Autor zdjęcia: archiwum prywatne Romana Skorupy
Roman Skorupa dla 2x45: Będąc piekarzem, codziennie robisz to samo. W pracy agenta w jeden dzień może zdarzyć się wszystko
Gdy zaczynał w 2015 roku pracę jako agent, był najprawdopodobniej najmłodszy w Polsce w tym zawodzie, miał wówczas 21 lat. Pierwszy przeprowadzony przez niego transfer był jednak nie w ojczyźnie, a w Finlandii, gdzie przenosił... Libańczyka z Litwy. W tej chwili jego agencja jest rozpoznawalna na polskim rynku, a sam przedstawia się jako agent pierwszoligowy.
Z Romanem Skorupą, właścicielem RSport Agency, rozmawiamy o transferach podczas pandemii, o kulturze współpracy w Kazachstanie i na Węgrzech, o spaniu w Pizza Apartmanach, o dogadywaniu się ze swoim zawodnikiem za pomocą tłumacza, o Diego Żivuliciu i o Petterim Forsellu. To przekrojowa rozmowa o pracy międzynarodowego menedżera.
***
Mieliśmy się zdzwonić wcześniej, ale musiałeś przełożyć, bo trzeba było wyskoczyć gdzieś z żoną. To ta przyjemniejsza strona lockdownu, że możesz więcej teraz pobyć z rodziną, a nie ciągle w rozjazdach?
Póki nas nie zamkną całkowicie, to jeszcze tak! (śmiech) A tak na poważnie, to raczej plus prowadzenia własnej działalności i bycia elastycznym pod wieloma względami. Mam nienormowany czas pracy. Często siedzę po nocach i coś jeszcze robię, a w dzień mogę gdzieś pojechać pozałatwiać sprawy.
A jakie są negatywne strony pandemii, jeśli chodzi o sprawy zawodowe? Mocno zmieniła rynek transferowy?
Tak, mocno. Ja akurat tego nie odczułem, bo mieliśmy bardzo fajne okno transferowe. Zimą zrobiliśmy 18 transakcji w sześciu krajach. Pandemia jednak na pewno mega utrudnia sprawy logistyczne, podróżowanie. Kilka transferów wysypało się przez to, że coś nie zostało zrobione na czas. Zdarzały się sytuacje, że komuś wygasły 24 albo 48 godzin testu na covid i przez to nie mógł wsiąść do samolotu, ktoś inny miał mieć z kolei kwarantannę po przylocie do danego kraju. To są sprawy, które blokują wykonanie klubom danych ruchów. Jeszcze półtora roku czy dwa lata temu byliby w stanie bez problemu przeprowadzić te transfery, natomiast teraz przez te różne ograniczenia i kwarantanny są one zblokowane. Nie raz się zdarzało, że zainteresowanie ze strony klubu było, zawodnik też chciał przyjść, natomiast z powodów, nazwijmy to, pozasportowych nie można było tego wykonać.
Upadł ci przez to jakiś poważniejszy transfer?
Chyba nie. Były mniejsze sprawy w Finlandii, Islandii i Norwegii, ale żeby rzucić jakimś ciekawym nazwiskiem, które mogło przyjść do Polski, ale temat upadł przez pandemię, to nie rzucę. Jako ciekawostkę mogę podać, że Mavroudis Bougaidis, którego ściągaliśmy do Chrobrego Głogów, musiał przejść 10 czy 14 dni kwarantanny po przyjeździe do Głogowa. Był w stanie jechać nawet autem z Grecji, ale to było dosyć problematyczne. Ostatecznie wyszło tak, że lądował w Berlinie, bo z Niemiec drogą lądową nie było kwarantanny. Rozważaliśmy też drogę przez Pragę, ale okazało się, że Berlin jest lepszym rozwiązaniem, bo jest krócej do Głogowa i jest lepsza dostępność lotów z Aten. Natomiast wiem, że jeden transfer do Ekstraklasy został w tym okienku zblokowany z uwagi na brak możliwości zrobienia testu na COVID przez to, że w danym kraju było akurat święto niepodległości i wszystkie placówki były zamknięte.
A odczuwasz jakąś zmianę w kwestiach technicznych w negocjacjach z klubami? Więcej spraw da się załatwić przez telefon albo online?
Tak, przez telefon albo z zagranicznymi klubami przez Zooma. Teraz wideokonferencje są na pewno dużo częstsze niż były do tej pory.
Łatwiej jest teraz, mówiąc brzydko, opchnąć klubowi jakiegoś zawodnika, bo nie ma możliwości zobaczenia go na żywo i musi bazować na InStacie czy kompilacji jego zagrań?
Wydaje mi się, że w Polsce nie. Tutaj większość klubów ma na tyle rozwiniętą siatkę skautingową i jeździ po Europie, że mają rozeznanie. Na pewno jednak problemem są teraz podróże skautów czy dyrektorów sportowych. Miałem dwie-trzy takie sytuacje, gdzie jesienia było zainteresowanie z klubu ekstraklasowego pod kątem zimy, ale były kwarantanny w innych krajach, w tym przypadku Finlandii i Słowenii, nie mieli możliwości zobaczenia danego gracza na żywo i tematy upadły. Poszli w opcje albo z bliższych krajów, albo w Polaków.
Kluby teraz bardziej oglądają każdą złotówkę, jaką musieliby wydać na zawodnika?
Raczej tak. To są dosyć trudne czasy dla klubów i budżety są niedużo, ale jednak te 10-20% mniejsze. Tak jak jednak w całym biznesie - niektórzy nic nie stracili, a inni stracili wiele. Są przecież kluby z właścicielami z branż, które nie tracą przez pandemię i wykorzystują tę przewagę na rynku transferowym, bardzo dobrze zarządzając kryzysem w danej sytuacji. Są w stanie lepiej wykorzystać przewagę konkurencyjną nad klubami, które są zasilane środkami miejskimi i musiała zostać im obcięta dotacja. Widzę przewagę klubów prywatnych nad miejskimi pod tym względem.
Przykłady?
Wydaje mi się, że takim klubem w Polsce jest Raków. Co prawda już wcześniej bardzo podobało mi się, jak oni działają jako klub i też na rynku transferowym. Teraz widzimy jednak, że idą też za tym wyniki i mają bardzo realną szansę zagrać w pucharach w przyszłym sezonie. Według mnie to właśnie jeden z tych klubów, który wykorzystuje poniekąd przewagę konkurencyjną na rynku nad klubami, które mają się w pandemii gorzej.
Stawki przy wypłatach zmniejszyły się?
Nie ma reguły. W niektórych klubach płacą mniej, a w niektórych bardzo podobnie do tego, co było wcześniej. Gdybym miał to jakoś przedstawić liczbowo, to myślę, że jedna trzecia klubów faktycznie oferuje mniejsze stawki, ale już dwie trzecie zachowały swoje standardy albo nawet jest w stanie proponować jeszcze więcej.
Czyli generalnie kluby sobie radzą.
Wiesz, dostały całość kasy z telewizji. W tym sezonie prawdopodobnie też tak będzie. Jedyne straty, jakie mają, to od sponsorów, których pandemia dotknęła. No i pewnie gorzej odczuły ją też kluby, które zarabiały na dniu meczowym, ale ich w Polsce nie jest dużo. Ile ich może być? Pięć, sześć, w porywach siedem.
W każdym razie kilka spośród kilkudziesięciu na poziomie centralnym.
Poza Ekstraklasą chyba tylko Widzew. Największe problemy mają te kluby, które są zasilane dotacjami, bo tych pieniędzy może być mniej.
Pojawiają się w kontraktach zawodników klauzule, co się stanie w przypadku kolejnego lockdownu?
Tak, teraz kluby podchodzą inaczej. Tak jak wcześniej w ogóle nie było takich zapisów, bo nikt się po prostu nie spodziewał takiej ewentualności, tak teraz od zeszłego lata punkty odnośnie do epidemii czy przerwy w rozgrywkach się pojawiają. W zależności od klubu są to obniżki pensji albo tylko ich zamrożenie.
A w niższych ligach jak to wygląda?
Działa to na podobnej zasadzie.
Za granicą też?
Tej zimy robiłem trzy transfery w lidze węgierskiej i jeden w rumuńskiej, to tam akurat żadnych takich zapisów nie było. W Finlandii tak samo, chociaż tam jest inna ciekawa sprawa, bo mają draft federacyjny kontraktu - podobnie jak na Węgrzech.
Na czym on polega?
Osiem czy dziewięć stron umowy w każdym klubie musi być takie samo. Zmieniają się tylko cyferki i dane zawodnika. Na ostatniej stronie jest możliwość dopisania dodatkowych rzeczy, czyli bonusów, klauzuli odstępnego etc. Sam kontrakt jest natomiast przejrzysty. Wszyscy muszą na nim operować i rejestrować zawodników na bazie takiej odgórnie przygotowanej umowy. W Polsce natomiast każdy klub ma inny projekt umowy, a tam wiesz wszystko co gdzie jest. Dużo większe uproszczenie i dla piłkarza, i dla agenta, i dla samego klubu.
A czym się różni wytransferowanie zawodnika na takie Węgry albo Finlandię od znalezienia mu klubu w Polsce?
(dłuższa chwila zastanowienia) Ciężkie pytanie. Nie widzę jakiejś diametralnej różnicy. Węgrzy poszli teraz na tyle do przodu, że czołowe dwa kluby finansowo biją każdy klub w Polsce, nawet Legię.
Mówisz o Ferencvarosie i MOL Vidi?
Tak, Ferencvaros płaci na pewno więcej, a MOL Vidi pewnie na podobnym poziomie co Legia. Reszta tamtejszych klubów jest natomiast na poziomie środka Ekstraklasy, nawet te najsłabsze ekipy. Finansowo wywindowali się naprawdę mocno. Poziom też się polepszył. To liga mniejsza od naszej, gra w niej dwanaście drużyn, ale jest bardzo duża współpraca rządu z klubami. Viktor Orban ładuje mnóstwo pieniędzy w sport, w piłkę nożną. Też w te kluby, które są poza granicami kraju, ale mają związek z Węgrami, czyli Dunajska Streda, rumuńskie Sepsi i kilka innych.
A w przypadku takiej Litwy jakie są różnice?
Negocjuje się raczej podobnie do tego, co znam z polskich klubów. Zresztą taki Żalgiris na przykład bardzo ciekawie porusza się na rynku. Wygrali mistrzostwo po trzech latach, zrobili niezłe transfery, bo dotychczas Suduva panowała.
Widziałem, że wzięli Djibrila Diawa, który jeszcze dwa lata temu przechodził z Korony do Angers w Ligue 1.
Nie wiem jak ostatnio, ale w pierwszym meczu nie zagrał. On późno przyszedł, a umowę ma tylko do lata, więc nie wiem co oni tam wymyślili. Nie wiem, czy tak krótki kontrakt jest dla niego dobry, skoro on nie grał długo, a przez ostatnie pół roku był w ogóle bez klubu.
Pewnie ma zamiar się tam tylko odbudować.
Tak, tylko jeśli zaczął na ławce, to pytanie czy w ogóle coś tam pogra. Jeśli by nie wyszło w Żalgirisie, to by się zakopał już na dobre.
Słaby sezon w lidze litewskiej nie wygląda korzystnie w CV, mówiąc łagodnie.
Był w Ligue 1, potem wypożyczono go do Ligue 2, a teraz być może brak meczów na Litwie. Dramat. Coś poszło nie tak.
A skoro jesteśmy już przy życiorysie - w takich słabszych ligach zwracają uwagę przede wszystkim na to, w jakich klubach zawodnik grał do tej pory?
Patrzą tylko na CV. Nie ma tam żadnych wirtuozów skautingu. Może HJK Helsinki jest w stanie kogoś wyłowić samemu. Znaleźli na przykład Alfredo Morelosa. Teraz też ściągnęli gościa, który profilowo jest pod nich skrojony i może pójść dalej w świat - Luisa Henrique. Tam myślą pod kątem sprzedażowym. W przypadku reszty klubów, to jest raczej na tu i teraz, bez większej wizji przyszłościowej.
Czyli bazują przede wszystkim na opiniach agentów.
Od nich zazwyczaj następuje inicjacja. Potem ewentualnie, jak mają swoją ścieżkę kontaktów, to popytają kogoś, kto może zawodnika znać. Rozwiniętych sieci skautingowych jednak nie posiadają. Zazwyczaj to tylko dyrektor sportowy albo generalny i trener w dwójkę zarządzają transferami.
Ty szeroko działasz na rynkach zagranicznych. Ile znasz języków? Ze wszystkimi bez problemu dogadujesz się po angielsku?
Tak, po angielsku daję sobie radę. Największy problem miałem w 2017 roku, gdy transferowałem Rudinilsona Silvę, który był kiedyś w Lechii Gdańsk, z Litwy do Maroko. To kraj francuskojęzyczny, a jak tam pojechaliśmy, to było dosyć zabawnie, bo nikt nie mówił po angielsku. Nawet agent, który pomagał mi przeprowadzić ten transfer, operował tylko po francusku i arabsku.
To jak się z nim zgadałeś?
On nas znalazł przez internet i tym kanałem nie było problemów w komunikacji. Okazało się, że używał Google Translate, a sporo rozmawialiśmy też przez jego pracownika mówiącego po angielsku. A przyjechaliśmy na miejsce, to nie było się z kim dogadać. Rudinilson tylko troszkę mówi po francusku, bo był dwa miesiące w Paryżu ze swoją narzeczoną. Przez te problemy spędziliśmy w Maroko mnóstwo czasu. Ostatecznie ten transfer nie doszedł do skutku, my wróciliśmy do kraju, a za kilka dni... lecieliśmy tam raz jeszcze już do innego klubu. Za drugim razem już wszystko udało się załatwić. Głównie dlatego, że w Olympique Khouribga pracował człowiek, który niegdyś studiował w Polsce i rozmawiał trochę w naszym języku.
Druga ciekawa sytuacja, kiedy przydałaby mi się znajomość hiszpańskiego z kolei, była, gdy prowadziłem reprezentanta Panamy, Rodericka Millera. To lewonożny środkowy obrońca, który wygrał Copa Sudamericana z kolumbijskim Atletico Nacional. Bardzo fajny zawodnik, ma prawie trzydzieści meczów w kadrze, był blisko wyjazdu na mundial w 2018 roku. Problem jednak taki, że był hiszpańskojęzyczny i trzeba było się do niego dostosowywać. Musiałem szukać tłumacza tego języka albo radzić sobie samemu, przekładając jego słowa z hiszpańskiego na polski.
To jak ty w ogóle do niego dotarłeś?
Dostałem kontakt przez wspólnego znajomego z Ameryki Południowej. Roderick akurat odchodził z Kolumbii, był na testach w Los Angeles Galaxy, ale nie ja je dogadywałem. Wiadomo było jednak, że tam nie zostanie, bo nie mieli dla niego miejsca, był pełny salary cap. Musiał czekać, aż coś się zluzuje. Miał odejść wtedy Michael Ciani, były zawodnik m.in. Lazio, ale nie mógł dogadać się z klubem. Miller nie chciał czekać dłużej i spytał mnie, co mam dla niego. Wysłałem go do CD Feirense z portugalskiej ekstraklasy. Podpisał umowę na dwa lata, ale jako że spadli, to po roku już się z nimi pożegnał. Później go wysłałem do Kazachstanu, ale nie była to zbyt udana przygoda dla niego. Złapał uraz, potem nie umiał się przystosować pod względem klimatu. W Kazachstanie wygląda to tak, że kluby siedzą nawet ponad dwa miesiące na zgrupowaniu w Turcji na dwóch-trzech obozach. W międzyczasie masz kilka dni wolnego, możesz jechać na wakacje, ale zaraz znowu wracasz na zgrupowanie. I wyobraź sobie potem przenosiny z takiej Turcji do zimowego Kazachstanu na koniec marca czy na początku kwietnia. Szczególnie dla zawodników z Ameryki Południowej jest to nieco szok, jak grasz na sztucznej trawie przy minusowych temperaturach.
Źródło: Stal Mielec
Masz w swojej stajni zawodników nie tylko z Polski, ale i z Bułgarii, Litwy, Estonii, Francji, a nawet krajów afrykańskich. Czym ich przekonałeś do siebie? Jak w ogóle nawiązałeś z nimi kontakt?
Nie uogólniałbym tego, bo to są różne sytuacje. Takiego Yanisa Karabeliowa, który podpisał właśnie dwuipółletni kontrakt w Kisvardzie, sam wyszukałem. Podobał mi się profilowo, był bez agenta. Zaczęliśmy rozmawiać, zaufał mi, podpisaliśmy umowę i udało się zimą przeprowadzić ten transfer. Cały proces trwał ponad pół roku. Poznaliśmy się na początku 2020 roku i od tego czasu pracowałem nad nowym klubem dla niego. Mogły być różne kierunki, a skończył na Węgrzech i chyba jest zadowolony. Z nim była o tyle łatwa sytuacja, że kończył mu się kontrakt, a w dodatku był reprezentatem Bułgarii.
Dużo łatwiej jest transferować kogoś, kto ma grę w kadrze w CV? Otwiera to wiele drzwi?
Bez wątpienia to spory atut.
To z Petterim Forsellem pewnie masz też całkiem przyjemną robotę.
W Polsce to na pewno najbardziej znany z moich graczy. Wydaje mi się jednak, że Karabeliow zrobi większą karierę od Forsella. Choć Petteri wielu polskim klubom na pewno mógłby pomóc.
Skoro tak zachwalasz tego Karabeliowa, to nie chciałeś go sprowadzić do Polski?
Chciałem, ale nie było nim większego zainteresowania. Niewiele klubów szukało zimą zagranicznego środkowego pomocnika na pozycje sześć i osiem. Jeśli już, to były kluby z dołu tabeli i Yanis nie do końca był do takich ruchów przekonany. Kisvarda zimę spędziła na czwartym miejscu, więc była duża szansa na europejskie puchary, a to z oczywistych względów wydało mu się lepszą opcją. Nasze kluby wolały wziąć kogoś, kto zna Ekstraklasę, jest bardziej doświadczony, w okolicach trzydziestki i ma te przynajmniej 50 meczów w polskiej lidze.
A Forsell wierzy jeszcze w powołanie do kadry na Euro? Ze Stali jest powoływany Granlund, z Warty Ivanov, a Petteri ciągle w zamrażarce.
(westchnienie) Teraz może być trudniej, co tu dużo mówić. Przed pandemią i nawet na jej początku, jak był jeszcze w Koronie, wyglądało na to, że jest duża szansa, że pojedzie na te mistrzostwa Europy. We wrześniu już go nie było w kadrze, miał uraz, był wyłączony z gry na dwa-trzy tygodnie, zbiegło się to z meczami międzypaństwowymi. Nie był wtedy gotowy na sto procent. Od tej pory nie dostał żadnego powołania. W Legnicy i Kielcach miał lepsze statystyki.
W Stali niemal wcale nie ma liczb.
Na pewno jest to jeden z czynników obecnej sytuacji.
A powiedz mi tak szczerze: Diego Żivulić to umie grać w tę grę ogólnie?
(śmiech) Nie no, umie. Moim zdaniem to jest niezły zawodnik. Miała miejsce w Śląsku pewna sytuacja, przez którą został odsunięty. Przeszedł teraz na Węgry i w większości meczów tam grywa.
W Śląsku na początku w większości meczów też grywał, gorzej było z poziomem...
No grywał, ale potem został przesunięty do rezerw. Nie chciałbym jednak się w to zagłębiać, bo nie ja go "robiłem" do Śląska. Dopiero teraz przeprowadziłem go do Węgier. Nie do końca znam kulisy tego, co się działo we Wrocławiu. Do Diosgyor przychodził jako podstawowa szóstka i zaczął okej. Potem dostał czerwoną kartkę, niesłuszną. Nie wiem czego się sędzia tam dopatrzył, chyba nikt w kraju nie wie. Mimo to dostał trzy mecze banu i po tym zawieszeniu nie wrócił jeszcze na stałe do podstawowego składu. Raz gra od początku, raz z ławki, raz w ogóle się nie podniesie, raz 20 minut, raz połówkę. Tak to wygląda na razie. Diosgyor musi zdobywać punkty, bo jest na pozycji spadkowej. Mimo że nie wyglądają najgorzej i w tabeli za 2021 rok są w środku stawki, wciąż jest to za mało. Muszą podgonić trzy-cztery punkty do bezpiecznej strefy.
Wspomniałeś wcześniej o Bougaidisie i przypomniała mi się jedna rzecz: przyjęło się, że jeśli ktoś coś kiedyś postrzelał w Serie A, to klub w niej znajdzie pewnie do końca kariery. Nie masz wrażenia, że tak jest też z Ekstraklasą w CV? Mavrouidis to chyba idealny przykład. Grał ostatnio w czwartej lidze greckiej, a teraz Chrobry chętnie go wziął.
Z Bougaidisem sytuacja była taka, że on już tu był i w Lechii w Ekstraklasie, i w Podbeskidziu, gdzie w I lidze walczyli o awans. To kluby ciut wyżej notowane niż Chrobry na ten moment. Później miał trochę problemów prywatnych i musiał wrócić do Grecji. Nie miał też nikogo, kto mógłby mu pomóc tutaj w Polsce. Wcześniej jak trafiał do naszych klubów, to szło kanałami "niepolskoagencyjnymi". To były jednorazowe strzały i brakowało mu opieki na miejscu. Po Podbeskidziu bez problemu zostałby w I lidze, gdyby miał go jakikolwiek polski agent. Natomiast on nie miał nikogo, nikt za bardzo do niego bezpośrednio się nie zgłosił i wrócił do ojczyzny. Wylądował w klubie czwartoligowym, który był blisko jego domu.
Tak gwoli ścisłości, wtedy jeszcze to PAO Koufalion grało w piątej lidze, ale udało im się awansować.
Tak, tak było. On tam był kapitanem i ogólnie zawodnikiem nie tego formatu, co cała reszta. Tam byli w większości amatorzy, a Mavroudis przychodził z Podbeskidzia. On w trakcie tego ponad roku w Grecji poukładał sobie sprawy rodzinne i był gotowy teraz na nowe wyzwania.
A w Helladzie nikt go nie chciał?
Trochę nauczony tymi doświadczeniami z niepłaceniem, jak miał w AEK-u i w innych klubach, to nie bardzo chciał gdzieś tam iść. Zwłaszcza że nie było tematów Superleague Ellada, a tylko drugoligowych klubów, gdzie organizacyjnie jest już w ogóle nie za ciekawie. Wolał grać w Polsce, bo cenił nasz kraj i bardzo chciał tutaj wrócić. Udało się zorganizować Chrobrego. Przyjechał na testy sportowe, był tu kilka dni, trener Djurdjević się mu przyglądał, wypadł pozytywnie, no i uważam, że na ten moment to jest udany transfer.
Nawet strzelił gola w poprzedniej kolejce.
Tak, gol, jedenastka kolejki. Wygląda naprawdę poprawnie. Zagrał cztery mecze, coś tam udało się na zero, zdobył bramkę. Jest postacią wyrazistą. Same pochlebne recenzje na ten moment płyną z Głogowa.
Źródło: Chrobry Głogów
Masz takie kluby, do których dzwonisz i wiesz, że wezmą twojego zawodnika?
To już raczej odeszło. Ja nie miałem przyjemności w takich czasach działać. To było 10-15 lat temu. Ja jestem w branży sześć lat i nie przydarzyło mi się, aby ktoś kolanem kogoś wciskał. To są sporadyczne tematy. Zdarzają się takie sytuacje w niektórych klubach, ale są coraz rzadsze. Teraz trzeba zawodnika zaproponować, pokazać statystyki, raporty, zainteresować klub i wtedy jest szansa, że cokolwiek się wydarzy. Musi się to spinać sportowo i finansowo. Naprawdę dużo zależnych.
Prowadzisz kilku zawodników młodych, tuż po osiemnastce. Ich rodzice dalej ingerują w kontakty z agentami?
W przypadku tych, którzy nie weszli jeszcze w dorosłość, to pełna odpowiedzialność spoczywa na rodzicach. Jeżeli któryś już skończył osiemnaście lat, to zazwyczaj kontaktuję się tylko z zawodnikiem. Oni pewnie się jeszcze radzą, ale nie sądzę, by trzeba było jeszcze dodatkowo z ich rodzicami rozmawiać.
A masz swoich skautów, którzy szukają takich zawodników?
W tym momencie mam pięć takich osób w Polsce: we Wrocławiu, Krakowie, Łodzi, Katowicach i w Poznaniu. Dział skautingu zaczął działać niecały rok temu. Już zaczął przynosić pierwsze owoce.
Jak wygląda praca takiego działu w agencji? Macie jakieś swoje narzędzia?
Korzystamy z grup na WhatsAppie, gdzie się kontaktujemy i gdzie są wysyłane informacje czy raporty po meczach ligowych. Ja to zazwyczaj wertuję na początku tygodnia, po weekendzie. Decydujemy wtedy, co dalej robić. Albo kontaktujemy się z graczami, którzy nam się spodobali, albo wykonujemy jakiś inny krok, ponawiamy obserwację.
Agencje menedżerskie w Polsce współpracują ze sobą? Masz jakichś kumpli w tej branży?
Tak. Nie jest to super częste, natomiast współpracujemy.
I na czym ta współpraca polega?
Często ktoś nie ma połączenia za granicą i próbuje przeprowadzić transakcję przez innego polskiego agenta, którego zna i lubi. Dzieje się też tak wtedy, gdy jakiś menedżer nie ma kontaktów w danym kraju, a do danej ligi zawodnik bardzo by pasował.
Jeślibyśmy podzielili agencje menadżerskie obecne na polskim rynku na ligi i założyli, że w każdej z nich może być maksymalnie dziesięć agencji, to w której lidze byś się umieścił?
Uważam, że na polskim rynku jesteśmy w okolicach miejsca piętnastego, więc zakładając, że Ekstraklasa jest najwyższa, to bylibyśmy w I lidze.
Z ciekawości sprawdziłem i według Transfermarktu pod względem łącznej wartości rynkowej zawodników twoja agencja jest na siedemnastej lokacie, więc mniej więcej by się to pokrywało. Na tym poziomie da się wieść godne życie z samego bycia agentem?
Tak, nie mam z tym żadnego problemu. Przez pierwsze półtora roku łączyłem to jeszcze z graniem w piłkę na poziomie trzeciej i czwartej ligi, natomiast przez ostatnie cztery lata już całkowicie tylko z tego żyję. Mamy się bardzo dobrze!
Jaki jest transfer, z którego jesteś najbardziej dumny?
(długa chwila zastanowienia) Hmm, kurcze...
Same nieudane? (śmiech)
Taką największą satysfakcję miałem ostatnio z transferu Karabeliowa na Węgry. Największy transfer, nad jakim pracowałem, to był z kolei Emil Bergstrom do Rubina Kazań. To było prawie na samym początku mojej działalności, 2016 rok.
To jak ci się udało już na początku przygody dojść do takiego zawodnika?
Mój partner z Białorusi miał zapotrzebowanie przez swoich ludzi z Rosji na zawodników z dwóch-trzech pozycji, w tym środkowego obrońcy, do Rubina. Wtedy w Premier Lidze był boom na Skandynawów. Zaczęliśmy szukać wtedy we dwójkę zawodników w tamtym rejonie i znalazłem Bergstroma. Był wówczas pod agencją SEG i pracował w niej Mateusz Ożóg, z którym się znałem. Przedzwoniłem do niego i przeprowadziliśmy ten ruch my we dwójkę, był jeszcze agent szwedzki, który opiekował się Emilem, ten Białorusin i jeszcze jeden Rosjanin.
Wyborowe towarzystwo, ale nie sądziłem, że w Rosji też to aż tak działa na zasadzie mody, jak u nas na Hiszpanów.
Tak jest absolutnie na całym świecie. Ktoś sobie coś wymyśli w danej lidze, pomysł wypali i potem inni chcą to powielać. Często się udaje skopiować, ale czasem wychodzi, że to tak nie działa.
A jaki był twój najtrudniejszy transfer do przeprowadzenia?
To wspomniane Maroko, bez wątpienia. To była masakra. Mieliśmy ze sobą wszystkie dokumenty, Rudinilson dalej był zawodnikiem litewskiego Utenisu Utena, kluby się dogadały, była oficjalna oferta dla samego zawodnika. Przyjechaliśmy we dwójkę i siedzieliśmy bodajże dwa tygodnie w hotelu w Casablance. Nie działo się przez ten czas nic. Spotkaliśmy się raz, drugi z prezesem wraz z tym agentem marokańskim, ale cały czas coś nie grało. Nie do końca było wiadomo, co tam się dzieje. W końcu zdecydowaliśmy, że nie będziemy dłużej tam siedzieć. Kupiłem bilety dla siebie i dla Rudiego. Wróciliśmy do Europy, żeby za parę dni znowu pojawić się w Maroko, ale tym razem już z sukcesem. Podpisaliśmy wszystkie dokumenty mailowo, nie było nawet badań medycznych.
Ogólnie jednak powiedziałem sobie wtedy, że kolejny raz czegoś takiego nie chcę przechodzić. My na podpisanie umowy z tym Wydadem, który notabene chwilę później wygrał afrykańską Ligę Mistrzów, polecieliśmy w piątek, a ja na niedzielę miałem bilet powrotny. Zabrałem dwie pary majtek, jakieś dwie koszulki, a siedzieliśmy tam dwa tygodnie. Straciliśmy pół miesiąca i miałem obawy, czy uda się cokolwiek jeszcze dopiąć. Na szczęście udało się załatwić ten Olympique Khouribga.
Miałeś więcej takich przebojów?
Ta była najbardziej stresująca. Pozostałe to był inny rodzaj, jak ściąganie do Finlandii zawodników prosto z Afryki. Sprawy wizowe mogły przygniatać. Miałem Momodou Ceesaya z Gambii, podpisał kontrakt z Kemi Kings, ale w jego kraju nie było ambasady fińskiej i cały proces trwał bardzo długo. To jeszcze czasy przedcovidowe, a musiał czekać ponad miesiąc na pozwolenie na pracę, wizę i możliwość podróży do Finlandii. Musiał w Gambii zaaplikować o wizę do Senegalu, tu już trochę czasu zleciało. Potem z ojczyzny do Dakaru, tam musiał mieć appointment w ambasadzie fińskiej. Spędził masę czasu w hotelu. Trudny transfer do przeprowadzenia ze względów logistycznych.
W którym kraju jest największa kultura rozmowy z agentami? Gdzie się ich rolę docenia?
Na pewno nie na Wschodzie! W takim Kazachstanie zdecydowanie jest najgorzej pod tym względem.
Były jakieś nieprzyjemne doświadczenia?
Robiłem tam trzy transfery i nie wspominam ich za dobrze. Nigdy nie wywiązywali się z umów, czy to dla zawodnika, czy dla agentów.
A pozytywne odczucia skąd masz?
Węgry. Zimą zrobiłem tam swoje pierwsze transfery, w ciągu trzech dni wszystkie trzy. Pojechałem 4 stycznia, a już 6 stycznia wracałem z kompletem transferów, jeden w Kisvardzie, dwa w Diosgyor. Była wysoka kultura współpracy, wszystko fajnie wyglądało.
Na budafoka zaprosili?
Nie było nawet gdzie. Wszystko było pozamykane. O ile Kisvarda miała prywatny hotel, w którym ulokowała i mnie, i zawodników, którzy tam przyjeżdżali, o tyle w Miszkolcu, gdzie ma siedzibę klub Diosgyor, wszystko było pozamykane, nawet na podróż służbową. Mnie z Żivuliciem i jego chorwackim agentem ulokowali w... Pizza Apartmanach. To były pizzerie, a obok mieli apartamenty.
Źródło: DVTK
A od czego ty w ogóle zaczynałeś? Kto był twoim pierwszym zawodnikiem? Jakiś znajomy z przygody z piłką?
Ja szukałem na siebie drogi. Wiedziałem, że jako zawodnik nie jestem w stanie przeskoczyć w piłce pewnego poziomu. Chciałem zostać przy futbolu, jednocześnie zaczynałem studia na AWF-ie na Zarządzaniu Sportem. Cały czas kręciłem się w tych rejonach, ale nie wiedziałem jeszcze dokładnie, co chcę robić. Gdy w 2015 roku uwolniony został zawód agenta, powiedziałem do ojca, że spróbujemy. On miał otwartą działalność gospodarczą od 2000 roku, więc po prostu poszerzyliśmy ją o usługi sportowe. Zacząłem się tym zajmować od rana do wieczora z przerwą na trening w klubie, w którym jeszcze wtedy grałem. Myślałem, że pójdę głównie w kolegów albo tych, którym się nie udało w Górniku Zabrze czy Piaście Gliwice, bo przechodziłem przez te dwa kluby. W sumie poniekąd tak było, ale zacząłem bardzo ruszać zagranicę. Wyszukiwałem kontakty do agentów, do klubów, do zawodników.
Mój pierwszy transfer to był Libańczyk Mohamad Kdouh z Suduvy Marijampole do Ilves z Finlandii. To był ostatni dzień okna transferowego i na gwałt Finowie potrzebowali napastnika, a ja tego zawodnika znalazłem przez portal, którego już chyba nie ma. Miał na szczęście wizę, chciał tam iść, zgodził się na pieniądze, klubowi też się spodobał. Opanowaliśmy ten ruch w dwanaście godzin. Pierwszy transfer i od razu egzotyczny.
Coś cię przez te kilka lat zaskoczyło w tej robocie?
Chyba nie. Najdziwniejszą, ale zarazem najfajniejszą sprawą jest, że jednego dnia może wydarzyć się wszystko. Jak idziesz do pracy i jesteś piekarzem, górnikiem etc., to wykonujesz te same czynności. A przy takim typie działalności, jak ja robię, to trzeba spodziewać się wiele. Mega szedłem pod prąd, teraz już troszkę mniej, bo zaczynam być coraz bardziej rozpoznawalny w Polsce i poza granicami. Jak zaczynałem, to miałem 21 lat. Prawdopodobnie byłem wówczas najmłodszym agentem w kraju. Trudno było mi usiąść do stołu z zawodnikiem z Ekstraklasy czy nawet I ligi, bo co ja taki młokos mogłem mu przekazać. Nie jestem gościem, który wiesza makaron na uszy. Było mi trudno cokolwiek zdobyć. Teraz to wygląda inaczej, bo mogę się podeprzeć transferami z przeszłości i oni też inaczej do mnie podchodzą.
Ile godzin dziennie poświęcasz teraz temu zajęciu? Da się to w ogóle jakoś zmierzyć?
Nie da się tego zliczyć. Ostatnio rozmawiałem z Harrim Ojamą - bratem Henrika, który ma największą agencję w Estonii - jak usprawnić jakieś procesy, jak polepszyć nasze działanie, co poprawić. Próbowaliśmy zliczyć nasz czas pracy netto. Nie uwzględnialiśmy gadania z kimś o byle czym, tylko konkrety, rozmowy z klubami itp.
Efektywny czas pracy.
Taki czas, z którego można coś wynieść, a nie siedzenie dla siedzenia. I wyszło nam, że są dni, w których takich godzin jest sześć-siedem, a w pozostałe dni jedna-dwie godziny. To praca specyficzna. Uzależniona od przesiadywania w biurze, wykonywania telefonów. W dłuższej perspektywie człowiek nie jest w stanie tego ogarnąć. Przychodzi rutyna albo zmęczenie psychiczne.
Ile z tego czasu poświęcasz swoim zawodnikom na co dzień?
Staram się być raczej agentem, który robi transfer i interweniuje tylko wtedy, kiedy są problemy. Nie chcę być niańką dla zawodników.
Czyli z kasyna nikogo nie wyciągasz?
Takie rzeczy na szczęście mi się jeszcze nie zdarzyły!