Autor zdjęcia: Łukasz Sobala PressFocus
„Pani Pajączek to bajkopisarz studziesięciolecia!”. Widzew zdał finansowy raport – nie jest dobrze...
Jak na tak ogromny potencjał, Widzew był fatalnie zarządzanym klubem, a zdany kilka dni temu raport finansowy tylko potwierdził jego kiepską kondycję.
Każdy kibic, który martwił się o klubowy budżet, może teraz z pełną satysfakcją stwierdzić: „A nie mówiłem?”. Choć oczywiście jest to satysfakcja mało przyjemna, skoro mówimy o aż dwumilionowej stracie za poprzedni rok! Delikatnie rzecz ujmując, byłym władzom Widzewa śmiało można zarzucić niegospodarność.
Nie dziwimy się w takim razie, gdy na koniec kadencji pani Martyny Pajączek i tuż po jej odejściu zaczęto mówić o konieczności poczynienia większych oszczędności. A ona sama… Cóż, mijała się z prawdą. – Zostawiam klub w naprawdę dobrej kondycji finansowej! – twierdziła, co jak widać nie ma zbyt wielkiego pokrycia w rzeczywistości. Inna sprawa, że w żaden sposób nie zostało to dowiedzione, trzeba było wierzyć na słowo. 2x45 chciało zresztą wyjaśnić sobie z byłą panią prezes kilka kwestii dotyczących między innymi finansów właśnie. Niestety już po umówieniu się na dłuższą rozmowę kontakt ze strony pani Pajączek się urwał. Szkoda, choć teraz chyba już rozumiemy dlaczego...
O sprawach budżetowych barwnie wypowiedział się natomiast Przemysław Klementowski, który niegdyś też prowadził Widzew i to w znacznie trudniejszych okolicznościach, ponieważ za czasów jego gry w IV lidze. Trudno się jednak z nim nie zgodzić... – Ja mam wrażenie, że zarządzający nie mają o tym zielonego pojęcia. Tak to niestety wygląda. Proszę mnie zrozumieć, że jestem zirytowany, ale jestem kibicem Widzewa od dziecka. Jeszcze zanim poszedłem na operację, czytam wywiad z panią Pajączek – klub ma podobno kupę kasy. No to jestem wniebowzięty. A tutaj, jak grom z jasnego nieba – klub zanotował stratę 2,3 miliona złotych. To pani Pajączek należałoby wręczyć tytuł bajkopisarza studziesięciolecia. Jakby żył Jan Brzechwa, czerwieniłby się ze wstydu, że są lepsi od niego – grzmiał Klementowski w klubowym radiu.
A z drugiej strony – czy jesteśmy tym wszystkim zszokowani? Zupełnie nie. Oczywiście COVID zrobił swoje, jednak proporcjonalnie przecież inne kluby też ucierpiały. Natomiast to jest chyba właśnie ten moment, w którym czkawką zaczyna odbijać się mocne przepłacanie poszczególnych zawodników. Okej, chciano opierać zespół na zawodnikach z doświadczeniem nawet w Ekstraklasie, więc naturalnie należało zapewnić im większe zarobki. Lista, która swego czasu wyciekła do internetu i tak szokowała:
- Robak – około 60 tysięcy złotych miesięcznie,
- Ojamaa i Nowak – ok. 35 tys.,
- Kosakiewicz i Możdżeń – nieco ponad 30 tys.,
- Pawłowski – 25 tys.,
- Rudol – 24 tys.
Łącznie to już ponad 200 patyków miesięcznie. Pomnóżmy to razy 12 miesięcy, dodajmy jeszcze kolejnych 18-20 graczy o mniejszych zarobkach i wyjdą nam kwoty iście astronomiczne. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, iż część z wyżej wymienionych graczy występowała w barwach RTS-u już w II lidze. Jasne, finansowo Widzew to też nie żadna Puszcza Niepołomice czy Skra Częstochowa (z całym szacunkiem), ale skoro nawet jemu się to nie bilansowało, to trudno za taką politykę kadrowo-płacową chwalić łodzian.
Zresztą, żeby chociaż wszyscy wyżej wymienieni bronili się jakością na boisku, to może nie komentowony by tych liczb w narracji skandalu. Tymczasem fani Widzewa mogą być zadowoleni jedynie z Robaka, którego komin płacowy z drugiej strony też rodzi sporo wątpliwości. Pozostali? Możdżeń rozczarowuje, Rudol też był przeciętny, Kosakiewicz nie zawsze wyróżnia(ł) się na tle II czy I ligi, Pawłowskiemu zdarzało się zawalać mecze, Ojamaa… Nie no, to już jest kompromitacja. Estończyka na szczęście w końcu pozbyto się bez żalu, Pawłowskiemu i Rudolowi kazano szukać nowych pracodawców, a przyszłość paru kolejnych graczy stanęła pod znakiem zapytania.
Przede wszystkim jednak Widzewowi zbyt ślamazarnie idzie powrót do Ekstraklasy, teraz też nie wiadomo czy ta sztuka się uda, więc naturalnie czerwień w klubowym excelu również robi się coraz bardziej krwista...
Nowe władze starają się jednak uspokajać kibiców, lecz w sumie co innego mają robić? – Płynność finansowa spółki do końca sezonu nie jest zagrożona – powiedział Wiktor Rydz. Naturalnie od razu nasuwa się pytanie: no dobrze, a co potem? Pieniądze z nieba nie spadną, na drzewach nie rosną… – Chcę podkreślić, że ciągłość finansowania klubu nie jest zagrożona, bo mamy wypracowane kapitały własne, które pokryją tę stratę, co może potwierdzić audytor – wtórował Leszek Bohdanowicz.
Mając wszystko powyższe na uwadze nie dziwi więc fakt, że Widzew szuka zewnętrznego, zagranicznego inwestora. Ostatnimi czasy mówiło się o trzech potencjalnych chętnych, całkiem zaawansowany wydawał się temat przejęcia klubu przez Moisesa Israela Garzona, lecz ostatecznie ani jego propozycja, ani inne nie były wystarczająco satysfakcjonujące dla spółki.
I może to akurat dobrze, skoro były spore wątpliwości? Szkoda byłoby oddawać RTS w ręce kogoś pokroju Hundsdorferów. To już lepiej wykazać się cierpliwością i w za jakiś czas znaleźć sensownego inwestora, a nie byle krzak. Pytanie tylko jak długo jeszcze może bezpiecznie funkcjonować bez większego wsparcia finansowego?