Autor zdjęcia: Pawel Andrachiewicz / PressFocus
Mentalnie uskrzydleni. Niech to będzie dobry prognostyk, a nie jednorazowy wyskok
Mecz z Węgrami pokazał nam kilka istotnych rzeczy. Choćby to, że nie jesteśmy gotowi na rezygnację z Kamila Glika albo że poprawność polityczna na konferencjach prasowych, gdy każdy jest świętą krową, minęły. Jednak inna sprawa, która tyczy się całej drużyny to mentalność.
Wyciąganie pochopnych wniosków na podstawie jednego meczu to nie jest najlepsza droga, niemniej jednak w czwartek, mimo remisu i słabiutkiej gry w pierwszej połowie, zobaczyliśmy światełko w tunelu. I mamy nadzieję, że będziemy oglądać je z jednej strony tak rzadko, jak tylko się da (doprowadzenie do wyniku 0:2 to nie jest szczyt marzeń), a z drugiej – jak najczęściej, gdy tylko kadrze podwinie się noga, plan na mecz nie wypali, a Bednarek ze Szczęsnym znowu zdecydują się pójść na grzyby.
- Mieliśmy wspaniałą mentalność. Chcieliśmy odwrócić wynik. Z tego co słyszałem od zawodników w szatni – to się do tej pory nigdy nie zdarzało. Mentalność tego zespołu się zmienia – powiedział na wczorajszej konferencji prasowej Paulo Sousa. Z kolej Robert Lewandowski, na gorąco po spotkaniu z Węgrami, przyznał:
- Nie przypominam sobie sytuacji, by reprezentacja Polski odrobiła dwa gole straty, straciła trzeciego i jeszcze potem wyrównała.
Bo prawdę powiedziawszy, okoliczności, w jakich Polacy zremisowali z Węgrami były wyjątkowe, jak na tę reprezentację. Konia z rzędem temu, kto przypomni bez zaglądania w wyszukiwarkę, kiedy ostatnio nasza kadra odrobiła dwubramkową stratę i nie przegrała meczu. Założymy się, że zdecydowana większość by nie wiedziała. My też musieliśmy sprawdzić i co się okazało? Że trzeba się cofnąć o 30 lat! Wtedy, w 1991 roku, reprezentacja prowadzona przez Andrzeja Strejlaua zremisowała z Irlandią 3:3 przegrywając w pewnym momencie już 1:3. Koniec końców wynik ten sprawił, że nie pojechaliśmy jednak na mistrzostwa Europy do Szwecji. Oby więc remis z Węgrami nie był w tym wypadku proroczy…
Ale nawet jeśli będzie – nie wyprzedzajmy faktów. Na razie faktem jest, że kadra pod wodzą Paulo Sousy została przynajmniej w tym aspekcie nieco odmieniona, co przyznają i piłkarze i selekcjoner. Po kadrze Jerzego Brzęczka takiej przemiany po fatalnej pierwszej połowie nigdy się nie spodziewaliśmy. Pamiętamy choćby przegrany 0:1 mecz z Holandią. Wówczas dostaliśmy gola do szatni, ale po przerwie gra biało-czerwonych wyglądała tylko gorzej. Kadrowicze w żaden sposób nie zareagowali ofensywnie na sytuację na boisku. Oczywiście, klasa rywala była zupełnie inna i z porównaniami będziemy musieli zapewne poczekać do środowego meczu z Anglią. Niemniej jednak, w tym przypadku nawet nie chodzi nam o wynik, a o nastawienie, impuls. Impuls, który w czwartek po godzinie gry dostrzegliśmy. I przy odrobinie szczęścia mogliśmy to spotkanie nawet wygrać.
Z Jerzym Brzęczkiem na ławce ta reprezentacja też potrafiła odwrócić losy meczu, ale najczęściej, gdy jako pierwsza traciła gola, już się nie podniosła:
Włochy 0:1
Irlandia 1:1
Czechy 0:1
Portugalia 1:1
Holandia 0:1
Bośnia i Hercegowina 2:1
Włochy 0:2
Nie jest sztuką być mentalnym zwycięzcą po pokonaniu Gibraltaru, czy innego San Marino 6:0. Sztuką jest dopiero wyjście z beznadziejnej sytuacji, gdy jesteś pod presją czasu, a wynik tego konkretnego meczu może przesądzić o całych eliminacjach. Wtedy widać siłę psychiczną zespołu. Do tej pory nie zdarzyło się, by reprezentacja Polski dwukrotnie doganiała wynik i ostatecznie meczu nie przegrała. Jak widać niemożliwe nie istnieje, jak to mówił między innymi Rafał Wolski, gdy Barcelona sensacyjnie eliminowała PSG z Ligi Mistrzów. Tutaj kaliber jest znacznie mniejszy, ale nadzieja oraz pozytywne myślenie z nimi związane mogą być podobne. Zwłaszcza, gdy jest się świeżo po 2,5 roku pracy Jerzego Brzęczka, u którego często w newralgicznych momentach wygrywał minimalizm.
Nie uważamy, że Paulo Sousa będzie wymagał od kadrowiczów turbo ofensywnej gry. Historia pracy Portugalczyka w Bordeaux bynajmniej na to nie wskazuje. Natomiast wszystko wskazuje na to, że reakcja na wydarzenia boiskowe i zaangażowanie w sytuacji kryzysowej są teraz na znacznie wyższym poziomie niż jeszcze kilka miesięcy temu.