby się, że na to nie zasługuje. Oczywiście, jesteśmy w trakcie sezonu, a pomocnik Legii zmagał się zarówno z kontuzją, jak i z koronawirusem. Ale jednak rozegrał 8 meczów w podstawowym składzie, więc nie można wszystkiego tłumaczyć niedyspozycyjnością. Jeśli – jako „10” – przez 727 minut nie stworzył żadnej dogodnej okazji, do zdobycia bramki, zaliczył jedną asystę i tylko dwukrotnie celnie uderzał na bramkę, to coś jest ewidentnie nie tak. I to nie ze stanem zdrowia, ale z formą.
Ale żeby nie było – jak by nie patrzeć na rolę ofensywnego pomocnika, poza liczbami też istnieje przestrzeń do wykazania się. I nie negujemy, że Gwilia ma momenty, w których przebłyski z poprzedniego sezonu wracają, ale słowo klucz to włąśnie "momenty". W pierwszych meczach z Wartą i Śląskiem zaprezentował się naprawdę dobrze, w niektórych przeciętnie, ale nie tak, żeby go zjechać z góry na dół, a w jeszcze innych bardzo cienko. I w tym jest problem – Gruzin potrafi w jeden weekend wywrzeć dobre wrażenie, by za tydzień marnować sytuację za sytuacją, podawać w krzaki lub po prostu wykazywać się w środku dynamiką pokroju pociągu towarowego. W zasadzie nie wiemy, czego się po nim spodziewać.
Do tego, 26-latek nie jest na tyle istotną postacią, by po jego odejściu ktokolwiek w klubie czy wśród kibiców płakał. Takie są realia. Czesław Michniewicz na pozycji „10” ma teraz Luquinhasa i Bartosza Kapustkę, którzy przeważnie wykonują bardzo dobrą robotę i co ważne – notują liczby. Z kolei duet Martins-Slisz też wygląda bardzo pewnie. Wszystko wskazuje na to, że maszyna złożona z tych wymienionych wyżej graczy niedługo da warszawianom mistrzostwo Polski, a co za tym idzie – kolejną szansę walki o to, czego w stolicy już jakiś czas nie było. Europejskie puchary.
I w tym momencie trzeba by rozważyć, co się Legii bardziej opłaca. Czy zostawienie Gwilii u siebie jako opcji rezerwowej, do wystawiania na mecze ligowe, by ci podstawowi, walczący o Europę, nie musieli zapieprzać co trzy dni, czy sprowadzenie kogoś innego, niepewnego, jeśli chodzi o dyspozycję i niekoniecznie tańszego? Bo nie chce nam się wierzyć, że Gruzin byłby czołową postacią w eliminacjach do pucharów. A jak wiemy, szeroka ławka w takich okolicznościach jest czymś niezbędnym. Jeśli w Legii o tym nie wiedzą, to niech spytają w Poznaniu, Dariusz Żuraw pewnie ma w tym temacie całkiem sporo do powiedzenia.
Czyli ustalmy jedno – jeśli spojrzymy liczbowo na kadrę oraz założymy, że cele Dariusza Mioduskiego nie ulegają zmianie – Walerian Gwilia byłby piłkarzem przydatnym. W pewnym sensie zapchajdziurą, piłkarzem z drugiego szeregu, ale mimo wszystko elementem dość istotnym, bo równoważącym siły w tej całej układance. Dochodzi więc kwestia tego, czy jemu odpowiadałaby taka rola. Oczywiście na ten moment teoretyzujemy, za te kilka miesięcy skład Legii może wyglądać przeróżnie, natomiast co do jednego się zgodzimy – Gruzin Michniewiczowi mógłby się przydać. Jeden słaby sezon (w dodatku okupiony kontuzją i covidem) nie powinien skreślać Gwilii z automatu. Chyba że znajdą się lepsi – ale to już leży w gestii Radosława Kucharskiego.
No właśnie.